Dzieci

Moja nastoletnia córka zaskoczyła mnie, wracając do domu z nowo narodzonymi bliźniakami, a potem odebrałam niespodziewany telefon o milionowym spadku
W czasie rozwodu nigdy nie mów źle o swoim partnerze. Dla dobra dziecka
Dobre kobiety też porzucają – Historia Anny, trzydziestopięcioletniej bankierki z Warszawy, która marzyła o rodzinie jak z polskiego ideału, ale los i mąż Victor zweryfikowali jej wyobrażenia o miłości, karierze i szczęściu
„Nie patrz tak na mnie! Nie potrzebuję tego dziecka. Weź je!” – rzuciła do mnie obca kobieta, wpychając mi w rękę nosidło. Nie wiedziałem, co się dzieje.
Fałszywe dziecko: Tajemnice, które zmieniają życie
Bez względu na to, jak wiele razy prosiłem moją teściową, żeby nie odwiedzała nas późno, przez cały czas mnie ignoruje.
Wyczekiwana wnuczka Pani Natalia usilnie wydzwaniała do syna, który wypłynął w kolejny rejs. Ale jak zwykle – kontaktu brak. — Oj, Misiu, narozrabiałeś, aż strach! – westchnęła z przejęciem, wybierając ponownie ten sam numer. Możesz dzwonić i dzwonić – połączenia nie będzie, póki nie dobije do najbliższego portu, a to może potrwać. A tu takie rzeczy się dzieją! Pani Natalia już drugą dobę nie mogła zmrużyć oka – syn narobił zamieszania, jakiego jeszcze nie przeżyła! * * * Ta historia zaczęła się kilka lat temu, kiedy Michał choćby nie myślał, iż kiedyś zostanie marynarzem. Miał już swoje lata, a w sprawach damsko-męskich jakoś nie miał szczęścia – wiecznie coś mu nie pasowało! Pani Natalia z bólem patrzyła, jak kolejne sympatyczne dziewczyny znikają z życia jej syna. — Ty to masz charakterek! – mawiała do syna. – Nic ci nie pasuje! Która kobieta zasłuży wreszcie na twoją aprobatę? — Nie rozumiem twoich pretensji, mamo. Chcesz synowej – wszystko jedno, jaka byle jaka była? — A dlaczego byle jaka? Ważne, żeby cię kochała i była porządna! Syn milczał znacząco, co ją doprowadzało do szału. Kto tu jest starszy – ona czy on? — No i co ci nie pasowało w Kasi?! – nie wytrzymywała. — Mówiłem już. — Dobrze… Kasi przykład niezbyt fortunny, ale przecież inne dziewczyny też były porządne! A ty wciąż sam! — Już to kiedyś tłumaczyłem, mamo. To nie ten człowiek, z którym chciałbym spędzić życie. — A Ania? A Justyna? Wszystkie takie sympatyczne! – ciągnęła uparcie mama. Tak czas mijał, a marzenie, by doczekać się wnuków i być szczęśliwą babcią, pozostawało coraz bardziej odległe. W końcu Michał zmienił pracę – stary znajomy zaproponował mu pracę na statku, i syn się zgodził. Pani Natalia próbowała go odwieść od tej myśli: — Po co ci to, Michał? To nie jest życie dla człowieka! Cały czas poza domem! — Mamo, zarobię dobre pieniądze. Przyda się na przyszłość. Dzieci trzeba przecież będzie utrzymać! Istotnie, zarabiał dobrze. Po pierwszym rejsie zrobił generalny remont mieszkania, po drugim założył mamie kartę oszczędnościową. — Na wszelki wypadek, żebyś miała w zapasie! Ale pani Natalia prawie nie korzystała z tych pieniędzy. Skromne życie wciąż jej wystarczało, a ona z dumą odkładała wszystko, aby udowodnić, jaka jest zaradna! Tak minęło kilka lat. Michał przyjeżdżał po rejsach, bawił się lepiej niż nastolatek z kolegami, a o poważnych związkach nie chciał słyszeć. Na mamy żale, iż znów przedstawił kolejną „koleżankę”, odparł nieprzyjemnie: — Pokazuję ci tylko takie dziewczyny, na które nie zamierzam się żenić, żebyś się potem nie martwiła. O takich, z którymi byłoby warto, sama byś się gwałtownie dowiedziała. Pani Natalia poczuła się dotknięta. Syn wręcz ją nazwał zbyt naiwną. — Bo ty wszystkim ufasz, mamo! Myślisz, iż każda dziewczyna jest w porządku, bo do ciebie rano się uśmiechnie, a potem robi coś innego. Ta nieprzyjemna uwaga nie mogła opuścić jej myśli. Naiwność równa się głupocie. Syn nazwał ją głupią – matkę, która go wychowała! ale pewnego dnia zobaczyła go z nową dziewczyną – Mileną. Natychmiast podeszła, domagając się przedstawienia. Milena zrobiła na niej świetne wrażenie – wysoka, drobna, z uroczymi loczkami. Od razu Natalia pomyślała: „Może los wreszcie się do nas uśmiechnął!” Ich romans trwał przez cały urlop. Milena parę razy przyszła w gości, rozmowna, kulturalna – wszystko, czego mama sobie życzyła. Jednak przed kolejnym rejsem Michał poinformował oschle: — Z Mileną nie utrzymujemy już kontaktu. Proszę cię, też się z nią nie kontaktuj. Pani Natalia nie mogła niczego zrozumieć. * * * Minął rok. Michał powracał do domu kilka razy, ale o Milenie nie chciał rozmawiać: — Mamo, to moja sprawa! Natalia omal nie rozpłakała się z bezsilności. Po kolejnym wyjeździe Michała do apteki, gdzie pracowała, zawitała Milena. Z wózkiem, gdzie spała maleńka dziewczynka! — Milenko, jak miło cię widzieć! – rozpromienia się pani Natalia. – Misiu nic mi nie powiedział, nagle zniknął… Milena odpowiedziała smutno, iż nie utrzymują już kontaktu. W końcu wyjaśniło się, iż to ona urodziła dziecko Michała – tego samego, który uznał, iż nie ma czasu w rodzinę i zniknął. — No, trudno… Same sobie damy radę – powiedziała cicho Milena. Pani Natalia omal nie uklękła przed wózkiem. Oto jej wnuczka, Anna! „Aneczka…” *** Od tej pory pani Natalia nie mogła sobie znaleźć miejsca. Dowiedziawszy się, iż Milena musi się wyprowadzić – nie stać jej na wynajem, chciała wracać do rodziców – serce matki ścisnęło się ze strachu, iż straci kontakt z wnuczką. — Milena, przeprowadź się do mnie z Anią! Damy radę razem! Pomogę, znajdziesz sobie pracę, a Misiu przesyła tyle pieniędzy, iż dla wszystkich wystarczy! — A co powie Michał? — O niego się nie martw! Dziecka się zapierał, a matce nic nie powiedział? Wstyd! I tak zaczęły mieszkać razem. Pani Natalia rozpłynęła się w opiece nad wnuczką, Milena podjęła pracę, a wszystko układało się jak w bajce… do czasu, aż zbliżał się termin powrotu Michała. Milena bardzo się bała, iż syn wypędzi je z domu. Jednak pani Natalia nie zamierzała ustąpić. W końcu zaczęła namawiać Milenę, by zapisać mieszkanie na Anię – cóż, przyszłość musi być zabezpieczona, skoro Michał w dokumentach nie figuruje! Podczas próby przepisania mieszkania okazało się, iż musi poczekać na powrót syna. Milena coraz częściej znikała, tłumacząc się pracą… Pewnego dnia, w przeddzień powrotu Michała, pani Natalia zastała tylko śpiącą Anię. Mileny nie było. Syn wrócił z rejsu. Osłupiał na widok matki z małą dziewczynką na rękach. gwałtownie doszło między nimi do kłótni i – ku przerażeniu Natalii – Michał twierdził, iż nie jest ojcem Ani, a Milena to zwykła oszustka! Namawiał matkę, by sprawdziła, czy nie zniknęły ich oszczędności… Słusznie: okazało się, iż Milena zniknęła na dobre wraz z pieniędzmi i rzeczami, pozostawiając tylko Anię. Po zgłoszeniu sprawy na policję i przeprowadzeniu testów DNA potwierdziło się: Michał nie jest biologicznym ojcem. Pani Natalia pokochała jednak dziewczynkę jak własną wnuczkę. Po trudnych miesiącach, opiece tymczasowej i licznych formalnościach, razem z Michałem zdecydowali, iż wychowają Anię jak własną rodzinę. Po roku, podczas kolejnego powrotu syna, pani Natalia doczekała się kolejnego cudu: Michał przedstawił jej żonę – Sonię – i razem orzekli: — Chcemy adoptować Anię. Teraz nasze życie będzie już tylko tutaj! — Boże, jakie to szczęście! – zapłakała ze szczęścia pani Natalia, zapraszając wszystkich do stołu. Wyczekiwana wnuczka – historia o tym, iż rodzina to nie tylko więzy krwi, ale przede wszystkim miłość, której nigdy nie braknie pod polskim dachem.
