Nie potrzebuję go. Odmawiam mu.

newsempire24.com 17 godzin temu

Pamiętam, jak dawno temu w szpitalu warszawskim zdarzyła się historia, której echo wciąż brzmi w moim umyśle. Jagoda siedziała na łóżku, ściągając nogi pod siebie, i z irytacją powtarzała:

Nie chcę tego dziecka. Odmawiam. Potrzebuję tylko Andrzeja, a on powiedział, iż nie chce dziecka. Więc i ja nie potrzebuję go. Róbcie z nim, co chcecie mnie to nie obchodzi.

Mała dziewczynko! wykrzyknęła kierowniczka oddziału, to już barbarzyństwo odrzucać własne dziecko. choćby zwierzęta tak nie czynią.

Jagoda odpowiedziała, nie zważaąc na zwierzęta:

Co im zwierzętom! Wypiszcie mnie natychmiast, a inaczej się z wami sprzątnę krzyczała wściekle nowo uparta matka.

Kierowniczka westchnęła:

Ty, głupia dziewczyno, przeprosimy Boga! mruknęła. Jej doświadczenie podpowiadało, iż medycyna w tej sytuacji jest bezsilna. Tą kobietę tydzień wcześniej przeniesiono z oddziału położniczego do oddziału pediatrycznego. Była nieokiełznana i skandaliczna. Zaprzeczała, by karmić własne dziecko, choć przekonywano ją na okrągło. Zgodziła się jedynie na odciąganie mleka, ale wtedy nie miała już dokąd się udać.

Lekarka prowadząca dziecko, młoda Małgorzata, bezskutecznie walczyła z Jagodą. Ta nieustannie wywoływała napady histerii. Małgorzata tłumaczyła, iż to niebezpieczne dla malucha, a Jagoda odpowiedziała, iż ucieka, jeżeli tak będzie. Zrozpaczona Małgorzata wezwała kierowniczkę, która przez kolejny godzinny pojedynek próbowała przekonać nierozsądną matkę, ale ta utrzymywała, iż musi spotkać się ze swoim chłopakiem, bo on nie poczeka na nią i wyjedzie bez niej.

Kierowniczka nie zamierzała się poddawać po latach pracy widziała podobne matki. Mogła jeszcze trzy dni wytrzymać, aż Jagoda uspokoi się i przemyśli coś sensownego. Gdy usłyszała o trzech dniach, wpadła w szał:

Czy wy zwariowałyście? Andrzej już się na mnie wkurzył z tego przeklętego dziecka, a wy mi jeszcze podpalacie. Nie rozumiecie jeżeli nie pojadę z nim na południe, weźmie Katię. Rozpadła się i wykrzykiwała, iż są tacy głupi, iż Katię czeka tylko po to, by zabrać jej chłopa. Dziecko było jej potrzebne jedynie po to, by w końcu się wydała.

Kierowniczka westchnęła jeszcze raz, dała jej napój z walerianą i ruszyła w stronę drzwi oddziału. Ordynatorka, która do tej pory milczała, poszła za nią. Na korytarzu zatrzymała się i cicho zapytała:

Czy wierzycie, iż dziecko będzie dobrze z taką matką? jeżeli można taką matkę nazwać.

Kochana, odpowiedziała kierowniczka. Co robić? Inaczej wyślą go do domu maleństw, a potem do domu dziecka. Rodziny i tak mają przyzwoite wypadki: zarówno u dziewczyny, jak i u chłopa. Może porozmawiamy z rodzicami? To ich pierwszy wnuk, a chłopak to przystojniak. Dowiedz się, gdzie mieszkają rodzice, muszę z nimi pogadać.

Jagoda uciekła tego samego dnia. Kierowniczka zadzwoniła do rodziców, ale oni nie chcieli rozmawiać. Po dwóch dniach przyjechał ojciec ponury, nieprzyjemny człowiek. Kierowniczka próbowała z nim rozmawiać, zaoferowała obejrzenie dziecka. On odmówił, mówiąc, iż go to nie interesuje, i dodał, iż córka napisała odwołanie, które przekaże przez swojego kierowcę. Kierowniczka stwierdziła, iż to nie może tak być dziewczyna musi przyjść sama, bo nie wypisano jej. Wszystko musi być zgodnie z zasadami, inaczej będą kłopoty. Mężczyzna się zmieszał, widząc strach urzędników w krwi, i cofnął się. Obiecał, iż przyśle żonę, by się tym zajęła.

