Kiedy w rodzinie jest krew, przy niej zawsze przychodzi zamieszanie staropolskie przysłowie, które w moim śnie rozbrzmiewało jak echo w pustych polach.
Z małej wsi pod Gdańskiem urodziła się Zygmunta, ale nie, to nie ona to Zorcia, dziewczynka, której od dzieciństwa szły w głowie tylko drogi z dala od krów i kóz. Gdy nabyła szesnaście wiosen, spakowała plecak i kupiła bilet kolejowy do Krakowa za pięćdziesiąt złotych, przysięgając sobie: Z tej wioski już nigdy nie wrócę, choćby burza niosła co chce.
Na akademickim dworcu w Krakowie wstąpiła do technikum. Dostali jej małą łóżeczkę w akademikowym pokoju, a po dwóch latach trafiła do pracy została operatorką żurawia wieżowego na wielkich budowach przy ulicy 3 Maja.
Czas płynął, a sny o małżeństwie nie dawały jej spokoju. Trzy tygodnie w weekendy Zorcia z przyjaciółkami krążyła po parkowych alejach, gdy spotkała Michała chłopaka, który wydawał się szukać tej samej tańczącej żony. Zamiast niepotrzebnych gier w kotka, połączyli się w urzędzie stanu cywilnego niczym gwiazdy zderzające się w kosmosie.
Zaraz poślubiła, a list do rodzinnej chaty brzmiał: Mamo, tato, biorę mąż! Przyjedźcie!. Rodzice nie mogli przyjechać wczoraj wydali młodszą siostrę za mąż i w tej chwili nie było czasu. Matka odpowiedziała: przyjedziemy później, żeby zobaczyć wnuki.
Ślub przeszło się w krwawym odcinku, a potem przybyły szare, codzienne dni. Zorcia zamieszkała z Michałem w małym domku o trzech komnatach. Współdzieliła go z matką Michała, jego siostrą z synkiem, bratem z żoną i ich dwoma dziećmi.
Michał i Zorcia byli szczęśliwi: przydzielono im maleńką, przytulną izdebkę. Teściowa lubiła pannę synową była posłuszna, pracowita i nie mówiła za dużo. Mój syn ma szczęście, iż ma taką kochankę mawiała, patrząc na pięć wnucząt teściowej, które rozstawione były po różnych poddaszach.
Jednak najmłodsza córka, Jagusia, przyniosła więcej zamieszania niż wszystkie inne razem wzięte. Zostawiła po sobie małego chłopca w „przedpokoju” i nagle zniknęła, zostawiając jedynie wspomnienie. Michał musiał odebrać swoją siostrę i maleństwo ze szpitala. Pielęgniarka, patrząc w oczy, rzuciła: Teraz będziesz całe życie hodował siostrzeńca. Obaj się roześmiali, a wiatry tej nocy niosły ich śmiech po całym domu.
Wszystko szło dalej, aż pewnego dnia Michał przyniósł do domu nową żonę. Jagusia natychmiast poczuła w sobie gniew wobec Zorci. Przyjechała z jakiegoś ciemnego zakątka, by wziąć mojego brata za męża! zgrzytała zębami. Zorcia nie wdawała się w sprzeczki; milczała i nie mówiła nic Michałowi, bo teściowa włączała się w ich sprawy:
Zorciu, nie gniewaj się na Jagusię! Ona tylko zazdrości, bo jest samotna i pechowa. Nie obdarzaj jej złym słowem, bo Michał może się zemścić.
Zorcia wciąż cicho znosiła obelgi, a kiedy Jagusia atakowała swoją własną mamę, Zorcia broniła teściowej, podając jej chustkę na łzy.
Po pewnym czasie u Zorci i Michała przyszła na świat córka Lili. Matka zanurzyła się w macierzyństwie, a Jagusia rozszalała się jeszcze bardziej. Kłótnie wybuchały codziennie, jakby każdy powiew wiatru mógł spowodować burzę. W końcu Zorcia nie wytrzymała i zwróciła się do męża. Michał, nie zastanawiając się długo, chwycił żelazko i wymierzył nim cios w Jagusię. Zorcia zamarła ze strachu; szczęśliwie, żelazko zeszło w próżnię, a Jagusia ucichła.
Jagusia jednak nie przestała być roszczeniowa często zostawiała swojego synka Dymka pod opieką Zorci, biegając na spotkania z kochankami, którzy przychodzili i odchodzili, jak gwiazdy na niebie. Dymek był dla niej ciężarem, za który obwiniała własną samotność. Pewnego wieczoru Zorcia, w gniewie, wykrzyczała:
Zajmij się swoim synem! Ten mały bandyta rośnie w pół gwoli!.