Zszargałam opinię byłego męża
15 zabawnych sytuacji z przedszkola, które na długo zapadły rodzicom w pamięć
Życzenia na Dzień Babci i Dziadka do druku – gotowe teksty dla dzieci i dorosłych
Ignorujemy dzieci, choć mówią, iż chcą być słyszane. Nowa kampania RPD punktuje dorosłych
Nienarodzone Dziecko
Wygodne Babcie Elżbieta Nowak obudziła się od śmiechu. Nie od cichego chichotu, nie od stłumionego parsknięcia, ale od głośnego, rubasznego, zupełnie niepasującego do szpitalnej sali rechotu, którego nigdy nie mogła znieść przez całe świadome życie. Śmiała się współlokatorka z łóżka obok, przyciskając telefon do ucha i wymachując wolną ręką, jakby rozmówca mógł ją zobaczyć. — Kaja, no co ty! Naprawdę tak powiedział? Przy wszystkich? Elżbieta spojrzała na zegarek. Za piętnaście siódma rano. Do pobudki jeszcze piętnaście minut. Piętnaście minut, które można by spędzić w ciszy, zbierając myśli przed operacją. Wczoraj wieczorem, gdy ją przywieziono na salę, sąsiadka już leżała na swoim łóżku i szybciutko stukała w telefon. Przywitały się krótko: „Dobry wieczór” – „Dzień dobry”, i rozeszły się każda do swoich myśli. Elżbieta była wdzięczna za milczenie. A teraz – cyrk. — Przepraszam — powiedziała cicho, ale wyraźnie. – Można trochę ciszej? Kobieta odwróciła się. Okrągła twarz, krótkie włosy przyprószone siwizną, których choćby nie próbowała farbować, kolorowa piżama w czerwone grochy. I to w szpitalu! — Oj, Kaja, oddzwonię później, ktoś tu mnie wychowuje — schowała telefon i odwróciła się z uśmiechem do Elżbiety. — Przepraszam! Jestem Katarzyna Sieradzka. Wyspała się Pani? Ja przed operacjami w ogóle nie śpię, więc obdzwaniam wszystkich znajomych. — Elżbieta Nowak. To, iż Pani nie śpi, nie znaczy, iż inni nie chcą odpocząć. — Ale Pani już przecież nie śpi — mrugnęła Katarzyna. — Dobra, będę szeptać. Obiecuję. Nie szeptała. Do śniadania zdążyła jeszcze dwa razy zadzwonić, przy czym z każdą rozmową głos był coraz głośniejszy. Elżbieta demonstracyjnie odwracała się do ściany i nakrywała głowę kołdrą, ale to nie pomagało. — Córka dzwoniła — tłumaczyła Katarzyna przy śniadaniu, które i tak ledwo jadły — Martwi się o operację. Staram się ją uspokoić jak mogę. Elżbieta milczała. Do niej syn nie zadzwonił. Zresztą nie liczyła na to, mówił, iż ma ważne zebranie od rana. Sama go tak wychowała: praca – to poważne, to odpowiedzialność. Katarzynę zabrali pierwszą. Wychodząc z sali, machała ręką na pożegnanie i coś wykrzykiwała do pielęgniarki — ta się śmiała. Elżbieta pomyślała, iż dobrze by było, gdyby po operacji przenieśli ją do innej sali. Ją samą zabrali godzinkę później. Zawsze źle przechodziła narkozę. Obudziła się z mdłościami i tępym bólem w prawym boku. Pielęgniarka uspokajała, iż wszystko się udało, trzeba tylko przetrwać. Elżbieta – przetrwała. Była w tym dobra. Wieczorem, gdy wrócili ją na salę, Katarzyna już leżała na swoim łóżku – twarz szara, oczy zamknięte, kroplówka w ręce. Spokojna. Pierwszy raz spokojna. — Jak się Pani czuje? — spytała Elżbieta, choć nie planowała zaczynać rozmowy. Katarzyna otworzyła oczy. Uśmiechnęła się blado. — Żyję. A Pani? — Też. Zamilkły. Za oknem gęstniał zmierzch, a kroplówki brzęczały cicho. — Przepraszam za poranek — odezwała się nagle Katarzyna. — Jak się denerwuję, to zaczynam gadać bez końca. Wiem, iż to wkurza, ale nie umiem się powstrzymać. Elżbieta chciała odpowiedzieć coś złośliwego, ale nie znalazła słów. Była zbyt zmęczona. Wymamrotała tylko: — Nic nie szkodzi. W nocy żadna z nich nie spała. Obu bolało. Katarzyna już nie dzwoniła, leżała cicho, ale Elżbieta słyszała, iż ta się przewraca, wzdycha. Raz chyba choćby płakała. Po cichu, w poduszkę. Rano przyszła lekarka. Sprawdziła szwy, zmierzyła temperaturę, rzuciła do obu „Dzielne jesteście, wszystko dobrze”. Katarzyna od razu sięgnęła po telefon. — Kaja, już po wszystkim! Cała i zdrowa, nie panikuj. Jak tam dzieciaki? Michałek znowu gorączkuje? Co? Już lepiej? No widzisz, mówiłam, iż nic mu nie będzie. Elżbieta słuchała z ukosa. „Dzieciaki” – znaczy wnuki. Córka zdaje relację. Jej własny telefon milczał. Dwie wiadomości od syna. „Mamo, jak się czujesz?” i „Daj znać, kiedy dasz radę napisać”. Wysłał je wczoraj wieczorem, gdy ona jeszcze dochodziła do siebie po narkozie. Odpisała: „Wszystko w porządku :)”. Dodała emotikonę. Syn zawsze jej powtarzał, iż bez buziek sms-y są oschłe. Odpowiedź przyszła po trzech godzinach: „Super! Buziaki”. — Pani rodzina nie przychodzi? — zapytała Katarzyna po południu. — Syn pracuje. Mieszka daleko. Poza tym nie trzeba, jestem już duża. — Prawda? — Katarzyna przytaknęła. — Moja córka też tak mówi: „Mamo, dasz sobie radę, przecież jesteś dorosła”. No i po co przyjeżdżać, skoro wszystko gra, nie? W jej głosie było coś, co sprawiło, iż Elżbieta przyjrzała się jej uważniej. Katarzyna uśmiechała się, ale w oczach nie było radości. — Dużo Pani ma wnuków? — Trójkę. Michałek ma osiem lat, potem Basia i Leo — mają trzy i cztery. — Katarzyna już wyjmowała telefon z szufladki. — Chce Pani zobaczyć zdjęcia? Przeglądały je z dwadzieścia minut. Dzieci na działce, dzieci nad morzem, dzieci z tortem. Na wszystkich fotografiach była ona – przytulająca, całująca, śmieszkująca do obiektywu. Córki nie było na żadnej. — Córka robi zdjęcia, nie lubi być w kadrze — wyjaśniła Katarzyna. — Wnuki często u Pani bywają? — adekwatnie ja u nich mieszkam. Córka pracuje, zięć też, więc jestem… no, do pomocy. Odebrać z przedszkola, sprawdzić lekcje, coś ugotować. Elżbieta przytaknęła. Miała podobnie. Przez pierwsze lata po narodzinach wnuczka pomagała codziennie. Potem wnuczek podrósł, zaczęła wpadać rzadziej. Teraz widywali się najwyżej raz w miesiącu, jak trafiła się okazja. — U mnie tylko jeden wnuk. Dziewięć lat, dobrze się uczy, chodzi na treningi. — Często się spotykacie? — Czasem w niedziele. Oni są bardzo zajęci. Rozumiem to. — No właśnie — Katarzyna odwróciła wzrok na okno. — Zajęci… Zamilkły. Za oknem mżył deszcz. Wieczorem Katarzyna powiedziała: — Nie chcę wracać do domu. Elżbieta podniosła wzrok. Katarzyna siedziała na łóżku, obejmując kolana ramionami, wpatrzona w podłogę. — Naprawdę nie chcę. Myślałam, myślałam… i nie chcę. — Dlaczego? — Po co? Wrócę, a tam Michałek z lekcjami nie dał sobie rady, Basia znów rozmazana katarem, Leo spodnie porwał. Córka w pracy do wieczora, zięć w wiecznych delegacjach. Ja – piorę, gotuję, sprzątam, pomagam. A oni nawet… — zacięła się — choćby „dziękuję” nie powiedzą. Bo babcia przecież musi. Elżbieta milczała. W gardle ściskało. — Przepraszam — otarła oczy Katarzyna. — Rozkleiłam się. — Nie przepraszaj — powiedziała cicho Elżbieta. — Ja pięć lat temu poszłam na emeryturę. Myślałam, iż nareszcie