16-letnia Julia popełniła samobójstwo przez hejt, teraz atakują jej oprawców. "Nie chcemy linczu"

natemat.pl 2 godzin temu
Historia 16-letniej Julii z Lubina, która przez hejt rówieśników odebrała sobie życie, wywołała wstrząs. Ale rodzicom Julii i tym, którzy ją nagłaśniają, nie chodzi o szukanie winnych. To alarm, byśmy wreszcie się obudzili i rozejrzeli wokół. – Nie chcieli nikogo napiętnować z imienia i nazwiska – mówi nam dziennikarska, która rozmawiała z rodzicami Julii. – Nie chcemy publicznego linczu. Chcemy pokazać ogromny problem społeczny – przemoc między rówieśnikami. Jako dorośli ponosimy za to odpowiedzialność – podkreśla organizatorka marszu, który w niedzielę ma przejść ulicami miasta. Ale czy wszyscy to zrozumieli?


W tym artykule nie padną nazwy szkół, do których chodziła Julia. Nie będzie żadnych informacji o pedagogach czy nauczycielach, których o hejcie na córkę alarmowali rodzice. Nie będzie też opisów, w jaki sposób koledzy i koleżanki pastwili się nad Julią przez ostatnie 5 lat.

Nie było ich też w reportażu "Milczący krzyk – ulicami miasta przejdzie marsz dla Julii" na portalu Lubin.pl, który 24 września wstrząsnął Polską. Jego autorka mówi nam, iż na tym bardzo zależało rodzicom Julii.

To oni po pogrzebie swojej 16-letniej córki, sami skontaktowali się z ich redakcją i poprosili o udzielenie im głosu. Po czym opowiedzieli, jak rówieśnicy się nad nią znęcali, a oni robili wszystko, by pomóc córce. Alarmowali nauczycieli i pedagogów, zmieniali Julii szkołę... Ale się nie udało.

– Nie chcieli nikogo napiętnować z imienia i nazwiska. Nie chcieli szukania winnych i palenia na stosie. Bardzo im na tym zależało i my z szacunku dla nich trojga tak zrobiliśmy. Bo tak naprawdę zawiódł cały system. Zawiedli dorośli, na całej linii. A nie jeden Kowalski, czy jedna Kowalska – mówi w rozmowie z naTemat Joanna Dziubek.

Nie podała więc żadnych imion, dat i nazw. Nie opisała też wielu szczegółów.



– To było straszne. Nie wiem, czy jako osoba dorosła poradziłabym sobie z tym, gdyby ktoś w taki sposób ukierunkował swoją agresję na mnie. Każde dziecko może coś takiego spotkać. Tylko poziom wrażliwości Julii był taki, iż Julia tego nie udźwignęła – mówi dziennikarka.

Jaka była Julia?


– Nie znałam jej. Ale widzę zdjęcie pięknej, uśmiechniętej dziewczynki. Słyszę opowieść, iż bardzo chciała zostać fryzjerką i była bardzo uparta, iż to będzie jej przyszłość. Podobno zaczęła pisać książki jeszcze w klasie 1-3. Była bardzo wrażliwa. I ta wrażliwość, za duża na dzisiejsze czasy, nie pozwoliła jej przetrwać – odpowiada.



"Brakuje słów. Nam, normalnym ludziom, brakuje słów"


Lubin liczy ok. 60 tys. mieszkańców. Jaki jest odzew w mieście?


Jak słyszę, żaden z lokalnych radnych nie wypowie się na ten temat.

Anonimowo przypadkowi mieszkańcy mówią:


– Jestem strasznie zawiedziony dorosłymi.

– Boję się, iż po marszu w niedzielę i tak nic się nie zmieni.

– Obawiam się, iż nagłośnienie tej tragedii nic nie da....

Ale w mediach społecznościowych wrze. Portal Lubin.pl wyłączył możliwość komentowania tego artykułu, ponieważ w komentarzach zaczęły się pojawiać wulgaryzmy i nawoływania do przemocy.

"Każdy powinien poznać imiona i nazwiska tych małych potworów. Co szkoła zrobiła, aby pomóc tej dziewczynce? Niewyobrażalna tragedia dla rodziców", "Najlepiej byłoby podać na forum imiona i nazwiska tych kozaków, którzy ją dręczyli i choćby na pogrzeb przyleźli z uśmiechem na ustach" – piszą ludzie.

Ale czy naprawdę o to powinno nam chodzić? Czy wskazanie palcem winnych rozwiąże problemy? Otworzy dorosłym oczy, co dzieje się z ich dziećmi?

