24 kwietnia 2025, wtorek
Roman, mamy dziewczynkę, kosztowała nas 3500 zł! z euforią krzyknęła Grażyna przez telefon. Stałem pod oknem szpitala miejskiego w Warszawie i machałem do żony, trzymającej w ramionach maleństwo.
To nasza córka. Ja ojciec! Grażyno, a nie obiecali nam chłopca?!
W linii telefonicznej zapadła cisza, po czym żona szepnęła:
Chyba się pomyliliśmy
Odwróciłem się i przechodziłem obok szczęśliwych ojców, którzy kredą rysowali serca na chodniku i puszczali w niebo kolorowe balony, obok eleganckich samochodów i zgromadzonych przy nich krewnych. Od zawsze marzyłem o synu, dziedzicu, kontynuatorze rodu. Gdy Grażyna była w ciąży, wyobrażałem sobie naszą przyszłość: razem gramy w piłkę na podwórku, wybieramy się na ryby, prowadzimy męskie pogawędki i przynosimy mamie spory połów, a wieczorem zasiadamy przy stole, opowiadamy, jak minął dzień, a przy mnie siedzi mój syn, moja duma.
Grażyna długo nie mogła zajść w ciążę. Jeździliśmy na badania choćby do słynnego lekarza, prawie gwiazdy nauki, i dopiero po pięciu latach otrzymała radosną wiadomość.
Romiek, naprawdę?! usłyszałem za plecami i odwróciłem się. To Paweł, mój przyjaciel z uczelni.
Ile lat, ile zim, co u Ciebie? zapytał.
Do matki przyjechałem, trochę przeziębiony, potrzebuję odpoczynku, bo tu jestem sam, ojciec od pięciu lat już nie żyje. A Ty?
Właśnie z szpitala wychodzę, żona urodziła córkę.
Gratulacje! Dlaczego nie cieszysz się? uśmiechnął się Paweł.
No spojrzał w stronę pobliskiej kawiarni i zaprosił mnie do środka.
Więc czekałeś na chłopca? powiedział, po czym usiadł przy stoliku. Wszyscy czekamy na chłopców, dziedziców, to normalne. Kiedyś i ja przygotowywałem się do bycia ojcem syna, a żona urodziła córkę.
A jak Twoi? Czy przyjechali z Tobą? dopytałem.
Paweł opuścił wzrok i milczał, po czym spojrzał na mnie takim spojrzeniem, w którym utkwiła cała kosmiczna rozpacz.
Sam jestem, rodziny już nie mam. Roman, nie w tym miejscu rozmowa, ty masz radość.
Co się stało? zapytałem.
Wypadek nie chcę o tym myśleć. Od roku jestem sam, planuję przeprowadzkę do matki, znajdę pracę, remont w mieszkaniu.
Siedzieliśmy jeszcze długo, wspominając studenckie lata, wspólnych znajomych, dzieląc się planami na przyszłość. Dałem Pawłowi mój numer i powiedziałem, iż może dzwonić o każdej porze.
Rano, z ogromnym bukietem ulubionych piwonii Grażyny i wiązką balonów, pobiegłem do okien szpitala.
Grażyna! wykrzyknąłem, słysząc jej ukochany głos w słuchawce.
Przepraszam mnie! Jestem tak szczęśliwa z naszej długo wyczekiwanej córeczki! Na kogo przypomina?
Na Ciebie, Roman, prawdziwego mężczyzny!
Naprawdę? Wczoraj zachowywałem się jak
Nie musisz, wszystko rozumiem przerwała mi żona.
Roman, dziewczynka jest zdrowa, spokojna, je i śpi, a we śnie się uśmiecha. Niedługo ją wypiszemy, zobaczysz sam
P.S. Nie udało nam się mieć więcej dzieci, poród był ciężki i jego konsekwencje mocno wpłynęły na jej zdrowie. Dwadzieścia lat później córka dorosła na mądrą i piękną kobietę, kochamy ją i jesteśmy z niej dumni, a Paweł został jej chrzestnym.
Wciąż dziękuję Pawłowi za tę rozmowę, która otworzyła mi oczy i przede wszystkim nauczyła cenić i kochać wszystkich, którzy są teraz przy mnie.
Lekcja, którą wyniosłem: prawdziwe szczęście nie zależy od płci dziecka, ale od tego, jak bardzo potrafimy przyjąć i kochać to, co los nam przynosi.