się sobą zajmę. Do teatru, na wystawy, choćby na kurs francuskiego się zapisałam. Chodziłam całe dwa tygodnie. — I co się stało? — Synowa na urlop macierzyński poszła. Poprosiła o pomoc. Bo przecież babcia, już nie pracuje, nie odmówi… Nie potrafiłam. — I jak? — Trzy lata codziennie. Potem wnuk poszedł do przedszkola, to już co drugi dzień. Potem do szkoły, raz na tydzień. Teraz… — urwała — …teraz ich już adekwatnie nie potrzebuję. Mają nianię. Siedzę w domu i czekam, aż zadzwonią. jeżeli nie zapomną. Katarzyna skinęła głową. — Córka w listopadzie miała przyjechać. Do mnie. Cały dom wysprzątałam, upiekłam ciasta. Zadzwoniła: „Mamo, sorry, Michałek ma zajęcia, nie damy rady”. — Nie przyszła? — Nie przyszła. Ciasta dałam sąsiadce. Obie zamilkły. Deszcz bębnił po szybie. — Wie pani, co boli najbardziej? — odezwała się Katarzyna. — Nie to, iż nie przyjeżdżają. Tylko iż ja i tak czekam. Ściskam telefon w dłoni i myślę: zadzwonią? Może powiedzą – „brakowało mi cię”, tylko tak, bez powodu, nie przez potrzebę pomocy. Elżbiecie zaszczypało w oczach. — Ja też czekam. Za każdym razem, gdy dzwoni telefon, myślę, iż może syn zadzwoni „tak po prostu”. Ale nie… zawsze chodzi o coś. — A my i tak pomagamy — Katarzyna uśmiechnęła się smutno. — Bo przecież jesteśmy mamami. — Tak. Następnego dnia zaczęły się zmiany opatrunków. Bolało obie. Po zabiegu leżały w milczeniu, aż Katarzyna nagle powiedziała: — Myślałam, iż mam szczęśliwą rodzinę. Córka kochana, zięć w porządku, wnuki radością. Że jestem potrzebna. Że beze mnie ani rusz. — I…? — Dopiero tutaj zrozumiałam, iż oni super sobie radzą. Córka przez cztery dni choćby się nie poskarżyła, iż jej ciężko. Przeciwnie, taka radosna. Czyli mogą. Po prostu wygodniej jest mieć babcię – darmową nianię. Elżbieta uniosła się na łokciu. — Wie pani, co zrozumiałam? Że sama sobie jestem winna. Nauczyłam syna, iż mama zawsze pomoże, zawsze czeka, jej sprawy są nieważne. Najważniejsze, co on chce. — U mnie tak samo. Córka zadzwoni – rzucam wszystko i lecę. — Przyzwyczaiłyśmy ich, iż nie mamy własnego życia — powiedziała Elżbieta powoli. — Jesteśmy tylko dla nich. Katarzyna przytaknęła, zamyślona. — I co teraz? — Nie wiem. Piątego dnia Elżbieta wstała z łóżka bez pomocy pielęgniarki. Szóstego przeszła do końca korytarza i z powrotem. Katarzyna dzień później, ale uparcie próbowała dotrzymać kroku. Chodziły razem po korytarzu, powoli, przytrzymując się ściany. — Po śmierci męża kompletnie się pogubiłam — mówiła Katarzyna. — Myślałam, iż już po wszystkim. A córka mi powiedziała: „Mamo, masz nowy sens, wnuki. Żyj dla nich”. No i żyłam… Tylko ten sens taki… jednostronny. Ja dla nich, oni dla mnie – tylko jak trzeba. Elżbieta opowiadała o rozwodzie trzydzieści lat temu, kiedy syn miał pięć. Jak wychowywała go sama, studiowała wieczorami, pracowała na dwa etaty. — Myślałam: jak będę idealną matką, to on będzie idealnym synem. Że jak oddam wszystko, będzie mi wdzięczny. — A on dorósł i ma swoje życie — dodała Katarzyna. — Tak. I to pewnie normalne. Ale nie sądziłam, iż będę tak samotna. — Ja też nie. Siódmego dnia przyszedł syn. Bez zapowiedzi, nagle. Elżbieta siedziała na łóżku i czytała, kiedy pojawił się w drzwiach. Wysoki, elegancki, z siatką owoców. — Mamo, cześć! — uśmiechnął się i pocałował ją w czoło. — Jak się czujesz? Już lepiej? — Lepiej. — Świetnie! Lekarz mówił, iż jeszcze ze trzy dni i wypis. Może pojedziesz do nas? Anka mówi – pokój gościnny pusty. — Dziękuję, wolę wrócić do siebie. — Jak wolisz. Ale jakby co, dzwoń. Przyjedziemy. Był dwadzieścia minut. Opowiadał o pracy, o wnuku, o nowym samochodzie. Zapytał, czy nie potrzeba pieniędzy. Obiecał, iż wpadnie za tydzień. I wyszedł szybko, jakby z ulgą. Katarzyna leżała na łóżku i udawała, iż śpi. Gdy drzwi się zamknęły, otworzyła oczy. — Pani syn? — Mój. — Przystojny. — Tak. — I zimny jak lód. Elżbieta nie odpowiedziała. Tak ścisnęło ją w gardle, iż brakło jej tchu. — Wie pani… ja ostatnio myślę, może po prostu przestać oczekiwać od nich czułości. Po prostu… odpuścić? Zrozumieć, iż oni mają własne życie. Nam trzeba znaleźć własne. — Łatwo powiedzieć. — Trudno zrobić. Ale co innego mamy? Mamy siedzieć i czekać, aż się o nas przypomni? — Co pani powiedziała córce? — spytała Elżbieta niespodziewanie przechodząc na „ty”. — Że po wypisie muszę odpoczywać dwa tygodnie. Lekarz zabronił dźwigać. Nie mogę zajmować się wnukami. — Obraziła się? — Jeszcze jak. — Katarzyna się uśmiechnęła. — Ale wiesz? Poczułam ulgę. Jakby mi ciężar z pleców zdjął. Elżbieta zamknęła oczy. — Boję się. Jak odmówię, jak powiem „nie”, przestaną dzwonić. Zupełnie. — A dzwonią często? Cisza. — No widzisz. Gorzej już nie będzie. Może tylko lepiej. Ósmego dnia obie wypisano ze szpitala, jednocześnie. Pakowały się w milczeniu, jakby żegnały się na zawsze. — Wymienimy się numerami? — zaproponowała Katarzyna. Elżbieta kiwnęła głową. Wpisały numery w telefony. Stały chwilę naprzeciwko siebie. — Dziękuję — powiedziała Elżbieta. — Za to, iż byłaś tutaj. — I ja tobie. Wiesz… trzydzieści lat z nikim tak nie rozmawiałam. Od serca. — Ja też nie. Przytuliły się. Ostrożnie, żeby nie zahaczyć o szwy. Pielęgniarka przyniosła wypisy, zamówiła taksówkę. Elżbieta pojechała pierwsza. W domu było cicho i pusto. Rozpakowała torbę, wzięła prysznic, położyła się na kanapie. Sięgnęła po telefon. Trzy wiadomości od syna. „Mamo, wypisałaś się?”, „Zadzwoń, jak będziesz w domu”, „Nie zapomnij o lekach”. Odpisała: „Już w domu. Wszystko dobrze.” Odłożyła telefon. Wstała, poszła do szafy. Wyjęła teczkę, której nie otwierała pięć lat. Była tam broszura kursu francuskiego i rozpiska spektakli filharmonii. Patrzyła na broszurę i myślała. Zadzwonił telefon. Katarzyna. — Cześć. Wybacz, iż tak szybko… po prostu musiałam zadzwonić. — Cieszę się. Naprawdę. — Może się spotkamy? Jak dojdziemy do siebie. Za dwa tygodnie. Może w kawiarni, albo po prostu na spacer. jeżeli chcesz. Elżbieta spojrzała na broszurę w rękach. Potem na telefon. I znów na broszurę. — Chcę. Naprawdę chcę. I wiesz co? Nie za dwa tygodnie. Może już w sobotę. Dość już mam leżenia w domu. — W sobotę? Serio? Przecież lekarz… — Lekarz. Trzydzieści lat wszystkim we wszystkim pomagałam. Pora pomyśleć o sobie. — No to umówione. Sobota. Pożegnały się. Elżbieta odłożyła telefon i jeszcze raz sięgnęła po broszurę. Kurs francuskiego zaczynał się za miesiąc – nabór jeszcze trwał. Otworzyła laptopa i zaczęła wypełniać formularz. Palce jej drżały, ale wpisywała wszystko. Do końca. Za oknem lał deszcz. Ale zza chmur zaczęło prześwitywać słońce. Jesienne, nieśmiałe, ale jednak słońce. I Elżbieta pomyślała nagle, iż życie może się dopiero zaczyna. I wysłała zgłoszenie.