Dymek rzeczywiście był małym włóczęgą: kradł pieniądze babci, bawił się w bałagan, w kieszeni zawsze brzęczały monety, a lat nie było mu jeszcze dziewięciu.
Chciałabym wyjść za mąż, a potem zająć się Dymkiem marudziła Jagusia. Dość mi leżeć w zimnym łóżku, kiedy ty z Michałem leżycie w objęciach.
Kiedy wpadli do domu rodzice Zorci, by zobaczyć wnuczkę Lili, ich oczy rozbłysły zszokowane: zobaczyli ciasny pokój, usłyszeli kłótnie. Ojciec, patrząc na córkę, rzucił: Zorciu, wracaj do domu rodzinnego, bo tu zamienisz się w szaloną. Matka szepnęła jej do ucha:
Zorciu, wróć. Janek wciąż zagląda na nasz podwórz, przyjmie cię i Lili z radością. Nie zapomnij, iż kiedyś kochaliśmy się nawzajem.
Zorcia odpowiedziała sennym głosem: Nie przyjechałam do miasta po to, by wracać do traktorzystów i kombajnistów. Umówiła się, iż niedługo dostanie mieszkanie jako inżynier.
Rodzice Zorci westchnęli, z ciężkim sercem odjechali do domu. Po trzech latach z fabryki, w której pracował Michał, przydzielono im własne mieszkanie. euforia przelała się w potok. niedługo po tym narodzili syna, a rodzina przeprowadziła się do swojego własnego gniazda pustego, zimnego, ale już domowego.
Po roku zmarła matka Michała. Jagusia po stracie przybrała siwe włosy niczym księżyc w pełni. Codziennie przychodziła na cmentarz, zamykała bramkę i siedziała na ławce, patrząc w jedną punkt. Szeptała pod nosem, a przechodnie mówili:
Nie zamykaj bramki za sobą, bo zostaniesz w środku. Mnie to nie obchodzi, odpowiadała.
Czas leczył rany, a życie toczyło się dalej. Jagusia znalazła nowego partnera, planowała szybkie małżeństwo. Pewnego popołudnia zaprosiła Zorci do tego samego domku na herbatę. Po kilku uśmiechach i łykach pary, Jagusia zatrzymała Zorci:
Czekaj, Zorciu, potrzebuję twojego wybaczenia. Zazdrościłam ci, bo widziałam, iż kochasz Michała naprawdę. Cieszę się, iż macie się razem. Jesteś dla mnie najdroższą osobą na świecie.
Zorcia otworzyła szeroko oczy, patrząc na swoją szwagierkę. Jak piękna jesteś teraz, Jagusiu! wykrzyknęła. Jagusia uśmiechnęła się smutno i pocałowała ją w policzek. Zorcia, oszołomiona, ruszyła w stronę domu.
Rankiem zadzwonił młodszy brat Michała i oznajmił:
Michał! Jagusia nie obudziła się! Zmarła we śnie.
Miała 37 lat, chorobę serca. Pogrzebowano ją przy matce, w jednej celi ogrodzenia.
Rok po roku na grobie Jagusi pojawiały się świeże kwiaty, które codziennie podmieniał jej nieuroczysty mąż, później zamienił je w bukiet sztucznych róż. Żywe kwiaty zwiędły na zawsze.
Kiedy Dymek miał czternaście lat, został sierotą. Szukano mu nowego domu ojca, który miał już rodzinę i nie miał miejsca dla niego. Wszyscy chcieli go posłać do domu dziecka, twierdząc, iż jest trudny i niespokojny. Michał stanął przed sądem i wydał rozkaz:
Nie do domu dziecka! Czy to wy, ci wujkowie i ciotki? Odrzucacie własnego siostrzeńca, mimo iż w rodzinie jest zamieszanie? Niech Dymek zostanie u nas!.
Opiekę nad nim przyjęto, a krewni westchnęli z ulgą: Na szczęście nie wzięliśmy na siebie grzechu. Michał i Zorcia, wraz z Dymkiem, razem przeżyli wszelkie kradzieże, prowokacje i groźby.
Dymek dorósł, poślubił się i nazwał dwóch synów: Lubomir i Kacper, ku zdumieniu wszystkich:
Patrzcie, jak się zmienił Dymek!.
Na grobie Jagusi co jakiś czas pojawiały się nowe kwiaty, tym razem przynoszone przez Dymka, który już nie był dzieckiem, ale mężczyzną z własnym losem.
Tak kończy się mój sen, w którym rodzina, pieniądze i pamięć przeplatały się w surrealistycznym tańcu nad polską wsią i miastem.







