Nie była im matką, tym pięciorgu Ale któż to powie
Erykowi zmarła żona. Nie odeszła od ostatniego porodu.
Cóż, smuć się nie smuć, a pięcioro dzieci zostało. Najstarszy, Mikołaj, miał dziewięć lat. Ilja siedem. Bliźniacy Szymon i Lech po cztery. A najmłodsza, Ola, ledwo trzy miesiące długo wyczekiwana córeczka
Nigdy nie wolno się smucić, gdy dzieci proszą o jedzenie. A gdy już wszystkich ułoży, o północy siedzi w kuchni i kurzy papierosa
Na początku Eryk radził sobie, jak mógł. Siostra żony przyjeżdżała, trochę pomagała. Innej rodziny nie mieli. Chciała zabrać Szymona i Lecha, mówiąc, iż będzie mu lżej. Potem przyszli ludzie z opieki społecznej.
Proponowali oddać wszystkie dzieci do domu dziecka. Eryk nie zamierzał nikomu oddawać swoich. Jak to własne dzieci komuś oddawać? I jak potem żyć? Ciężko, oczywiście, ale co robić? Rosną powoli, w końcu dorosną.
Starszym czasem sprawdzał lekcje. Z Olą było najwięcej kłopotu, naturalnie. Ale i Mikołaj z Ilją pomagali, gdzie mogli.
I pielęgniarka środowiskowa, Nina Kowalska, często przychodziła, dbała. Pewnego dnia obiecała Erykowi przysłać nianię. W końcu trudno mężczyźnie z niemowlęciem. Mówiła, iż dziewczyna dobra, pracowita. W szpitalu jako opiekunka pracuje.
Własnych dzieci nie miała, jeszcze niezamężna. Ale rodzeństwo wychowywała z dużej rodziny była, z sąsiedniej wsi. I tak pojawiła się w ich domu Lucyna.
Niska, krępa, o okrągłej twarzy, z niemodnym warkoczem do pasa. I milcząca. Nie mówiła niepotrzebnych słów. A jednak wszystko w domu Eryka się zmieniło. Dom zajaśniał wszystko umyte, wyczyszczone.
Dziecięce ubrania pozałatwiała, uprała. I za Olą zdążyła się zaopiekować, i ugotować, usmażyć. W szkole i przedszkolu od razu zauważyli różnice. Dzieci czyste, schludne, guziki nie przyszyte czarną nitką na bieli, łokcie nie przetarte.
Pewnego dnia Ola zachorowała, gorączkowała. Lekarka powiedziała, iż wyzdrowieje, byleby miała opiekę. Lucyna noce przesiedziała przy niej, sama nie kładąc się ani razu. Wyleczyła dziewczynkę. I tak jakoś niezauważenie została w domu Eryka
Młodsi już mamo wołali, stęsknieni za matczyną czułością. A Lucyna nie skąpiła ciepła. Chwaliła, głaskała po głowie. I przytulała. No bo dzieci
Starsi, Mikołaj i Ilja, początkowo się odsuwali, nie nazywali jej wcale. Potem po prostu mówili Lucyna. Ani niania, ani mama po prostu Lucyna. Żeby pamiętać, iż mieli własną matkę Zresztą wiekiem ledwie by im za matkę pasowała.
Rodzina Lucyny była przeciw.
Po co sobie taką biedę na kark wieszasz? Chłopców w wiosce mało?
Chłopcy są odpowiedziała ale szkoda mi Eryka A dzieci przywykły, już teraz szukać
I tak żyli. Piętnaście lat minęło jak sen Dzieci się uczyły, rosły. Nie zawsze gładko bywało, iż i nabroiły. Eryk gniewał się, po pas sięgał. A Lucyna go powstrzymywała: Poczekaj, ojcze, najpierw sprawę wyjaśnij
I pokłócili się, i pogodzili, bywało. Tak iż nikt już w wsi nie nazywał jej Lucyna. Mówili Lucyna Władysławowa, szanowali. Mikołaj w tym roku już był żonaty, pierwszego dziecka oczekiwali.
Młodzi mieszkali osobno, Mikołaj w PGR pracował. I nie byle jakim mechanizatorem był co rok to nagroda, to premia. Ilja w mieście kończył politechnikę, Lucyna szczególnie nim się chwaliła syn inżynierem będzie.
Wszystko razem robili i psocili w dzieciństwie, i stawali za siebie murem, gdy coś było nie tak. Ola do dziewiątej klasy przeszła, też duma Lucyny. I śpiewać, i tańczyć umiała, żadne święto bez niej.
A Eryk po raz kolejny myślał, jak dobrze Nina Kowalska mu żonę wybrała Tego lata Lucyna poczuła, iż coś nie tak z jej ciałem, coś niedobrze. Nigdy nie chorowała, a tu nagle w oczach ciemno, mdłości
Eryka z papierosem wyganiała z domu na ganek, źle się czuła. Myślała minie, ale nie. Musiała do lekarza pójść.
Wróciła cicha, zamyślona. Na pytania Eryka machnęła ręką: Głupstwa, wszystko w porządku.
A wieczorem, gdy wszyscy spali, zawołała go na ganek.
Siadaj, ojcze, pogadać trzeba Wiesz, co mi lekarz powiedział? Dziecko będzie Za późno cokolwiek robić, trzeba zostawić Zakryła twarz rękami. Wstyd, co za wstyd
Eryk tylko zdziwił się takiej nowinie. Tyle lat nie było dzieci i proszę!
Jaki wstyd, matko, starsi już prawie się rozlecieli, we dwoje zostaniemy? Widzisz, natura dobrze wszystko ułożyła! Znaczy, przygotujmy się!
Jak dzieciom powiedzieć? Powiedzą, stara już, a tu jeszcze
Jaka stara? Trzydzieści dziewięć, czy to lata?
Oj, nie wiem, co robić, co robić Wstyd
Dobrze. Sam powiem. Jutro powiem. Akurat wszyscy będą.
I powiedział. Gdy tylko zasiedli do stołu, tak powiedział. Że, moi kochani, niedługo będziecie mieli jeszcze brata. Albo siostrę. Ot, tak.
Lucyna głowę spuściła, w talerzu coś wypatrywała, zaczerwieniła się aż do łez.
Mikołaj, który z okazji niedzieli z młodą żoną u nich gościł, tylko się zaśmiał.
Super, matko! Brawo! Razem z moją rodzicie! Im, maluchom, we dwójkę nie będzie smutno rosnąć!
Szymon też się ucieszył:
No, mamo! Jeszcze brat potrzebny!
A Lech zaprotestował:
Nie Dziewczynkę. Bo chłopców u nas dużo, a dziewczynka jedna. Rozpieszczona księżniczka
Ola tylko rzuciła mu spojrzenie.
Rozpieszczona Ty rozpieszczałeś? Oczywiście dziewczynkę, mamo! Ja jej wstążki będę wiązała, sukienki ładne kupimy! Zatopiła się w zachwycie.
Sukienki Dla ciebie lalka? wtrącił się Ilja. Dziecko jeszcze wychować trzeba pouczył.
Wychowamy powiedział Eryk.
A Lucyna wciąż się wstydziła i zakrywała rosnący brzuch