Nieznajomy zasnął w pokoju dziecięcym. Przyjechała policja
Rodzice chcieli nadać swojemu dziecku na imię BLIK. Stanowcza reakcja urzedu
Szczęśliwego Nowego Roku 2026.
Jak zmienić dziecku imię. Trzeba spełnić kilka warunków
Szokujące Wyznanie: Sekret Ujawniony podczas Złotych Godów
Rodzice nie chcą przyjmować księdza po kolędzie. „Rok temu nastraszył mi dziecko”
„Teściowa milionerka, więc po co nam praca? – Historia Antoniego, który marzył o beztroskim życiu na koszt bogatej rodziny żony, aż los pokazał mu, jak ważna jest samodzielność”
Płomienie ogarnęły pałac — ale to, co pokojówka wyniosła, zostawiło wszystkich bez słów.
Nie mogę jej zostawić
Dziecko z poprzedniego związku bywa u nas w weekendy. Bardzo mi to przeszkadza
16 szkolnych przedstawień, które na długo zapadną w pamięć dzięki fantastycznym kostiumom
Wstyd, iż dorośli nie dają rady tego policzyć. Dziecku wystarczy 15 sekund
Jak zapobiegać przebarwieniom skóry twarzy?
Pierwsza kumulacja w 2026 roku. Jakie premiery opłaca się teraz kupić?
"Mam 20 lat, jestem samotną mamą": Ludzie plotkują, iż to patologia, bo korzystam z zasiłków i 800+, a nie mają pojęcia, jak było naprawdę
Mamo, wyobraź sobie, nowa żona taty ma poważne problemy zdrowotne!
Inteligentne dzieci. Od momentu narodzin rodzice szczególnie dbali o tę jedną rzecz
Święta trudnym czasem dla najmłodszych. Dziecięcy Telefon Zaufania notuje najwyższe wyniki
Tęczowy znak nieskończoności. Jak mówić dziecku o neuroróżnorodności
Daj mi tylko powód, proszę — Miłego dnia — Denis pochylił się i musnął jej policzek ustami. Anastazja kiwnęła automatycznie głową. Na policzku nie zostało ani ciepła, ani irytacji. Po prostu skóra, zwykłe dotknięcie. Drzwi się zamknęły, a mieszkanie wypełniła cisza. Stała jeszcze przez dziesięć sekund na korytarzu, wsłuchując się w siebie. Kiedy to się adekwatnie stało? Kiedy w środku coś przeskoczyło i zgasło? Anastazja pamiętała, jak dwa lata temu płakała w łazience, bo Denis zapomniał o ich rocznicy. Jak rok temu targała ją złość, kiedy po raz kolejny nie odebrał Wiktorii z przedszkola. Jak pół roku temu próbowała jeszcze rozmawiać, tłumaczyć, prosić. Teraz — pustka. Czysto, gładko, jak na wypalonym polu. Anastazja poszła do kuchni, nalała sobie kawy i usiadła przy stole. Dwadzieścia dziewięć lat. Siedem lat małżeństwa. I oto siedzi sama w pustym mieszkaniu z chłodniejącą filiżanką, zastanawiając się, kiedy tak cicho i zwyczajnie przestała kochać swojego męża. Denis żył po staremu. Obiecywał odebrać córkę z przedszkola – zapominał. Mówił, iż naprawi kran – a kran cieknie trzeci miesiąc. Przysięgał, iż w weekend pojadą wreszcie do zoo – ale w sobotę wypadały mu pilne sprawy z kolegami, a w niedzielę leżał przed telewizorem. Wiktoria przestała pytać, kiedy tata z nią pobawi się. W wieku pięciu lat już wiedziała: mama – to pewne. Tata – to ktoś, kto czasem pojawia się wieczorem i ogląda telewizję. Anastazja nie wywoływała już awantur. Nie płakała w poduszkę. Nie snuła planów naprawiania sytuacji. Po prostu wykreśliła Denisa z równania swojego życia. Trzeba zawieźć auto na przegląd? Umawiała sama. Zepsuł się zamek na balkonie? Wzywała majstra. Wiktorii potrzebny był kostium śnieżynki na przedstawienie? Anastazja szyła go po nocach, kiedy mąż chrapał w sąsiednim pokoju. Rodzina stała się dziwną konstrukcją z dwóch dorosłych żyjących równoległymi życiami pod jednym dachem. Pewnej nocy Denis sięgnął po nią w łóżku. Anastazja delikatnie się odsunęła, tłumacząc się bólem głowy. Potem zmęczeniem. Potem chorobami, których nie miała. Metodycznie budowała mur między ich ciałami. I z każdym odmówieniem ten mur rósł. „Niech kogoś sobie znajdzie,” – myślała chłodno. – „Niech da mi powód. Prawdziwy, konkretny powód, który przyjmie moja mama i teściowa. Taki, którego nie będę musiała tłumaczyć.” Bo jak można wyjaśnić mamie, iż odchodzi od męża tylko dlatego, iż on jest… nijaki? Nie bije, nie pije, zarabia na dom. No cóż, nie pomaga – żaden nie pomaga. No cóż, dzieckiem się nie zajmuje – faceci nigdy nie potrafili… Anastazja założyła osobne konto i zaczęła odkładać część wypłaty. Zapisała się na siłownię – nie dla męża, tylko dla siebie. Dla tej nowej bliskości, która majaczyła za horyzontem nieuniknionego rozwodu. Wieczorami, kiedy Wiktoria zasypiała, Anastazja wkładała słuchawki i słuchała podcastów po angielsku – rozmówki, zwroty biznesowe. Jej firma obsługiwała zagranicznych klientów, a swobodny język mógł otworzyć nowe drzwi. Dwa razy w tygodniu wieczorem chodziła na kurs doskonalenia zawodowego. Denis marudził, iż musi siedzieć z Wiktorią – choć „siedzieć” znaczyło u niego włączyć bajki i zanurzyć się w telefon. Weekendami Anastazja spędzała czas z córką – parki, place zabaw, kawiarnie z koktajlami, kino na bajki. Wiktoria przywykła, iż to ich czas – jej i mamy. Tata istniał gdzieś w tle, jak mebel. „Nawet nie zauważy,” – przekonywała się Anastazja. – „Po rozwodzie prawie nic się nie zmieni.” Myśl była wygodna. Anastazja trzymała się jej kurczowo jak koła ratunkowego. A potem coś się zmieniło. Od razu nie wiedziała co. Po prostu pewnego wieczora Denis sam zaproponował, iż położy Wiktorię spać. Później – iż odbierze ją z przedszkola. Potem – iż przygotuje kolację, choćby tylko makaron z serem, ale jednak sam, bez próśb i przypominania. Anastazja patrzyła na niego z podejrzliwością. Co to? Wyrzuty sumienia? Chwilowe szaleństwo? Próba zatuszowania winy, o której jeszcze nie wie? Ale dni mijały, a Denis nie wracał do dawnych