Była zima 1950 roku, a mróz wżerał się w kości. W ciemnej izbie, o glinianych ścianach i zapachu wilgoci, ledwie siedemnastoletnia dziewczyna łapała powietrze…

newskey24.com 9 godzin temu

Była to zima 1950 roku, a mróz wżerał się w kości. W ciemnej izbie, o ścianach z gliny i zapachu wilgoci, siedemnastoletnia dziewczyna dyszała, kurczowo ściskając prześcieradło, gdy fale bólu wstrząsały jej ciałem. Była sama, jeżeli nie liczyć starej akuszerki o szorstkich dłoniach i sercu przyzwyczajonym do tragedii.
Gdy wreszcie ostry krzyk noworodka przerwał ciszę, młodziutka Krystyna poczuła, jak dusza wraca do jej ciała.
To piękna dziewczynka powiedziała akuszerka, owijając dziecko w koc i kładąc je na piersi Krystyny.
Ta objęła je niezdarnie, z ciałem wciąż drżącym i splamionym krwią, ale w jej oczach zapłonęła czułość młodej matki. Spojrzała na córeczkę, pewna, iż nic i nikt nie wyrwie jej tego skarbu.
Lecz złudzenie trwało zaledwie chwilę.
Drzwi otwarły się z suchym trzaskiem, a jej matka, pani Wanda, wpadła jak burza. Ubrana na czarno choć nikt nie umarł z grymasem obrzydzenia na twarzy.
Daj ją! warknęła, wyrywając dziecko z rąk Krystyny.
Nie, mamo! Zostaw ją! krzyknęła Krystyna, próbując wstać, choć ledwo miała siły.
Zamknij się! przecięła jej zimnym jak szron głosem. Urodziła się chora. Ma tę mongolską przypadłość. Nie przeżyje. Nie warto.
Krystyna krzyczała, płakała, błagała w rozpaczy. ale matka się nie zatrzymała. Owinęła niemowlę mocniej, wyszła i zatrzasnęła drzwi z hukiem, który w piersi Krystyny rozbrzmiał jak wystrzał.
Tej nocy została z pustymi ramionami, krzycząc imię, którego nigdy nie wypowiedziała na głos.
Minęły lata. We wsi wszyscy wierzyli, iż jej córka zmarła przy narodzinach. Tak chciała jej matka. Krystyna, zmuszona do milczenia, nauczyła się żyć z udawanym uśmiechem, gdy serce gniło w niej od środka.
Wyprowadziła się, gdy skończyła dwadzieścia pięć lat, nie oglądając się za siebie. Nie mogła wybaczyć. Nie mogła zapomnieć. ale nie potrafiła też uleczyć rany.
Laty mijały jak suche liście. Krystyna została nauczycielką, żyła sama, bez męża ani dzieci. W głębi duszy czuła, iż część niej wciąż pozostaje pogrzebana w tamtej ciemnej izbie.
Aż pewnej wiosennej popołudniowej godziny wróciła do rodzinnej wsi. Jej matka nie żyła, a wraz z nią być może ostatnie ogniwa kajdan, które ją trzymały.
Szła przez rynek, ten sam, gdzie bawiła się w dzieciństwie. Zapach świeżego chleba mieszał się z wonią zwiędłych kwiatów. Krystyna miała właśnie usiąść na ławce, gdy usłyszała: dziecięcy śmiech, czysty, dźwięczny, jak szept z przeszłości.
Odwróciła się.
I wtedy ją ujrzała.
Dziewczynka, może dziewięcioletnia, bawiła się szmacianą lalką. Miała rozczochrane warkoczyki, kwiecistą sukienkę z ceratą na rąbku i migdałowe oczy, w których lśniła dziwna słodycz, światło, które poruszyło coś głęboko w Krystynie.
Serce zabiło jej jak młot.
Podeszła powoli, z nogami jak z waty.
Witaj, skarbie jak masz na imię? zapytała drżącym głosem.
Dziewczynka spojrzała na nią bez strachu, z ciekawością.
Nazywam się Nadzieja odparła z uśmiechem.
Krystyna poczuła, jak świat staje w miejscu. Nadzieja. Takie imię wybrała dla córki. Imię, które przez lata dusiło się w jej gardle.
Kolana odmówiły posłuszeństwa.
Wtedy starsza kobieta o twarzy pooranej zmarszczkami i rękach zapracowanej piekarki podeszła do dziewczynki i położyła dłoń na jej ramieniu.
Zna ją pani? spytała Krystynę, ostrożnie.
Ja wydała mi się znajoma wyjąkała.
Kobieta spuściła wzrok, niezręcznie.
Mieszka ze mną od maleńkości. Jedna pani mi ją oddała, powiedziała, iż matka jej nie chciała, iż trzeba ją ukryć. Nigdy nie poznałam całej historii
Krystynie wydało się, iż dusza ucieka przez usta.
To nieprawda! Kochałam ją! Odebrali mi ją! krzyknęła, nie mogąc się powstrzymać.
Piekarka cofnęła się zdumiona.
Dziewczynka za to patrzyła w milczeniu. Zrobiła krok do przodu.
Ty jesteś moją mamą? spytała bez dramatu, z dziecięcą prostotą.
Krystyna padła na kolana i wybuchnęła płaczem.
Tak, skarbie ja jestem twoją mamą. Przebacz, iż nie szukałam cię wcześniej. Że nie znalazłam.
Dziewczynka przytuliła się bez słów. Jej ciałko było ciepłe, prawdziwe, jej.
Tego dnia Krystyna zrozumiała, iż życie czasem daje drugie szanse. Nie liczył się skandal, spojrzenia sąsiadów ani stracone lata. Odzyskała córkę.
I tym razem nikt już jej nie zabierze.

Idź do oryginalnego materiału