Była zima 1950 roku, a mróz wżerał się w kości. W ciemnej izbie, o ścianach z gliny i zapachu stęchlizny, ledwie siedemnastoletnia dziewczyna dyszała…

newskey24.com 9 godzin temu

Była zima 1950 roku, a mróz przejmował do szpiku kości. W ciemnej izbie, o ścianach z gliny i zapachu wilgoci, siedemnastoletnia dziewczyna dyszała ciężko, zaciskając palce na prześcieradle, gdy skurcze wstrząsały jej ciałem. Była sama, jedynie z położną starszą kobietą o zgrubiałych dłoniach i sercu przyzwyczajonym do tragedii.
Gdy wreszcie przenikliwy krzyk noworodka przerwał ciszę, dziewczyna Zofia poczuła, jak dusza wraca do jej ciała.
To piękna dziewczynka powiedziała położna, owijając dziecko w koc i kładąc je na piersi Zofii.
Zofia objęła ją niezdarnie, z ciałem wciąż drżącym i splamionym krwią, ale w jej oczach zapłonęła czułość pierwszorazowej matki. Patrzyła na córeczkę z pewnością, iż nic i nikt nie odbierze jej tego dziecka.
Lecz ta pewność trwała zaledwie chwilę.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem, a jej matka, pani Helena, wpadła jak wicher. Ubrana na czarno choć nikt nie umarł z grymasem obrzydzenia na twarzy.
Daj ją! warknęła, wyrywając dziecko z ramion Zofii.
Nie, mamo! Zostaw ją! krzyknęła Zofia, próbując wstać, choć ledwo miała siły.
Zamknij się! przerwała jej głosem zimnym jak lód. Urodziła się chora. Ma tę mongolską przypadłość. Nie przeżyje. Nie warto.
Młoda matka krzyczała, płakała, błagała rozpaczliwie. Ale jej matka nie ustąpiła. Ciasno owinięte dziecko wyniosła z izby, zatrzaskując drzwi z hukiem, który rozległ się w sercu Zofii jak strzał.
Tej nocy została z pustymi ramionami, krzycząc imię, którego nigdy nie zdążyła wypowiedzieć.
Minęły lata. We wsi wszyscy wierzyli, iż jej córka zmarła przy porodzie. Tak chciała jej matka. Zofia, zmuszona do milczenia, nauczyła się żyć z udawanym uśmiechem, podczas gdy serce gniło w niej od środka.
Wyprowadziła się z domu, gdy skończyła dwadzieścia pięć lat, nie oglądając się za siebie. Nie mogła wybaczyć. Nie mogła zapomnieć. Ale też nie mogła się uleczyć.
Lata mijały jak suche liście. Zofia została nauczycielką, żyła sama, bez męża ani dzieci. Głęboko w środku czuła, iż część niej wciąż leży pogrzebana w tamtej ciemnej izbie.
Aż pewnej wiosennej popołudniowej godziny wróciła do rodzinnej wsi. Jej matka nie żyła, a wraz z nią być może ostatnie ogniwa łańcucha, który ją trzymał.
Szła przez rynek, ten sam, gdzie bawiła się jako dziecko. Zapach świeżego chleba mieszał się z wonią zwiędłych kwiatów. Zofia miała właśnie usiąść na ławce, gdy usłyszała dziecięcy śmiech, czysty, dzwoniący jak szept z przeszłości.
Odwróciła się.
I wtedy ją zobaczyła.
Dziewczynka, może dziewięcioletnia, bawiła się szmacianą lalką. Miała potargane warkoczyki, kwiecistą sukienkę zacerowaną na rąbku i migdałowe oczy, w których płonął dziwny blask, światło, które poruszyło coś głęboko w Zofii.
Serce waliło jej jak młot.
Podeszła powoli, z drżącymi kolanami.
Cześć, ślicznotko jak się nazywasz? zapytała zduszonym głosem.
Dziewczynka spojrzała na nią bez strachu, z ciekawością.
Nazywam się Nadzieja odpowiedziała z uśmiechem.
Zofii wydało się, iż świat stanął w miejscu. Nadzieja. Tak miała na imię jej córka. Imię, które przez tyle lat dusila w sobie.
Kolana się pod nią ugięły.
Wtedy starsza kobieta o twarzy pooranej zmarszczkami i dłoniach piekarki podeszła do dziewczynki i położyła jej dłoń na ramieniu.
Zna ją pani? zapytała Zofię ostrożnie.
Ja wydała mi się znajoma wyjąkała.
Kobieta spuściła wzrok, zakłopotana.
Mieszka ze mną od maleńkości. Pewna pani mi ją oddała, powiedziała, iż matka jej nie chciała, iż trzeba ją ukryć. Nigdy nie znałam całej historii
Zofia poczuła, jak dusza ucieka jej przez gardło.
To nieprawda! Kochałam ją! Odebrali mi ją! krzyknęła, nie mogąc się powstrzymać.
Piekarka cofnęła się zdumiona.
Dziewczynka zaś patrzyła w milczeniu. Zrobiła krok w jej stronę.
Ty jesteś moją mamą? zapytała prosto, bez dramatu, z dziecięcą szczerością.
Zofia upadła na kolana i wybuchnęła płaczem.
Tak, skarbie ja jestem twoją mamą. Wybacz, iż nie szukałam cię wcześniej. Że nie znalazłam.
Dziewczynka przytuliła ją bez słów. Jej ciałko było ciepłe, prawdziwe, jej.
Tego dnia Zofia zrozumiała, iż życie czasem daje drugie szanse. Nie obchodził ją skandal, spojrzenia sąsiadów ani stracone lata. Odzyskała córkę.
I tym razem nikt już jej nie zabierze.

Idź do oryginalnego materiału