nawyków. Wstawał wcześniej, odwoził Wiktorię do przedszkola. Naprawił przeciekający kran, zapisał córkę na basen i sam woził ją w soboty. — Tata, patrz, umiem nurkować! — Wiktoria biegała po domu, udając pływaczkę. Denis łapał ją, podrzucał wysoko, a dziewczynka śmiała się radośnie i głośno. Anastazja patrzyła z kuchni i nie rozpoznawała własnego męża. — Mogę z nią zostać w niedzielę — powiedział kiedyś wieczorem Denis. — Masz przecież spotkanie z koleżankami? Anastazja powoli skinęła głową. Nie było żadnego spotkania – chciała po prostu posiedzieć sama z książką w kawiarni. Skąd on wie o spotkaniach? Słucha, kiedy rozmawia przez telefon? Tygodnie mijały, układały się w miesiące. Denis nie odpuszczał, nie wracał do dawnych zwyczajów, nie popadał w obojętność. — Zamówiłem nam stolik w tej włoskiej restauracji — oznajmił kiedyś. — Na piątek. Mama zgodziła się zostać z Wiktorią. Anastazja podniosła wzrok znad laptopa. — Z jakiej okazji? — Bez okazji. Chcę z Tobą zjeść kolację. Zgodziła się. Z ciekawości, tłumaczyła sobie. Po prostu zobaczyć, co wymyślił. Restauracja była kameralna, z przytłumionym światłem i muzyką na żywo. Denis zamówił jej ulubione wino – i Anastazja ze zdziwieniem zauważyła, iż pamięta jaką markę lubi. — Zmieniłeś się — powiedziała prosto, bez ogródek. Denis kręcił kieliszek w dłoni. — Byłem ślepy. Kompletny, klasyczny, niedowidzący głupiec. — To nie nowość. — Wiem. — Uśmiechnął się krzywo, zupełnie niewesoło. — Wydawało mi się, iż pracuję dla rodziny. Że potrzebujecie pieniędzy, większego mieszkania, lepszego auta. A naprawdę po prostu… uciekałem. Od odpowiedzialności, rutyny, wszystkiego. Anastazja milczała, pozwalając mówić. — Zauważyłem, iż ty się zmieniłaś. Stało ci się wszystko jedno. I to… to było straszniejsze niż sto awantur, rozumiesz? Dopóki krzyczałaś, płakałaś, stawiałaś żądania – było normalnie. Potem po prostu przestałaś reagować. Jakby mnie nie było. Odłożył kieliszek na stół. — Prawie was straciłem. Ciebie i Wiktorię. I dopiero wtedy zrozumiałem, jak wszystko robię źle. Anastazja długo patrzyła na męża siedzącego naprzeciwko, mówiącego to, na co czekała latami. Za późno? A może jeszcze nie? — Zamierzałam się rozwieść — wyszeptała. — Czekałam, aż dasz mi powód. Denis zbladł. — Boże, Anka… — Odkładałam pieniądze. Rozglądałam się za mieszkaniem. — Nie wiedziałem, iż to aż tak… — Powinieneś był wiedzieć — przerwała cicho. — To twoja rodzina. Powinieneś widzieć, co się dzieje. Zapadła ciężka cisza. Kelner, czując atmosferę, omijał ich stolik szerokim łukiem. — Chcę nad tym pracować — powiedział w końcu Denis. — Nad nami. jeżeli dasz mi szansę. — Jedną szansę. — Jedna to już więcej, niż zasługuję. Siedzieli w restauracji do zamknięcia. Rozmawiali o Wiktorii, o pieniądzach, obowiązkach, oczekiwaniach. Po raz pierwszy od lat to była prawdziwa rozmowa, nie tylko wymiana pretensji i rutynowych zdań. Proces naprawy trwał długo. Anastazja nie rzuciła się mężowi na szyję następnego dnia. Obserwowała, testowała, czekała na podstęp. Ale Denis wytrwał. Zajął się gotowaniem w weekendy. Ogarnił rodzicielskie grupy na WhatsAppie przedszkola. Nauczył się zaplatać Wiktorii warkocze – krzywo, niezgrabnie, ale sam. — Mamo, patrz, tata zrobił mi smoka! — Wiktoria wbiegła do kuchni, pokazując stwora z kartonu i papieru kolorowego. Anastazja spojrzała na tego smoka – krzywy, z jednym skrzydłem od drugiego większym – i uśmiechnęła się… …Pół roku minęło niepostrzeżenie. Za oknem grudniowy śnieg. Całą rodziną pojechali na działkę do rodziców Anastazji. Stary dom pachnący drewnem i ciastem, zaśnieżony sad, skrzypiące schody. Anastazja siedziała z herbatą przy oknie i patrzyła, jak Denis i Wiktoria lepią bałwana. Córka dyrygowała – nos tu, oczy wyżej, szalik krzywo zawiązany! – a Denis słuchał, po czym łapał ją i podrzucał w górę. Krzyk Wiktorii niósł się po całej okolicy. — Mamo! Mamo, chodź do nas! — dziewczynka machała rękami. Anastazja zarzuciła kurtkę i wyszła na werandę. Śnieg skrzył się w niskim słońcu, mróz szczypał policzki, a od boku poleciała w nią śnieżka. — To tata! — zaraz wydała ojca Wiktoria. — Zdradziecka córka — fuknął Denis. Anastazja złapała garść śniegu i rzuciła w męża. Chybiła. Wybuchł śmiechem, ona również — i po chwili cała trójka tarzała się w śniegu, zapominając o bałwanie, o mrozie, o wszystkim. Wieczorem, kiedy Wiktoria zasnęła na kanapie przed końcem bajki, Denis ostrożnie zaniósł ją do łóżka. Anastazja patrzyła, jak okrywa córkę kocykiem, poprawia poduszkę, wygładza rozwichrzone włosy. Usiadła przy kominku, ogrzewając ręce ciepłą filiżanką. Za oknem wciąż padał śnieg, lekki i puszysty, otulając świat białą kołdrą. Denis usiadł obok. — O czym myślisz? — O tym, jak dobrze, iż nie zdążyłam. Nie pytał, o co jej chodzi. Zrozumiał. Relację trzeba budować każdego dnia. Nie wielkimi czynami, tylko małymi, codziennymi gestami: wysłuchać, pomóc, dostrzec, wesprzeć. Wiedziała, iż przed nimi jeszcze trudne dni, nieporozumienia, kłótnie o głupoty. Ale dziś, w tym momencie, jej mąż i córka byli blisko. Żywi, prawdziwi, kochani. Wiktoria obudziła się i wbiegła między rodziców na kanapę. Denis objął je obie, a Anastazja pomyślała, iż niektóre rzeczy naprawdę są warte walki…
Mamo, wyobraź sobie, iż nowa żona taty ma poważną chorobę, a ludzie twierdzą, iż to coś groźnego
Megatrudny quiz ortograficzny. Jedynie 10% z was zgarnie tu całe 15/15!
Kiedy byłam w pracy, mój mąż poszedł odebrać dzieci, a gdy do niego podeszłam, nie otworzył mi drzwi.
– Nie chcę być mamą! Chcę wychodzić z domu! – usłyszałam od własnej córki Moja piętnastoletnia córka ukrywała ciążę aż do piątego miesiąca. Razem z mężem nie wiedzieliśmy, kim był ojciec – choćby ona nie była pewna jego wieku. Szok, trudne decyzje, brak wsparcia z jej strony po narodzinach wnuka, a potem niespodziewana przemiana: dziś nie wyobraża sobie życia bez synka. Cała rodzina odzyskała spokój i szczęście.
Chyba miłość już minęła – Jesteś najpiękniejszą dziewczyną na tym wydziale – powiedział wtedy, wręczając Ani bukiet rumianków kupionych na bazarze przy metrze. Ania zaśmiała się, przyjmując kwiaty. Rumianek pachniał latem i czymś niewytłumaczalnie adekwatnym. Darek patrzył na nią pełnym przekonania wzrokiem człowieka, który dokładnie wie, czego chce. A chciał jej. Ich pierwsza randka odbyła się w Łazienkach. Darek przyniósł koc, termos herbaty i kanapki zrobione przez jego mamę. Siedzieli na trawie do zmroku. Ania zapamiętała jego śmiech z odchyloną głową, dotyk ręki, niby przypadkowy, jego spojrzenie – jakby była jedyną osobą w całej Warszawie. Po trzech miesiącach zabrał ją do kina na francuską komedię, której nie zrozumiała, ale śmiała się razem z nim. Po pół roku – poznała jego rodziców. Po roku – poprosił, żeby zamieszkała z nim. – Przecież i tak spędzamy razem każdą noc – mówił Darek, bawiąc się jej włosami. – Po co płacić za dwa mieszkania? Ania się zgodziła. Nie ze względu na pieniądze. Po prostu przy nim świat nabierał sensu. Ich wynajęta kawalerka pachniała niedzielnym barszczem i świeżo wyprasowanym praniem. Ania nauczyła się robić jego ulubione kotlety z czosnkiem i koperkiem, dokładnie tak, jak jego mama. Darek wieczorami czytał jej na głos artykuły z biznesowych czasopism. Marzył o własnej firmie. Ania słuchała, wsparta na dłoni, wierząc we wszystko, co mówi. Snuli plany. Najpierw – oszczędzić na wkład własny. Potem – własne mieszkanie. Potem – samochód. I dzieci, oczywiście – chłopiec i dziewczynka. – Ze wszystkim zdążymy – mówił Darek, całując ją w czubek głowy. Ania przytakiwała. Przy nim czuła się niezniszczalna. …Piętnaście lat razem obrastało przedmiotami, nawykami, rytuałami. Mieszkanie w dobrej dzielnicy z widokiem na skwer. Kredyt hipoteczny na dwadzieścia lat, który spłacali szybciej, rezygnując z wakacji i restauracji. Srebrna Toyota pod blokiem – Darek sam wybrał, sam się targował, w każdą sobotę polerował maskę. Poczucie dumy narastało falą ciepła w piersi. Wszystko osiągnęli sami. Bez pieniędzy od rodziców, bez znajomości, bez szczęścia – po prostu ciężką pracą i oszczędzaniem. Ona nigdy nie narzekała. choćby gdy padała ze zmęczenia i zasypiała w metrze, budząc się na końcowej stacji. choćby kiedy marzyła, żeby wszystko rzucić i polecieć nad polskie morze. Tworzyli zespół. Tak Darek mówił i Ania wierzyła. Jego dobrostan stawiała zawsze na pierwszym miejscu. To była jej złota zasada, wrosła jej w DNA. Zły dzień w pracy? Gotowała obiad, parzyła herbatę, słuchała. Kłótnia z szefem? Gładziła go po głowie, szepcząc, iż wszystko się ułoży. Zwątpienie w siebie? Zawsze znajdowała odpowiednie słowa. – Jesteś moją kotwicą, moim zapleczem i oparciem – mówił wtedy Darek. Ania się uśmiechała. Być dla kogoś kotwicą – czy to nie jest szczęście? Trudne okresy się zdarzały. Pierwszy raz – po pięciu wspólnych latach, kiedy firma Darka zbankrutowała. Przez trzy miesiące siedział w domu, przekopując oferty i gasnąc z każdym dniem. Potem – jeszcze gorzej. Kumple podłożyli mu świnię z dokumentami i nie tylko stracił pracę, ale wpadł w długi. Musieli sprzedać samochód, żeby spłacić zobowiązania. Ania ani razu go nie obwiniła. Brała dodatkowe zlecenia, pracowała nocami, oszczędzała na sobie. Martwiła się tylko o niego – czy da radę, czy nie straci wiary w siebie. …Darek się podniósł. Znalazł lepszą pracę. Kupili znów samochód – znowu srebrną Toyotę. Życie się poukładało. Rok temu siedzieli w kuchni, kiedy Ania wreszcie powiedziała to, o czym od dawna myślała: – Może już czas? Nie mam już dwudziestu lat. jeżeli będziemy odkładać… Darek przytaknął poważnie. – Zacznijmy się przygotowywać. Ania wstrzymała oddech. Po tylu latach marzeń i czekania – to był ich moment. Wyobrażała to sobie tysiąc razy. Małe rączki oplatające jej palec. Zapach pudru dziecięcego. Pierwsze kroki po ich salonie. Darek czytający bajkę na dobranoc. Dziecko. Ich dziecko. Wreszcie. Zmiany zaczęły się natychmiast. Ania zmieniła dietę, tryb dnia, zapisała się do lekarzy, zrobiła badania, wzięła witaminy. Kariera zeszła na dalszy plan, choć właśnie mieli ją awansować. – Jesteś pewna? – zapytała szefowa znad okularów. – Druga taka szansa się nie powtórzy. Ania była. Awans oznaczał delegacje, nieregularny czas pracy, stres. Nie najlepsze warunki na ciążę. – Wolę przejść do filii – odparła. Szefowa wzruszyła ramionami. Filia była piętnaście minut od domu. Praca nudna, bez perspektyw. Ale za to można było wychodzić punktualnie i nie pamiętać o pracy w weekendy. Ania gwałtownie się tam odnalazła. Nowi koledzy byli sympatyczni, choć bez ambicji. Przynosiła sobie obiady z domu, chodziła na spacery w przerwie, chodziła spać przed północą. Wszystko dla dziecka, wszystko dla rodziny. Chłód przyszedł niepostrzeżenie. Na początku nie zwracała uwagi. Darek dużo pracuje, jest zmęczony. Bywa. Ale przestał pytać, jak jej dzień. Przestał ją przytulać na dobranoc. Przestał patrzeć na nią jak dawniej, gdy mówił, iż jest najpiękniejsza na wydziale. W domu zrobiło się cicho. Niewłaściwie cicho. Dawniej potrafili przegadać całe wieczory – o pracy, o planach, o głupotach. Teraz Darek siedział wieczorami przy telefonie. Lakonicznie odpowiadał na pytania. Kładł się plecami do niej. Ania leżała obok, wpatrując się w sufit. Między nimi – przepaść szerokości pół metra materaca. Bliskość zniknęła. Dwa tygodnie, trzy, miesiąc. Ania przestała liczyć. On zawsze znajdował wymówki: – Jestem padnięty. Może jutro. Jutro nie nadchodziło. Zapytała wprost. Wieczorem, zebrała się w sobie, zagrodziła mu drogę do łazienki. – Co się dzieje? Tylko szczerze. Darek patrzył gdzieś obok, w okolice framugi. – Wszystko w porządku. – Nieprawda. – Wymyślasz sobie. To taki okres. Przejdzie. Wyminął ją i zamknął się w łazience. Poleciała woda. Ania stała w korytarzu z dłonią przy sercu. Bolało cały czas. Wytrzymała jeszcze miesiąc. Potem zapytała wprost: – Kochasz mnie? Pauza. Ciągnąca się w nieskończoność, przerażająca pauza. – …Nie wiem, co do ciebie czuję. Ania usiadła na kanapie. – Nie wiesz? Darek w końcu spojrzał jej w oczy. Pustka. Zagubienie. Ani śladu tamtego ognia sprzed