Następnego dnia pojawiła się drobna, bladą kobieta. Usiadła na krawędzi krzesła i od razu zaczęła płakać, szepcząc, iż to straszne nieszczęście. Rodzice chłopca wyjechali go za granicę byli zamożni i mieli wielkie plany. Dziecko więc zostało w szpitalu, a córka płakała dniami, krzycząc, iż nienawidzi tego malucha. Najpierw dzwoniła do rodziców chłopca, potem zadeklarowała, iż pojeździ za granicę, by go odnaleźć. Mówiła, iż będzie z Andrzejem, niech cały świat wybuchnie ze złości. Tak krzyczała, płacząc.

Kierowniczka westchnęła i zasugerowała, by obejrzeli dziecko, licząc, iż może babcia odzyska jakieś uczucia. Uczucia się pojawiły, ale tylko pogorszyły sytuację. Kobieta patrzyła na malucha w ramionach kierowniczki, wyjąc, jakże jest słodki. Chciałaby go wziąć, ale mąż zabronił, a córka nie chce. Sięgnęła po nowy chusteczkę i ponownie załamała się.

Kierowniczka mruknęła: Mmm i kazała pielęgniarce podać walerianę, narzekając, iż z tych głupot w oddziale zaraz nie będzie środka uspokajającego. Poszła do dyrektora, opowiedziała wszystko i zadeklarowała, iż zostawi dziecko w oddziale. Dyrektor, niegdyś świetny pediatra, zobaczył malucha, uśmiechnął się i zapytał, czym go karmią. Taki mały, pulchny, jak pączek tak nazwano go od razu.

Pączek (tak przybrał imię) został na kilka miesięcy. Najpierw namawiano matkę. Przychodziła kilka razy, bawiła się z nim, twierdziła, iż oszczędza pieniądze na bilet, rzekomo już wyliczyła, gdzie jest jej chłopak. Wciąż nie miała nic do roboty, więc przychodziła. Wydawało się, iż przyzwyczaja się do dziecka. Sam chłopiec radośnie reagował, poznawał otoczenie. Jego matka też przychodziła, chętnie zajmowała się maluchem, ale po wyjściu zawsze płakała, przepraszając za córkę, mówiąc, iż kocha chłopaka na okrągło. Kierowniczka tłumaczyła, iż to nie miłość, a pożądanie.

Mimo iż matka i babcia przychodziły, nie podpisywały oświadczeń i nie zabierały dziecka, sytuacja była napięta. Kierowniczka postanowiła poważnie porozmawiać z nimi o chorobie chłopca, który bardzo słabł. Ordynatorka Małgorzata przy każdej okazji biegła do niego. Pączek leżał spocony, mokre włoski przylegały do wilgotnej skórki głowy. Schudł, stał się słaby, a Małgorzata nieustannie nosiła go w ramionach, mówiąc, iż to już nie pączek, a raczej naleśnik. Jednak gdy przybrał na wadze, znów stał się Pączkiem, ulubieńcem całego oddziału. Szczególnie kochał Małgorzatę, gdy ta nosiła jasnoróżowe koraliki, a on, siedząc w jej ramionach, próbował je dosięgnąć i gryźć. Gdy mu się to udawało, rozbrzmiewał radosnym śmiechem.

Pewnego dnia dziewczyna dowiedziała się, iż jej chłopak poślubił kogoś innego. Wpadła w szał, krzycząc, iż wszyscy ustawiają się przeciwko niej, by ich rozdzielić. Nienawidziła wszystkich, a zwłaszcza tego dziecka. Gdyby nie było Pączka, byłaby już z Andrzejem i szczęśliwa. Nie chciała już patrzeć na tego malucha, więc napisała wniosek o oddanie dziecka do domu dziecka i odjechała do Andrzeja, przekonana, iż on porzuci tę szkodę i poślubi ją. Wnioski złożyła dyrektorowi i odwróciła się, nie mówiąc nic więcej. Dyrektor wezwał na spotkanie kierowniczkę.

Wróciła, marszcząc brwi, i rzekła gniewnie:

Gotowe! Napisałam wniosek. Szef kazał zarejestrować w domu maleństw. Co zrobić? Trzeba załatwić.

Młoda ordynatorka płakała. Kierowniczka usiadła przy biurku, zdjąła okulary i długo je wycierała, mrucząc pod nosem. Wszyscy wiedzieli, iż gdy szefowa wyciera okulary, to znaczy, iż nerwy sięgają zenitu. Rzadko, ale kiedy uczucia przytłaczały ją, przecierała nimi biały fartuch, próbując ukryć łzy. Rzadko, ale była surowa.

W tym samym czasie Pączek radośnie bujał się w kołysce. Do pokoju weszła pielęgniarka, a on zawsze rozpromieniał się, kiedy ktoś wchodził. Pielęgniarka, wykonując swoją pracę, zaśpiewała mu, a on, szczęśliwy, piszczał, machając rękami i nóżkami. Nagle zamarł, jakby nasłuchiwał lub rozmyślał, po czym ucichł.