"Brakuje słów. Nam, normalnym ludziom, brakuje słów..."


Monika Erkens, organizatorka niedzielnego marszu ku pamięci Julii, lokalna działaczka i pedagog związana z edukacją domową, wyraża ogromne poruszenie tragedią, która wstrząsnęła lokalną społecznością.

– Brakuje słów. Nam, normalnym ludziom, brakuje słów... – mówi z bólem.

Od wtorku myśli wyłącznie o tragedii Julii i o hejcie, który pojawił się po jej śmierci. Wraz z innymi osobami, które nie mogą przejść obok tego obojętnie, postanowiła nagłośnić sprawę.

Zacytujmy najpierw fragment reportażu z Lubin.pl: "W sieci krąży też między innymi film, na którym jedna ze sprawczyń przemocy bez cienia rzeczywistej skruchy przeprasza Julię i jej rodziców, 'którym jest teraz przykro', i zdjęcie, na którym ona sama jest ofiarą swoistego samosądu ze strony rówieśników".

Monika wyjaśnia: – Dzieci wiedziały dużo wcześniej, kto to był. Zaczęły dokonywać samosądu na hejterce Julii. Była ona jednym z elementów tej tragedii, ale stała się celem, ponieważ nagrała film, w którym przeprasza. Dzieci założyły stronę z jej imieniem i nazwiskiem, z napisem 'hejtujemy'. Chcieliśmy uniknąć kolejnej tragedii. Nagłośniliśmy to i zgłosiliśmy sprawę na policję.

Z przerażeniem dostrzega, iż dzieci, które sprzeciwiły się hejtowi, zabolała ich śmierć koleżanki, robią to, czego same nie akceptują.

– To nas przeraziło. Oni są przeciwko hejtowi, nie zgadzają się z tym, co spotkało Julię, ale robią dokładnie to samo. Nie mogłam tego zignorować. Nie jestem osobą, która zamiata takie sprawy pod dywan – mówi.

Podkreśla mocno: – My nie szukamy winnych. Od tego jest policja, która prowadzi dochodzenie. Nie chcemy publicznego linczu. Chcemy pokazać ogromny problem społeczny – przemoc między rówieśnikami i znieczulicę dzieci. Jako dorośli ponosimy za to odpowiedzialność. Musimy coś z tym zrobić.

Zadaje najważniejsze pytania:


Zdaje sobie sprawę, iż takie nagłaśnianie problemu może być różnie odbierane przez młodzież.

– Dochodziły do nas informacje, iż są pogadanki na ten temat, a dzieci wciąż się z tego śmieją. To się w głowie nie mieści. My, dorośli, mamy poważny problem. Dzieci myślą, iż to gra? Najpierw jeden agresor, potem kolejni. Czy to ma być rozwiązanie?.

"Nie pozwólmy, aby to cierpienie było bez sensu. Niech śmierć Julii będzie impulsem do zmiany"


Dlatego organizuje marsz: – Niech śmierć Julii nie pójdzie na marne. Tak jak powiedziała jej mama, niech nie będzie kolejnego dziecka.

Marsz odbędzie się 29 września, zacznie się o godz. 19.00 w Skate Parku w Lubinie.

"Julia zapłaciła najwyższą cenę za przemoc rówieśniczą. Jej życie przerwała tragedia, której można było zapobiec. Nie pozwólmy, aby to cierpienie było bez sensu. Marsz Ciszy dla Julii nie jest tylko wydarzeniem lokalnym – to wołanie o większą wrażliwość i empatię w całej Polsce. Przemoc rówieśnicza to realny problem, który codziennie dotyka setki dzieci. Każdy z nas może przyczynić się do jego zakończenia" – apelują organizatorki.

Wzywają:




Monika i inne organizatorki czują, iż odzew będzie duży.

– Wiedziałam, iż tak będzie. Otworzyliśmy puszkę Pandory. Teraz gdy organizujemy marsz, okazuje się, iż każdy ma podobne problemy. Dostajemy telefony od rodziców, którzy mówią: "Ja też tak miałem/-am ze swoim dzieckiem", "Mnie też to spotykało w przeszłości".



Choć reakcje są różne, zwłaszcza w szkołach, gdzie roznoszą plakaty informacyjne. Monika jest zaskoczona brakiem pełnego zrozumienia.

