A oni nie mają żadnej rodziny? Po co ich tu przyprowadziłaś? Szkoda ci ich? Szkoda? A nas ci nie szkoda? Sami ledwo się tu mieszczymy! Jutro dzwoń do opieki społecznej, mówię ci! Niech się tym zajmą!
Jan patrzył na żonę z wściekłością. Właśnie wróciła z pogrzebu swojej przyjaciółki. Nie sama Przy niej stały dzieci. