Codziennie chodzę do szkoły wnuków – moja niezwykła rutyna

newskey24.com 9 godzin temu

Codziennie chodzę do szkoły moich wnuków.
Nie jestem nauczycielem ani pracownikiem to tylko dziadek z laską i sercem, które nie potrafi usiedzieć w miejscu, gdy wnuk potrzebuje wsparcia.
Nazywam się Jan Kowalski i robię to dla Mateusza mojej dumy, mojej radości, mojego powodu do życia.

Pierwszy raz, gdy zobaczyłem go samego, siedział na ławce pod lipą.
Inne dzieci biegały, śmiały się, grały w piłkę.
On tylko patrzył, z rękami na kolanach i wzrokiem pełnym tęsknoty za tym, by należeć, choć nie wiedział jak.

Gdy go tamtego dnia zabrałem, zapytałem:
Dlaczego nie bawisz się z kolegami?
Wzruszył ramionami.
Nie chcą, dziadku. Mówią, iż jestem za wolny i nie znam zasad.

Tej nocy nie spałem.

Następnego ranka poszedłem do dyrektorki.
Pani Anno, chciałbym prosić o specjalne pozwolenie. Chcę towarzyszyć Mateuszowi na przerwie.
Spojrzała na mnie łagodnie.
Panie Janie, rozumiem pana troskę, ale…
Nie ma żadnego ale. Ten chłopiec to całe moje życie. jeżeli szkoła nie sprawi, iż poczuje się częścią grupy, ja to zrobię.

Od tamtej pory codziennie o dziesiątej trzydzieści przekraczam niebieską bramę szkolnego podwórka.
Na początku dzieci patrzyły na mnie z ciekawością starszy pan w słomkowym kapeluszu i z laską między nimi.
Mateusz był zawstydzony.
Dziadku, nie musisz przychodzić.
Wstydzić się czego? Czy twój dziadek nie może cię kochać?

Zaczęliśmy powoli. Graliśmy w domino, potem w warcaby.
Mateusz śmiał się, gdy udawałem, iż nie widzę jego drobnych oszustw.

Pewnego dnia podszedł do nas chłopiec.
W co gracie? zapytał.
W chińczyka odpowiedziałem. Chcesz dołączyć?
Miał na imię Bartek. Sześć lat, brakowało mu przednich zębów, ale jego uśmiech rozjaśniał całe podwórze.
Mateusz cierpliwie wytłumaczył mu zasady.

Następnego dnia Bartek wrócił, przyprowadzając koleżankę Kasię.
Od tamtej pory nasz kąt stał się miejscem spotkań, pełnym śmiechu i przyjaźni.
Wzięli skakankę, a w końcu zorganizowaliśmy małe zawody.
Mateusz nie skakał najszybciej, ale inni dostosowali tempo.
Dasz radę, Mati! krzyczała Kasia.
Pięć skoków! Nowy rekord! cieszył się Bartek.

Patrzyłem na nich z wilgotnymi oczami i rozradowanym sercem.

Pewnego dnia podszedł do mnie nauczyciel wuefu.
Panie Janie, to, co pan robi, jest niezwykłe.
Ja tylko kocham swojego wnuka odparłem.
Nie uśmiechnął się. To uczy nas czegoś, o czym czasem zapominamy: iż każdy zasługuje na swoje miejsce, niezależnie od szybkości.

Minęły trzy miesiące.
Wciąż przychodzę.
Ale już nie dlatego, iż Mateusz jest sam.
Przychodzę, bo czeka na mnie osiem, może dziewięcioro dzieci, krzyczących Dziadek Jan!, gdy przekraczam bramę.
Bo mój wnuk ma teraz przyjaciół, którzy go zapraszają, bronią i rozumieją.

Dziś rano, gdy graliśmy w chowanego, Mateusz mocno mnie przytulił.
Dziękuję, dziadku.
Za co, mój chłopcze?
Że nie zostawiłeś mnie samego. Że nauczyłeś mnie, iż inność to nic złego.

Uklęknąłem przed nim i powiedziałem:
Mateuszu, to ty mnie nauczyłeś. Że miłość nigdy się nie męczy, iż nigdy nie jest za późno, by coś zmienić, i iż prawdziwa odwaga to być obok, gdy ktoś nas potrzebuje.

Dzwonek zadzwonił. Dzieci pobiegły ustawić się w szeregu.
Mateusz już nie chodzi z pochyloną głową.

Wrócę jutro. I pojutrze też.
Bo bycie dziadkiem to nie tylko opieka.
To budowanie mostów i przypominanie światu, iż nikt absolutnie nikt nie powinien być sam na placu zabaw życia.

Idź do oryginalnego materiału