– Myślałam, iż wszyscy pedagodzy poczują wagę tego, co się stało. Że to jest tak ważne, iż nie można tego bagatelizować. Ja, osobiście, zrobiłabym wszystko, żeby wykorzystać tę lekcję życia do pracy z dziećmi. Ale dostajemy sygnały, iż niektóre szkoły nie chcą choćby powiesić plakatu. Niektórzy są za, inni przeciw. W niektórych placówkach czułam blady strach, jakby lepiej było to wszystko zamieść pod dywan. Wydaje się, iż nie wszyscy zdają sobie sprawę z powagi sytuacji – mówi Monika Erkens.

"We mnie nie ma zgody na taką rzeczywistość"


Joanna Dziubek mówi, iż do niej też ludzie piszą, ale ma poczucie, iż nie do wszystkich przekaz rodziców Julii dotarł. Bo zamiast powszechnej refleksji i otrzeźwienia pojawiają się kolejne fale agresji i nawoływania do przemocy.

– Ten artykuł jest o tym, czym kończy się przemoc i agresja. I on, i działalność rodziców Julii, ma zmierzać do tego, żeby coś zmienić. We mnie nie ma zgody na taką rzeczywistość. Ja nie chcę, żeby jakiekolwiek dziecko musiało czemuś takiemu stawiać czoła. Nie chciałabym też, żeby jakikolwiek rodzic musiał chować swoje dziecko, bo jest to najgorsze, co może człowieka spotkać – mówi.

Co więc zmienić? Jak? Od czego zacząć? Sama przyznaje, iż od tygodnia o tym myśli.

– Powinna zacząć się szeroka dyskusja wokół tego, w jakich warunkach wychowywane są dzieci. Ich uwikłanie w media cyfrowe i to, co się w nich dzieje, rodzi olbrzymie zagrożenie. Ci młodzi ludzie zdają się być bez empatii, bez systemu wartości, bez współczucia. Wielu z nich atakuje, żeby nie być zaatakowanym – mówi.

"A dlaczego rozmawiać z dziećmi? Przecież one są kształtowane przez nas, dorosłych"


Ale burzy się wręcz na myśl, iż teraz wszyscy będą obwiniać dzieci i pytać, co z nimi zrobić. Sama pytam, czy w szkołach w Lubinie może już zaczęły się jakieś akcje.

– A dlaczego rozmawiać z dziećmi? Znowu obarczamy winą dzieci? Przecież one są kształtowane przez nas, dorosłych. Przez rodziców, dziadków, ciotki, wujków, nauczycieli, pedagogów i innych dorosłych w sieci, którzy oblewają się hejtem w komentarzach. A dzieci to widzą. To rodzice zakładają dzieciom konta na FB w wieku 9 lat, bo dziecko bardzo tego chce, i podają fałszywą datę urodzenia – reaguje Joanna Dziubek.

Ma wrażenie, iż jako społeczeństwo zabrnęliśmy w ciemną alejkę, z której nie wiadomo, czy znajdziemy drogę wyjścia. I bardzo trudno się z tym nie zgodzić.

Alarmy płyną z wielu stron, nie od dziś. W naTemat też prowadziliśmy akcję przeciwko przemocy w szkole. Teraz na tragedię Julii zareagowała m.in. Joanna Koroniewska, która sama – od dawna i często – zabiera głos w sprawie hejtu, pokazuje ociekające hejtem komentarze, jakie dostaje od dorosłych ludzi, nie ma litości dla hejterów, pyta, jaki dają przykład swoim dzieciom.



Bo dzieciaki kopiują zachowania dorosłych. Nie czują ich uwagi, wsparcia, zainteresowania. A w szkołach wiadomo – brak nauczycieli i psychologów, brak czasu w podstawę programową, brak czasu w cokolwiek dodatkowego, biurokracja....

– My, dorośli, często zapominamy, iż nasze dzieci uczą się nie tego, co do nich mówimy, ale tego, co robimy. Powinniśmy bić się we własną pierś, bo jest źle, a to my jesteśmy odpowiedzialni za bezpieczeństwo naszych dzieci – mówi Marzena Krauz-Borys dyrektorka przedszkola w Lubinie.

Podkreśla: – Brak odpowiedzialności za treści hejterskie w internecie, brak skutecznych regulacji dotyczących cyberprzemocy, zwłaszcza wśród dzieci i młodzieży, to ogromny problem, który doprowadził do śmierci dziewczynki, a tak nie może być! Marsz Ciszy jest pierwszym krokiem, który ma zapoczątkować zmiany na wielu płaszczyznach. Dzieci mają uczyć się empatii, a nie hejtować.

Oby się nauczyły.

Idź do oryginalnego materiału