piętnastu lat. – Chyba miłość już minęła. Od dawna. Milczałem, bo nie chciałem cię zranić. Miesiące Ania żyła w tym piekle niewiedzy. Szukała wzrokiem jego oczu, analizowała każde słowo, tłumaczyła sobie: może to praca, może kryzys wieku średniego, może po prostu gorszy humor. A on po prostu przestał kochać. I milczał, gdy ona dalej planowała ich wspólną przyszłość, rezygnowała z kariery, przygotowywała się do bycia matką. Decyzja przyszła nagle. Żadnego więcej „może”, „a nuż się zmieni”, „jeszcze poczekajmy”. Dość. – Składam pozew o rozwód. Darek zbladł. Ania widziała jego drgający Adam’s apple. – Zaczekaj. Nie musimy się spieszyć. Możemy spróbować… – Spróbować? – Może zróbmy dziecko, co? Może dziecko coś zmieni. Mówią, iż dzieci zbliżają. Ania zaśmiała się gorzko, brzydko. – Dziecko wszystko by tylko pogorszyło. Nie kochasz mnie. Po co nam dziecko? Żeby potem się rozwodzić z niemowlakiem? Darek milczał. Nie miał nic do powiedzenia. Ania wyprowadziła się tego samego dnia. Spakowała tylko najpotrzebniejsze rzeczy, wynajęła pokój u znajomej. Dokumenty rozwodowe złożyła po tygodniu, gdy ręce przestały się trząść. Podział majątku zapowiadał się na długą batalię. Mieszkanie, samochód, piętnaście lat wspólnego życia. Prawnik mówił coś o wycenie, o udziałach, o negocjacjach. Ania notowała, starając się nie myśleć o tym, iż ich życie teraz mieści się w metrach kwadratowych i koniach mechanicznych. niedługo znalazła sobie kawalerkę na wynajem. Uczyła się żyć samotnie. Gotować na jedną osobę. Oglądać seriale bez jego komentarzy. Zasypiać na całym łóżku naraz. Noce były najtrudniejsze. Leżała, wtulona w poduszkę i wspominała. Rumianki z bazaru. Koc w Łazienkach. Jego śmiech, jego dłonie, jego głos szepczący „ty jesteś moją kotwicą”. Ból był nie do wytrzymania. Piętnastu lat nie wyrzuci się z serca jak starych rzeczy na śmietnik. Ale przez ten ból przebijało się coś innego. Ulgę. Spokój. Zdążyła. Odeszła w porę, zanim związała się z nim na zawsze przez dziecko. Zanim ugrzęzła w pustym małżeństwie na lata tylko „dla dobra rodziny”. Trzydzieści dwa lata. Całe życie przed nią. Czy się boi? Ogromnie. Ale da sobie radę. Nie ma innej drogi.
Nie odchodź, mamo. Poruszająca historia pewnej polskiej rodziny Ludowe powiedzenie głosi: człowieka nie rozgryziesz od razu. Ale Tamara Wasiliewna była przekonana, iż to bzdura – ona zna się na ludziach jak mało kto! Mila, jej córka, rok temu wyszła za mąż. Tamara Wasiliewna marzyła, iż córka znajdzie odpowiedniego chłopaka, pojawią się wnuki. A ona, babcia, będzie dalej głową całej wielkiej rodziny, tak jak zawsze. Rusłan okazał się chłopakiem bystrym, a co za tym idzie – niebiednym. I wyglądało na to, iż bardzo się z tego cieszył. Jednak oni zamieszkali osobno, Rusłan miał własne mieszkanie i najwyraźniej nie potrzebowali rad teściowej! Wyraźnie miał zły wpływ na Milę! Takie relacje zupełnie nie mieściły się w planach Tamary Wasiliewny. Rusłan zaczął ją coraz bardziej irytować. – Mamo, ty nie rozumiesz, Rusłan dorastał w domu dziecka. Wszystko osiągnął sam, jest silny i dobry – żaliła się Mila. Ale Tamara Wasiliewna tylko kręciła głową i coraz bardziej wytykała Rusłanowi wady. Teraz wydawał się jej kimś zupełnie innym niż na początku. A jej matczynym obowiązkiem było otworzyć córce oczy na tego pustego chłopaka, zanim będzie za późno! Nie miał wykształcenia, był uparty i niczego się nie interesował! W weekendy tylko siedział przed telewizorem – bo podobno był zmęczony! I z takim człowiekiem jej córka chce się związać na całe życie? Nigdy w życiu, jeszcze Mila jej podziękuje! A gdy pojawią się dzieci, jej wnuki, czego taki ojciec ich nauczy?! Tamara Wasiliewna była bardzo rozczarowana. Rusłan, wyczuwając niechęć teściowej, sam też unikał kontaktu. Rozmawiali ze sobą coraz rzadziej, a Tamara Wasiliewna przestała ich odwiedzać. Ojciec Mili, człowiek łagodny, znając charakter żony, przyjął neutralną postawę. Pewnego późnego wieczoru jednak Mila zadzwoniła do Tamary Wasiliewny, wyraźnie przejęta: – Mamo, nie mówiłam ci, ale wyjechałam na dwa dni służbowo. A Rusłan się przeziębił na budowie, wrócił wcześniej z pracy i źle się czuł. Teraz nie odbiera ode mnie telefonu. – Mila, po co mi to wszystko opowiadasz? – wybuchła Tamara Wasiliewna – wy żyjecie po swojemu, do nas z tatą chyba wam już nie po drodze! I jeszcze w środku nocy dzwonisz z wieściami, iż Rusłan chory? Naprawdę cię to niepokoi? – Mamusi, – głos Mili zadrżał, widocznie naprawdę bardzo się martwiła, – proszę cię, zrozum, kochamy się z Rusłanem. Uważasz go za kogoś niewartego, ale to nieprawda! Ufasz mi, swojej córce? Naprawdę myślisz, iż mogę pokochać złego człowieka? Tamara Wasiliewna milczała. – Mamo, bardzo cię proszę, masz przecież klucz do nas. Wejdź, zobacz, naprawdę martwię się o Rusłana! – Dobrze, zrobię to tylko dla ciebie – i poszła obudzić męża. Nikt nie otworzył im drzwi, więc Tamara Wasiliewna weszła przy pomocy klucza. Wchodzą – ciemno, może nikogo nie ma? – Może go nie ma w domu? – zasugerował mąż, ale Tamara Wasiliewna spojrzała na niego stanowczo. Udzieliło jej się zaniepokojenie córki. Weszła do pokoju i oniemiała. Rusłan leżał na kanapie w dziwnej pozycji. Gorączka! Lekarz pogotowia postawił chłopaka na nogi: – Proszę się nie martwić, to powikłanie po przeziębieniu. Przepracowany? – zwrócił się ze zrozumieniem do Tamary Wasiliewny. – Tak – skinęła głową. – Wszystko będzie dobrze. Obserwować temperaturę i dzwonić, gdyby coś się działo. Rusłan spał, a Tamara Wasiliewna usiadła przy nim – przy nielubianym zięciu. Był blady, z potarganymi, przyklejonymi do czoła włosami. Nagle zrobiło się jej go żal. We śnie wyglądał młodziej, łagodniej. – Mamo – wyszeptał nagle w półśnie Rusłan, chwytając ją za rękę – nie odchodź, mamo. Tamara Wasiliewna zbaraniała, ale nie odsunęła dłoni. Siedziała przy nim do świtu. Wcześnie zadzwoniła Mila: – Mamo, przepraszam, zaraz wrócę, nie musisz już zostawać. Chyba będzie dobrze. – Oczywiście, już jest dobrze – uśmiechnęła się Tamara Wasiliewna – czekamy na ciebie, wszystko w porządku. ***** Kiedy przyszedł na świat pierwszy wnuk, Tamara Wasiliewna od razu zaoferowała swoją pomoc. Rusłan z wdzięcznością pocałował ją w dłoń: – Widzisz, Miliu, a mówiłaś, iż mamusia nie będzie chciała nam pomagać. Tamara Wasiliewna, dumnie trzymając na rękach malutkiego Tymka, krążyła z nim po pokoju i mówiła: – No proszę, Tymku, masz najlepszych rodziców i dziadków, szczęściarzu! A więc powiedzenie się sprawdziło – człowiek to nie orzech, nie rozgryziesz go od razu. I tylko miłość pomaga wszystko zrozumieć.
