Zemsta w sercu Polski: Historia, która zmienia wszystko

newsempire24.com 8 godzin temu

Dwa lata temu miałem wszystko: rodzinę, żonę, plany na przyszłość, nadzieje Teraz nic nie zostało. Nie da się żyć, nie da się pogodzić się z bólem straty. Gdybym mógł cofnąć ten przeklęty dzień, zrobiłbym wszystko, by go nie dopuścić. Gdyby

Po raz pierwszy od dwóch lat pędziłem w przytłaczającą ciszę pustego mieszkania. W końcu mógłbym zemścić się za śmierć żony. Chciałem wpaść po wódkę, ale zmieniłem zdanie. Nadszedł czas zemsty. Głowa musi pozostać czysta. Położyłem się wcześnie spać i zasnąłem szybciej niż zwykle. Po dwóch godzinach obudziłem się z sercem waliącym jak młot, łapiąc powietrze ustami. Często śniła mi się Jadwiga, jej oddech przy mnie. Słuchałem, mając nadzieję, iż otworzy oczy i zobaczy mnie obok. Nie było. Poduszka nie była zmarszczona. Znowu sen.

Przeciągnąłem dłoń po prześcieradle. Natychmiast stało się ciepłe pod moją ręką, co dawało złudne wrażenie, iż żona wciąż leży obok, choć to był moment tuż przed moim przebudzeniem. Nie udało mi się już zasnąć. Leżałem, wpatrując się w białe w ciemności ściany. Myślałem o dwóch latach oczekiwania na zemstę, o tęsknocie. Wróg wrócił dokładnie to wiedziałem.

Tego przeklętego dnia Jadwiga wzięła wcześniej wolne z pracy. Poszła na USG w przychodni ginekologicznej. Została w domu, bo testy ciążowe już nie ufała. Ile lat starali się, mieli nadzieję, bardzo chcieli dziecka.

Stała na krawędzi chodnika. Po drugiej stronie ulicy zapalił się zielony sygnalizator i jako pierwsza weszła na pasy. Nie zauważyła nadjeżdżającego samochodu, który w pośpiechu chciał wjechać przed tłum pieszych. Przejechałby, gdyby nie rowerzysta pędzący z drugiej strony. Zderzenie było nieuniknione. Kierowca jednak skręcił w prawo, uderzając w Jadwigę. Zmarła na miejscu.

Kierowcy przyznano dwa lata więzienia. Jadwiga nie żyje. Rowerzysta skończył z siniakami po upadku. Lekarze stwierdzili, iż Jadwiga nie była w ciąży. Wróg przetrwa, będzie żył z żoną i synem. Ja nie mam już nikogo, nic nie ma nadziei. Od dawna postanowiłem zabić tego człowieka. Uderzę go tak, jak wpadł, wkładając w cios całą moc silnika. Niech jego rodzina przeżyje to, co przeżyłem ja. Nie będę się chował, nie będę uciekał. choćby jeżeli zginę. Umarłem razem z żoną dwa lata temu. Nie można nazwać życia czasem oczekiwania na zemstę.

Czasem jeżdżę pod to skrzyżowanie, gdzie zginęła Jadwiga. Kupuję kwiaty i kładę je na krawędzi chodnika. Przechodnie patrzą, mijają obojętnie. Stoję i staram się wyobrazić, o czym myślała Jadwiga w ostatniej sekundzie życia. Pewnie liczyła, iż tym razem usłyszy dobrą nowinę. Wzięła ostatni oddech i weszła na pasy

Odwiedzałem jej grob, chodziłem do kościoła, ale ulgi nie znajdowałem. Tylko po zemście odzyskam wolność. Zmęczony bezsennym czuwaniem, wstałem, wziąłem prysznic i dokładnie się ogoliłem. Powoli zjadłem kanapkę przy herbacie, patrząc na plamę na ścianie. Jadwiga planowała wymienić tapetę, ale nie zrobiłem tego. Plama stała się częścią wspomnień o niej. Założyłem czystą koszulę. Wychodząc, rzuciłem ostatnie spojrzenie na pokój. Czy wrócę?

Najpierw kręciłem się po mieście, zabijając czas. Za wcześnie. Mój wróg wciąż leniwy na czystych prześcieradłach obok żony. Albo już wstał, przeciągnął się, poszedł do łazienki, drapiąc się pod spodniami. Zrobił małą potrzebę, ziewnął i wziął prysznic. Żona już przygotowała śniadanie. Wyszedłbym z łazienki pachnąc żelem, pocałował żonę i usiadł naprzeciw syna przy stole Dość przerwałem sobie zbyt pięknie wygląda wróg. Zabójca mojej żony nie może być taki piękny.