Pielęgniarka, będąc przy nim, wyczuła, iż coś jest nie tak. Podeszła, sprawdziła, a chłopiec spojrzał na nią. Nie potrafiła wyjaśnić, co widziała w tych małych, jasnych oczkach, ale poczuła, jak coś ciągnie w jej piersi, i łzy same popłynęły po policzkach. Dziecko patrzyło na nią, a ona płakała. Dopiero później dowiedziała się, iż to było w chwili, gdy matka składała odwołanie. Opowiadała o tym, płacząc, a kierowniczka zareagowała surowo, mówiąc, iż nie ma sensu gadania o bzdurach. Wymyślą jakieś głupoty, a potem będą płakać.

To były jedynie bajki, dzieci nie rozumiałą nic. Przesądy i przypadki. Porzucone dzieci zawsze wiedzą, iż ich odrzucono. Czy to serca słyszą, czy anioły szepczą im smutne wieści, ale milkną. Jakby starały się stać niewidzialnymi, nie przeszkadzać nikomu. Wiedzą, iż świat chce ich pożreć, chowając w szarej, ponurej placówce. Muszą stać się ciche i nijakie bo nie są nikomu potrzebni. Nikt nie czyta im bajek na dobranoc, nie okrywa ich kocem. Świat ich nie zauważa. Mądrzy porzucone dzieci znają tę prawdę, ich spojrzenie jest pełne beznadziejności. Bezlitosny świat rozdaje niektórym, zabiera innym. Biedne dziecko próbuje latać, by zrozumieć, dlaczego je odrzucili, co zrobiło źle. Nie ma odpowiedzi. Obojętny świat odrzucił je bezmyślnie. Tak się stało. Nie masz w tym winy. ale nie wiesz o tym, więc cierpisz, niewinna istoto. Cierpisz za cudze przewinienia, płacąc za obojętność i egoizm innych.

Jednak istnieje nadzieja. Nadzieja, iż los się odmieni, iż przypadek da szansę i świat zwróci na ciebie uwagę. W tym bezlitosnym świecie jest dobro, choć mało, ale jest. Wierz w to, dziecko moje, czekaj i wierz.

Od tego dnia chłopiec leżał cicho w kołysce, nie bawił się, nie uśmiechał się już tak. Wszystkie próby rozweselenia go kończyły się jedynie patrzeniem w oczy, jakby miał rozpaczać. Małgorzata bezskutecznie próbowała go rozbudzić:

Pączku, może chcesz na ręce? Chodź, przyjdź na ręce. Mam dla ciebie koraliki, pobawmy się?

Wyciągała ręce, uśmiechała się zachęcająco, licząc na to, iż on sięgnie. On patrzył na nią obojętnie, nie ruszając się. Małgorzata wracała i płakała.

Pewnego dnia wybuchła:

My go zdradzamy, rozumiecie? Najpierw ci podstępni, a teraz my! On nie ma winy, iż urodził się w takiej rodzinie! Nienawidzę!

Siedziała na kanapie, łokciem opierając podbródek, i jęczała. Kierowniczka wstała od biurka, podeszła i usiadła obok. Głaskała ją po ramieniu i mówiła:

Dziewczynko, nie wiem, co robić. Bole mnie Pączek, nie wyobrażasz sobie, jak bardzo. Boże, co to za praca!

Nie będę siedzieć i czekać, muszę działać odparła.

To nie siedź, bo jak siedzi, to tylko wyje. Płaczesz, a mój fartuch zamoczył się od łez. Działaj, jeżeli chcesz, ale nie mów mi, iż chcesz go adoptować. Nie dostaniesz go. Nie masz męża, nie masz domu. To emocjonalny wybuch. Wiesz, ile miałam w życiu takich Pączków? Nie policzyć, Boże, więc umówmy się. Damy ci czas, a ty znajdź mu rodziców dobrych rodziców. Tak, dziewczynko, przestań się rozpłakać i szukaj.

Małgorzata wyruszyła więc na poszukiwania idealnych rodziców dla Pączka. Działała z taką szczerością i pasją, iż choćby koleżanki z oddziału poczuły się poruszone. Los jednak nie zawsze sprzyjał. Pewnego dnia Pączek zachorował na przeziębienie; nie dało się go wypisać ani załatwić formalności. Kierowniczka przyznała: Po raz pierwszy w życiu prawie cieszyłam się, iż dziecko jest chore. Boże, przepraszam!.

W końcu znalazła parę Lanę i Leona. Mieli po trzydzieści lat, nie mieli własnych dzieci, od lat marzyli o potomku, ale bezskutecznie, więc postanowili adoptW końcu Lanna i Leon, otoczeni miłością i troską, przyjęli Pączka do swojego domu, dając mu wreszcie dom i nadzieję na szczęśliwe jutro.

Idź do oryginalnego materiału