Marszałkowska na nowo: Przejście, które zmienia oblicze ulicy
Moja nastoletnia córka zaskoczyła mnie, wracając do domu z nowo narodzonymi bliźniakami, a potem otrzymaliśmy niespodziewaną wiadomość o milionowym spadku
Mamo, wyobraź sobie, nowa żona taty jest chora, mówią, iż to poważna sprawa!
Zawsze będę z Tobą, mamo. Historia, w którą można uwierzyć Babcia Walentyna nie mogła doczekać się wieczoru. Jej sąsiadka Natalia, samotna kobieta po pięćdziesiątce, opowiedziała jej coś tak niezwykłego, iż aż w głowie się nie mieściło. Na dowód swoich słów zaprosiła babcię Walę, żeby wieczorem przyszła – miała jej coś pokazać. A wszystko zaczęło się od zwykłej rozmowy. Rano Natalia wybierała się do sklepu i zajrzała do babci Wali: – Możesz czegoś potrzebować, babciu Walciu? Idę do sąsiedniego sklepu, chcę upiec ciasto i kupić jeszcze parę drobiazgów. – No patrzę na Ciebie, Natalko, i myślę – dobra z Ciebie kobieta, troskliwa, serdeczna. Pamiętam Cię jeszcze z dzieciństwa. Szkoda, iż Ci się nie ułożyło, ciągle sama jesteś. Ale nie widzę, żebyś się zamartwiała, nie narzekasz. Inaczej niż niektórzy… – A po co mam narzekać, babciu Walciu? Mam przecież ukochanego mężczyznę, tyle iż jeszcze razem nie mieszkamy. Ale to dłuższa historia – opowiem Ci. Nikomu innemu bym tego nie zdradziła, ale Tobie mogę powiedzieć. I wieczorem chcę pokazać Ci coś jeszcze. Bo znam Cię, a choćby jak się wygadasz, to przecież i tak nikt nie uwierzy! – zaśmiała się Natalia. – No to co kupić? A jak wrócę ze sklepu, to napijemy się herbaty i powiem Ci, jak mi się żyje. Myślę, iż mnie już nie będziesz żałować, tylko się ucieszysz. Babcia Wala adekwatnie niczego specjalnego nie potrzebowała. Ale poprosiła Natalię o chleb i cukierki do herbaty. Ciekawość nie dawała jej spokoju – co takiego zamierza opowiedzieć jej sąsiadka? Natalia przyniosła zakupy, babcia zaparzyła aromatyczną herbatkę, usiadły wspólnie, gotowe do rozmowy. – Babciu Walciu, przecież pamiętasz, co mi się przydarzyło jakieś dwadzieścia lat temu. Miałam wtedy prawie trzydzieści lat. Był mężczyzna, mieliśmy się pobrać. Nie kochałam go, ale był dobrym człowiekiem. I myślałam – jak tu żyć bez rodziny, bez dzieci? Złożyliśmy papiery, zamieszkał ze mną. Zaszłam w ciążę. Na ósmym miesiącu urodziła się córeczka. Przeżyła dwa dni i zmarła. Myślałam, iż oszaleję z rozpaczy. Z mężem się rozstaliśmy – nic nas już nie łączyło. Minęły dwa miesiące. Powoli zaczęłam dochodzić do siebie, przestałam płakać. I nagle… Natalia spojrzała znacząco na babcię Walę: – Nie wiem, jak Ci to powiedzieć. W pokoju dla dziecka przygotowałam łóżeczko. Wiem, iż lepiej nie kupować wszystkiego na zapas – to zła wróżba. Ale wtedy w te zabobony nie wierzyłam – wszystko miałam gotowe, pościel ułożona, zabawki w łóżeczku. I pewnej nocy obudził mnie… płacz dziecka. Myślałam, iż mam omamy z żalu. Ale nie – znowu płacz. Podchodzę do łóżeczka, a tam… leży mała dziewczynka! Wzięłam ją na ręce – aż mnie zatkało z radości. Spojrzała na mnie, zamknęła oczka i… zasnęła. Od tej pory każdej nocy córeczka przychodziła do mnie. Kupiłam choćby mleko i butelkę, ale prawie nic nie jadła. Płakała, brałam ją na ręce – uśmiechała się, zamykała oczka i spała. – No ale jak to możliwe?! – babcia Wala słuchała jak zaczarowana. – Przecież to niemożliwe! – Też myślałam, iż niemożliwe! – Natalia zarumieniła się z emocji. – A potem? – babcia nie wierzyła, włożyła cukierek do ust i upiła łyk herbaty. – Tak już jest do dziś – Natka uśmiechnęła się szczęśliwie. – Moja córeczka żyje w innym świecie, tam ma mamę i tatę. Ale i o mnie nie zapomina. Przychodzi do mnie co noc, choć na krótką chwilę. A kiedyś powiedziała mi nawet: – Zawsze będę z Tobą, mamo. Jesteśmy połączeni niewidzialną nicią, której nikt nie zerwie! Czasem myślę: może mi się to śni? Ale ona choćby przynosi mi prezenty z tamtego świata. Tyle iż gwałtownie znikają, jak śnieg na wiosnę. – Czy to naprawdę możliwe? – babcia Wala znów upiła herbaty, jakby z wrażenia aż jej zaschło w gardle. – Właśnie po to chcę, żebyś przyszła wieczorem. Zobaczysz, potwierdzisz mi, iż to nie są moje urojenia. Wierzę we własne oczy, ale ktoś jeszcze musi to zobaczyć… Późnym wieczorem przyszła babcia Wala do Natalii. Siedziały razem po ciemku i rozmawiały. W domu cisza – nikogo, tylko Natalia i babcia Wala. Już chciało się spać, gdy nagle zapaliło się delikatne światło. Powietrze zaczęło migotać, w pokoju pojawiła się… urocza dziewczyna. – Cześć, mamusiu! Miałam dziś taki wspaniały dzień, chciałam się z Tobą podzielić! A to prezent dla Ciebie – powiedziała i położyła na stole kwiaty. – Dzień dobry – ujrzała babcię Walę – zupełnie zapomniałam, mama mi mówiła, iż chce Pani mnie zobaczyć. Jestem Marianna… Po chwili dziewczyna pożegnała się i jakby rozpłynęła się w powietrzu. Babcia Wala siedziała bez słowa, z wrażenia zaniemówiła. Dopiero po chwili szepnęła: – No proszę, Natalko, widocznie tak też bywa na świecie. Twoja córka to śliczna dziewczyna, podobna do Ciebie. Cieszę się Twoim szczęściem, Natalio. Widać, iż jesteś bardzo szczęśliwą kobietą! Wszystko masz dobre, a może i lepsze od innych! No to widzisz, jak bywa w życiu. Nigdy bym nie uwierzyła, gdybym sama nie zobaczyła. To takie piękne! Dziękuję Ci za wszystko. Jakbyś mi oczy otworzyła. Przecież życie trwa wszędzie, świat jest naprawdę niezwykły, już się nie boję umierać. Szczęścia Ci życzę, Natalio! Kwiaty na stole stawały się coraz bledsze, aż w końcu zniknęły. A gdy Natalia odprowadziła sąsiadkę, szczęśliwie uśmiechała się do swoich myśli. Jutro czekał ją nowy, piękny dzień. Spotka się z Arkadiuszem, którego bardzo kocha. A on przecież kocha ją – Natalia to czuje. Jak? A czy da się to wytłumaczyć? I kiedyś na pewno ich sobie przedstawi. Najbliższych i najukochańszych – Mariannę i Arkadiusza.
Social media – od którego roku życia? Granica, której rodzice wciąż szukają
Partner jest nadopiekuńczy w stosunku do dziecka. Przy nim czuję się jak wyrodna matka
Sylwester z dziećmi nie musi być koszmarem. Oto 7 sprawdzonych sposobów na zabawę
Ona nie jest moją mamą 🍎
A Ty mi proponujesz biegać z niemowlakiem przez dwa kilometry, żeby kupić chleb? W ogóle, już nie wiem, czy jestem Tobie i Warce w ogóle potrzebna!
Wnuczka babci: W poszukiwaniu skarbów przeszłości
Skandal, czyli mogę wszystko