Jestem z pokolenia, któremu rodzice nie musieli mówić, w co się bawić. Moje dziecko tego nie zazna

gazeta.pl 4 godzin temu
Zdjęcie: Shutterstock/Lyudmila2509


To oczywiste, iż chcemy dla swoich dzieci wszystkiego, co najlepsze. Jako rodzice dajemy z siebie wiele, często kosztem własnych potrzeb. W końcu dzieci są najważniejsze. W naszej trosce, miłości, obfitości dobrych chęci można się zapętlić i przedobrzyć.
Trudno mieć pretensje o skłonność do przesady w stosunku do rodzica, który chce zapewnić swojemu dziecko to, co najlepsze. Szczególnie jeżeli sam dorosły w dzieciństwie nie dostał takich możliwości od swoich opiekunów. Kochający rodzice starają się zapewnić interesujące atrakcje, pokazać świat, kupować zabawki, których sami nie mogli mieć i oczywiście dbać o ich rozwój. Najlepiej w każdej dziedzinie, by dziecko było wszechstronnie rozwinięte.

REKLAMA





Ważne są języki obce, najlepiej angielski, ale hiszpański czy francuski też by się przydał. Ważne są też zajęcia manualne - czy to trening małej rączki, czy ceramika - coś trzeba wybrać. Aktywność fizyczna - wręcz niezbędna. Ale nie tylko rower, rolki albo kopanie piłki pod blokiem. Ważna jest akrobatyka, tenis, taniec i sporty walki. Aha, no i pływanie - to nie tylko sport, ale także ważna życiowa umiejętność. Poza tym logopedia, sensoryka, szachy, zajęcia teatralne, szkoła muzyczna i robotyka. A gdzie czas na zabawę i "nicnierobienie"?


Zobacz wideo Dziecko zawsze wysyła sygnały, iż coś się dzieje niepokojącego. Psycholożka wymienia konkretne zachowania nastolatków



Zajęcia dodatkowe? Supersprawa!
Tydzień temu spotkałam się z moją przyjaciółką, znamy się od 20 lat. Tak się cudownie złożyło, iż w podobnym czasie urodziły nam się dzieci. Ja mam synka, ona - córeczkę. Nasze dzieci są jeszcze w przedszkolu, mają po sześć lat. Na urlopie macierzyńskim w tym samym czasie miałyśmy mnóstwo okazji do spotkań i wspólnych spacerów z wózkami. Po powrocie do pracy nie widywałyśmy się tak często, jak do tej pory, ale przez cały czas nie robiłyśmy sobie przerw dłuższych niż dwa tygodnie. Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy nasze dzieci miały około pięciu lat, poszły do przedszkoli i zaczęły rozwijać pierwsze zainteresowania.






Czytaj także:


Niewidzialny etat dzieci. Pracują ponad 50 godzin w tygodniu



Córka mojej przyjaciółki lubiła tańczyć; nie skończyło się oczywiście na wygibasach w domu, zaczęła chodzić na dodatkowe zajęcia. Mój syn z kolei poszedł raz z kolegą na judo, spodobało mu się i chciał, dołączyć do grupy. Oprócz tego zapisałam syna do logopedy, a koleżanka zapisała córkę na sensorykę. Zajęcia naszych dzieci uniemożliwiają spotkania w tygodniu pracy. Trudno, ustaliłyśmy, iż będziemy się umawiać w weekendy.
Ale to był dopiero początek…
Kilka miesięcy później doszedł u nas basen w sobotę (grupowe zajęcia nauki pływania), przyjaciółka zaś zapisała córkę na angielski, bo przecież wszyscy mówią, iż naukę języka warto zacząć od najmłodszych lat.



Zastanawiałam się, czy to nie za dużo, ale mój syn nie chciał z niczego rezygnować. W międzyczasie w przedszkolu pojawiły się dodatkowe zajęcia: tenis, szachy, język obcy. Chociaż zajęcia są w ramach przedszkola, to przecież kolejne obowiązki w życiu sześciolatka.
On był zachwycony, z początku ja także. Z czasem jednak uświadomiłam sobie, iż cały tydzień funkcjonuję według ściśle ustalonego grafiku: zaprowadzam, odprowadzam, zawożę, odwożę... Nie ma mowy o spóźnieniu i nie ma czasu w spontaniczne atrakcje.
Wspólna "spowiedź"
Po czterech miesiącach takiego funkcjonowania udało mi się spotkać z moją przyjaciółką, z którą miałam się przecież widywać co dwa-trzy tygodnie. Od razu zeszło na temat braku wolnego czasu - głównie naszego, bo nie mamy czasu się umówić. Ale przecież to nie chodzi tylko naszą przestrzeń czasową, to też problem naszych dzieci. Przy tak napiętym grafiku nie mają czasu w zabawy w domu i na zwyczajne lenistwo, które przecież dzieciom się należy. Do domu wracają zmęczone po intensywnym dniu w przedszkolu i po zajęciach dodatkowych. W weekend niby mają trochę czasu, żeby się pobawić, ale też nie jest to wolny weekend od zajęć i obowiązków. Wspólnie z moją bratnią duszą doszłyśmy do wniosku, iż chyba przesadziłyśmy. Tylko z czego zrezygnować? - zastanawiałyśmy się.
Trudna sztuka odpuszczania
Łatwiej się zapisać na zajęcia, niż z nich zrezygnować. Po pierwsze, dzieci chcą chodzić na wszystkie zajęcia. Po drugie, chcemy je wszechstronnie rozwijać, z każdej strony bowiem słyszymy, jak ważna jest nauka języka, iż sport kształtuje osobowość, szachy wspierają rozwój mózgu, a zajęć sensorycznych nie wolno bagatelizować. Trochę nakręcają nas znajomi, trochę media społecznościowe, trochę nakręcamy się same, bo chcemy zapewnić dzieciom to, co najlepsze. Czy przesadzamy?



Pamiętam, jak mój wujek mówił, iż im więcej dziecko ma zajęć dodatkowych, tym lepiej: nie będzie miało czasu w głupoty. Z pewnością jest w tym trochę racji, jednak ten czas na "głupoty" też jest dzieciom potrzebny. Zaplanowany od rana do wieczora grafik sprawia, iż nasze dzieci nie tylko są przebodźcowane; być może nie będą potrafiły same zorganizować sobie czasu – w końcu to my, rodzice, ciągle robimy to za nich.
Echo dawnych lat
Myślę o swoim dzieciństwie, które toczyło się pod blokiem, nie zawsze choćby na placu zabaw, tylko na chodniku, trzepaku i w piwnicy. Bawiliśmy się patykami, kapslami, robiliśmy widoczki ze szklanych elementów i wianki z kwiatów. Jestem z pokolenia, w którym rodzice nie mówili nam, w co się mamy bawić, ważne było, żebyśmy wrócili przed zmrokiem (a i tak wracaliśmy po ciemku).
Zastanawiam się, czy moje dziecko uznałoby, iż miałam słabe dzieciństwo, bo nie było w nim harmonogramu dodatkowych zajęć. Chyba znam odpowiedź… A wy?
Idź do oryginalnego materiału