REKLAMA
W naszym cyklu "Oto Jestem" Patrycja opowiada, iż ciąża po długich latach starań jest takim czasem, kiedy szczęście miesza się z lękiem. Lękiem, iż coś - po raz kolejny - pójdzie nie tak.
Patrycja z córeczką fot: archiwum prywatne
"Mamy ciążę"11 kwietnia 2025 roku urodziłam córkę. Patrzę na nią i oddycham z ulgą. I płaczę. Z wdzięczności. Że jest. Wiem, iż nasza droga, brutalnie trudna, miała sens. Każda łza, każdy transfer i każdy moment zwątpienia doprowadził nas finalnie do rodzicielstwa.Pojechałam do kliniki na umówioną wizytę. Podczas badania USG, mój lekarz powiedział: "Wygląda na to, iż mamy ciążę". Popłynęły mi łzy po policzkach, bo to był moment, na który czekałam 11 lat. Wyszłam ze zdjęciem USG z kliniki, siedziałam w samochodzie i zanim zadzwoniłam do kogokolwiek z tą nowiną, po prostu płakałam.
Takiego momentu życzę wszystkim parom - które tak jak my - latami starają się o dziecko. To jest taka chwila, której się nie zapomni do końca życia.Zawsze chciałam być mamąCo za nami? 11 lat starań, 11 transferów. Po drodze utrata jednego jajnika i jajowodu, endometrioza i insulinooporność. Momenty kompletnego wyczerpania, zmęczenia, zwątpienia. Ale byliśmy niezłomni w swoich zmaganiach, nie chcieliśmy się poddać. I zdarzył się cud. Cud w postaci ciąży i naszej córki.Właściwie od dziecka wiedziałam i czułam, iż stworzenie rodziny będzie dla mnie spełnieniem marzeń, to był mój życiowy cel.Wychowywałam się wśród małych dzieci. Dla mnie to była taka naturalna kolej rzeczy, iż po ślubie, pojawią się u nas dzieci. Patrzyliśmy dookoła na pary naszych znajomych, u których - wcześniej czy później - rodziły się dzieci. Byłam przekonana, iż u nas też tak będzie.Myślałam, z dziecinną naiwnością, iż jeżeli nie uda nam się od razu zajść w ciążę, to wydarzy się to po kilku miesiącach. W życiu nie przyszłoby mi wtedy do głowy, iż zostanie mamą, okaże się tak trudne i iż w naszym przypadku, droga do ciąży będzie trwała ponad dekadę. Poszliśmy do ginekologa z prośbą o zalecenia, co moglibyśmy zrobić, abym zaszła w ciążę. Po roku obserwowania mojego cyklu usłyszeliśmy, iż nie ma sensu dalej próbować. Dostaliśmy skierowanie do kliniki leczenia niepłodności. Wiedziałam, iż jest taka możliwość jak in vitro. Nie bałam się, nie miałam obaw, po prostu liczyłam na to, iż to będzie odpowiedz na nasze problemy.
Szanse jeszcze bardziej się skurczyłyNa początku mojej drogi starań o ciążę musiałam poddać się badaniu drożności jajowodów. Okazało się, że, po wykonaniu tego badania, nastąpiły u mnie powikłania. Wdarł się ropień jajowodu. W wyniku tych powikłań trafiłam do szpitala i straciłam przydatki po lewej stronie. Usunięto mi jajnik i jajowód.Poszłam na badanie pełna nadziei, a okazało się, iż moje - i tak już niewielkie szanse na zajęcie w ciążę - jeszcze bardziej się skurczyły.W kolejnych etapach diagnostyki okazało się, iż w jajowodzie, który mi został jest torbiel. Po zabiegu okazało się, iż to była to zmiana endometrialna. Oprócz endometriozy zdiagnozowano u mnie również insulinooporność, co też jest czynnikiem, który nie pomaga w zajściu w ciążę.Poddałam się pięciu procedurom in vitroŻadna z nich nie powiodła się. W tamtym czasie miałam w sobie olbrzymią determinację. Wiedziałam, iż w swoich staraniach będę niezłomna i dopóki wystarczy mi sił, środków finansowych i chęci, to będziemy działać do skutku. Dzisiaj myślę, iż takie uparte dążenie do celu, to też nie najlepsza droga.Żyliśmy od wizyty u lekarza do wizyty, od badań do badań, od jednego transferu do drugiego. Zajście w ciążę to był w naszym życiu cel nadrzędny, wszystko inne nie miało znaczenia. Musieliśmy zwolnić, zatrzymać się, wsłuchać w siebie.
Poszłam na terapię i dałam sobie przestrzeń na to, żeby dopuścić do siebie uczucia, które tłumiłam latami, będąc w nieustannym pędzie. Jakbym musiała skonfrontować się ze swoim smutkiem i rozczarowanie, które odczuwałam latami. Nie zaniechaliśmy starań, ale zwolniliśmy, przestałam działać pod presją.Postanowiliśmy zmienić klinikęMyślę, iż w tamtym czasie, potrzebowaliśmy weryfikacji niezależnego, nieznanego nam lekarza. Umówiliśmy się do dr. Piotra Lachowskiego. Od razu złapaliśmy nić porozumienia. Doktor odpowiedział na wszystkie nasze pytania. Był konkretny i rzeczowy, uważnie nas słuchał.Od początku czuliśmy się zaopiekowani. Jasno przedstawił nam plan leczenia, szczegółowo omówił z nami każdy krok, dbając o to, abyśmy wszystko dobrze zrozumieli. Uważam, iż w procesie leczenia niepłodności, to jest szalenie ważne, aby czuć się dobrze i bezpiecznie z lekarzem prowadzącym. I zdarzył się cudMomentem przełomowym dla nas była szósta stymulacja do in vitro. Doktor dobrał mi leki hormonalne i tak poprowadził przez cały proces, iż udało nam się uzyskać zarodki już w piątej dobie.