Wyobraziłem sobie, iż wczoraj wieczorem wróg popijał solidnie, nadrabiając dwa lata. Rano wstał z silnym bólem głowy i pragnieniem. Wylał sobie w twarz garść wody, napił się z kranu, jak przywykł w więzieniu. Nie ogolił się. Tak w bokserce i koszulce usiadł przy stole Teraz wszystko jest w porządku. Taki powinien być wróg. Nie żałuję go.

Odwróciłem samochód i pojechałem pod dom wroga. Na podwórzu zaparkowałem tak, by widzieć wejście. Na placu zabaw bawiło się dwoje dzieci. Czekałem. Wcześnie czy późno wróg wyjdzie z domu. Sam albo z rodziną nieważne. Nie dziś, ale następnym razem zemsta go dopadnie.

Były ostatnie dni kwietnia. Na krzakach i drzewach, zwłaszcza po słonecznej stronie podwórka, wyłoniły się młode liściki. Asfalt wciąż nie wyschnął po nocnym deszczu. Niebo zachmurzone. Chłodno.

Nagle z drzwi wyjścia wybiegł chłopiec, miał chyba sześć lat. Pobiegł na plac do innych dzieci, ale zobaczył mój SUV, podjeżdżający wolno. Może to chłopiec syna wroga? Być może pomyślałem, opuszczając szybę.

Co chcesz, chłopcze?

Nic. Spojrzał na mnie spod brwi, nie przestraszony, nie uciekł. Mój tata też miał auto. Nie takie fajne jak twoje.
I co się stało? Sprzedał? Rozbawiło mnie, iż tak łatwo mogę dowiedzieć się o wrogu.
Tak. Rozbił w wypadku, nowego jeszcze nie kupił.

Patrzyłem na chłopca, próbując znaleźć podobieństwo do wroga. Nie szło. Pewnie wyglądał jak matka. Nie pamiętam jej twarzy. Ale twarz wroga zapamiętałem dobrze. Na szybę SUVa spadły rzadkie krople deszczu.

Chcesz usiąść w samochodzie? Wskakuj, inaczej przemoczysz się. Przechyliłem się i otworzyłem drzwi pasażera.

Chłopiec zastanawiał się chwilę. Deszcz przybrał na sile. Wszedł na wysokie siedzenie i zamknął drzwi. Dźwięk deszczu w kabinie był ledwie słyszalny. Jego oczy płonęły, patrząc na panel z czerwonym podświetleniem.
A siedzenia grzejne? Benzyna dużo pali? zapytał, jak dorosły.

Chętnie odpowiadałem na wszystkie pytania. Pomyślałem, iż niebezpiecznie stać na środku podwórka z dzieckiem.
Może pojeździmy? Deszcz i tak pada.
Chłopiec spojrzał podejrzliwie.
jeżeli nie chcesz, po prostu usiądziemy powiedział na głos.

W myślach: Odwaga, sprytny chłopiec. Mamo się gniewa będzie. Rozumiem. Nie ma się co martwić.

Wyjechałem z podwórka, myśląc, czy ktoś mnie widział. Dzieci nie mają znaczenia. Nie znają marek aut, nie zapamiętają numerów.

Przypomniały się słowa, iż najlepszą zemstą jest zabić to, co kocha sprawca. Decyzja przyszła nagle, samoistnie.

Jak masz na imię?
Witek odpowiedział chłopiec z entuzjazmem.
Co? To my jesteśmy kuzynami? Nazywam się też Wojciech.

Zabijać nie zamierzam. Nie będę w stanie. Chłopiec nie jest winny. Wróg to jedno, a mały chłopiec zupełnie co innego. Po prostu odprowadzę go dalej i zostawię. Nie wyjdzie. Niech szuka syna, cierpi.

Przerwał mi myślenie głos Wita.
Co? zapytałem.
Mówię, iż nie tata potrącił tę kobietę. Mama prowadziła auto. Tata siedział obok.
Jaką kobietę? dreszcz przeszedł po kręgosłupie.
Czy to moja Jadwiga została potrącona nie przez wroga, a przez jego żonę? nie zauważyłem, iż wypowiedziałem to na głos.
Tak. Tata wziął winę na siebie. Mama nie wytrzymałaby w więzieniu. Choruje, często leży w szpitalu.
Skąd wiesz?
Nie jestem mały. Słyszałem, jak rodzice szeptali. Mama sama mówiła.

Zrobiło mi się gorąco. Wilgotnymi dłońmi mocno przycisnąłem kierownicę.

Dlaczego mi to powiedziałeś? Czy mam zgłosić to policji?
Witek spojrzał na mnie.
Tata już odsiadł. Czy można dwukrotnie karać za to samo przestępstwo?
Nie wiem. Tak powiedziałem. Uśmiechnąłem się wymuszonym uśmiechem.

Nie zauważyłem, jak wyjechałem za miasto. Witek patrzył szeroko otwartymi oczami. Wilgotny asfalt z białymi, równymi liniami rozciągał się pod kołami.
Dokąd jedziemy? zapytał Witek.
W jego głosie wyczułem strach.

Zastanawiam się. Zatrzymałem się na poboczu, opuszczając szybę, wciągnąłem świeże, wilgotne powietrze. Szum przejeżdżających aut stał się głośniejszy.

Czy coś ci dolega? W głosie chłopca pojawił się niepokój, a spojrzenie było tak pełne zrozumienia, iż znów poczułem gorączkę.
Czy naprawdę rozumie? Czuje? Dzieci i zwierzęta nie da się oszukać. Co więc robię? odwróciłem auto i zawróciłem do miasta.

Jadwiga nie wróci. Wróg nie potrącił jej. Wziął winę żony. Odsiadł. Kogo teraz zemścić? Ja? Ona sama się ukarała, nie długo jej już zostało. Co Witek mówił? Ma jedną nerkę i ona nie działa. Co ze mną? Postanowiłem zemścić się na niewinnym chłopcu
Z kim byłeś, kiedy mama leżała w szpitalu?
Z babcią. Ona ma chorobę serca, nie lubi mamy.

Patrzyłem na mokrą wstęgę asfaltu, która płynęła wzdłuż drogi. Deszcz ustał.

Ile masz lat?
Siedem. Wejdę do szkoły we wrześniu. A wy macie dzieci?
Zadrżałem. Jak powiedzieć chłopcu, iż bardzo chciałem syna. Taki sam sprytny. Ale jego mama zabiła Jadwigę Myślałem, iż rodzice już szukają syna, biegają po podwórku, może już wezwali policję.

Jedziemy rzekłem.
Wjechaliśmy na podwórze. Dzieci schowały się w domach, żeby nie przemoknąć. Nikt nie biegał w panice. Witek otworzył drzwi pasażera.
Do kogo przyjechaliście?
Nie od razu zrozumiałem pytanie.
Co? A Przyjechaliśmy do znajomych. Nie było ich w domu.
Witek zeskoczył na asfalt.
Czy jeszcze wrócicie?
Zobaczymy. jeżeli wrócę, pojedziesz ze mną? Nie mam syna. Nie mam córek. Nikt. Zamilkł. jeżeli twój tata kupi nowy samochód, to będzie świetna opcja. Nie pożałuje.

Dziękuję. Do widzenia dźwięk zamkniętych drzwi połączył się z szumem ulicy.
Do widzenia wymamrotałem, uśmiechając się.

Witek zatrzymał się przy wejściu i spojrzał za siebie. Podniosłem rękę. Wyjechałem, kupiłem w najbliższym sklepie butelkę wódki. Na brzegu Wisły usiadłem na mokrej trawie, wlałem prosto do gardła. Żołądek płonął jak ogień. Położyłem się na plecach i patrzyłem w niebo. Chmury się rozproszyły, odsłaniając błękit.
Hej, wujku, nie przeziębisz się? rozległ się chrypliwy głos.
Otworzyłem oczy. Przed sobą stało dwóch nastolatków. Najwyraźniej zasnąłem. Wstałem gwałtownie, podszedłem do samochodu.
Hej, wujku, weźmy wódkę? zwrócił się do mnie jeden z nich.
Za wcześnie wam na picie. Wstałem, podniosłem prawie pełną butelkę z ziemi.
Z tyłu usłyszałem wyrafinowaną przekleństwo, nie odwróciłem się.
Wsiadłem do auta i pojechałem do domu. Po raz pierwszy od dwóch lat poczułem się wolny.

Boże, prawie popełniłem coś strasznego. Dziękuję, iż mnie uratowałeś. Gdybym miał takiego syna szepnąłem, a droga przed mną rozmazywała się od łez.
Zemsta to życie poświęcone nienawistnemu człowWróciłem do domu, ale w sercu już nie było miejsca na zemstę, tylko na cichą, bolesną nadzieję, iż kiedyś znajdę spokój.

Idź do oryginalnego materiału