( Od red: Stymulacja przed in vitro to pierwszy etap zapłodnienia pozaustrojowego. Celem jest pobudzenie jajników do wytworzenia większej liczby komórek jajowych. Polega na podawaniu hormonów, które pobudzają jajniki do wzrostu pęcherzyków jajnikowych, w których znajdują się komórki jajowe).Pamiętam dzień, kiedy zadzwoniła do mnie pani embriolog z kliniki i powiedziała, iż jest nadzieja, iż mamy piękne blastocysty. To był dla nas promyczek nadziei. Przystąpiliśmy do transferu. Wyniki bety pięknie przyrastały.(od red: Beta HCG to oznaczenie poziomu gonadotropiny kosmówkowej (HCG) we krwi lub w moczu, które jest wykorzystywane do potwierdzenia lub wykluczenia ciąży)Nie odeszło się jednak bez nerwów i stresuPojawiło się krwawienie, progesteron mi szalał. Cały czas byłam w kontakcie z moim lekarzem prowadzącym. Trzymał rękę na pulsie, odpowiednio dobierał mi dawki leków podczas oczekiwań na pierwsze, najważniejsze USG.
Dzisiaj, kiedy wspominam ten czas od pierwszego wyniku testu beta HCG do pierwszego USG, to myślę, iż emocjonalnie był to najtrudniejszy moment w całym moim procesie leczenia. Byłam obciążona ogromnym bagażem doświadczeń i rozczarowań. Tyle razy miałam przecież nadzieję, a ciąża nie pojawiała się. Bałam się, iż moje szczęście zaraz się skończy.Wpadłam w pułapkę. Z jednej strony wiedziałam, iż jestem w ciąży, iż udało się, iż muszę dbać o siebie, abym ciąża prawidłowo się rozwijała. A z drugiej strony nie potrafiłam zapanować nad negatywnymi myślami, które mi nieustannie towarzyszyły.
'Zawsze chciałam być mamą' fot: archiwum prywatne
"Nie potrafiłam cieszyć się ciążą. euforia mieszała się z lękiem"Każdy, choćby najdrobniejszy objaw, odczytywałam jako potencjalne zagrożenie, co prowadziło do wyczerpującego emocjonalnie sprawdzania informacji w internecie.
Wpadłam w "googlowanie" każdej jeden możliwej przypadłości, każdego symptomu, każdego bólu brzucha. Nie polecam tego robić. Udało mi się postawić granicę samej sobie, opanowałam się i przestałam traktować internet jak wyrocznię.Martwiłam się, iż kiedy pójdę na kolejną wizytę lekarską, okaże się, iż ciąża nie rozwija się. Lekarze mówili do mnie, jak do kobiety w ciąży, a ja miałam takie uczucie, jakby to nie było do mnie. Tak trudno było mi uwierzyć w to, iż udało nam się, iż naprawdę jestem w ciąży i iż będę mamą.Wyciszyłam się, kiedy zaczęłam czuć pierwsze ruchy dziecka. Ale nie zmienia to faktu, iż ciąża po in vitro, po długiej drodze starań, jest dla psychiki ogromnym wyzwaniem.Patrycja na swoim profilu IQ Płodności na Instagramie tworzy społeczność dla kobiet starających się o ciążę. Opowiada o swojej drodze do macierzyństwa, w tym o radzeniu sobie z trudnymi emocjami. ***
Specjalista ginekolog-położnik, lek. Piotr Lachowski z wrocławskiej kliniki Invimed prowadził ciążę Patrycji. Lekarz przyznaje, iż ciąża po in vitro różni się od tej poczętej spontanicznie, przede wszystkim tym, iż pacjentki mają za sobą często długą i trudną drogę:- Ich wcześniejsze doświadczenia, związane z problemami z zajściem w ciążę, bywają źródłem traum. Ten bagaż emocjonalny potrafi obciążyć ciążę od samego początku. Z fizjologicznego punktu widzenia taka ciąża przebiega podobnie jak spontaniczna, choć zwykle wymaga dodatkowego wsparcia hormonalnego.Na świecie 1 na 6 osób walczy z niepłodnością, w Europie 25 mln ludzi. Niepłodność dotyka choćby 15-20 proc. par w wieku rozrodczym - w Polsce 1,5 mln par.Patrycja i jej mąż w 2024 roku zostali objęci ogólnopolskim refundowanym programem wsparcia in vitro. Wdrożony 1 czerwca 2024 rządowy program leczenia niepłodności metodą in vitro na lata 2024–2028 to kompleksowe wsparcie dla par pragnących zostać rodzicami.
W ciągu 11 miesięcy funkcjonowania programu państwowej refundacji in vitro ciążę potwierdzono u 12 755 pacjentek. Do końca kwietnia urodziło się 951 dzieci - czytamy na stronie Ministerstwa Zdrowia.Więcej o bezpłatnym programie wsparcia in vitro Ministerstwa Zdrowia przeczytasz tutaj Czytaj także:
"Ból był tak silny, iż mdlałam. 12 lat czekałam na diagnozę"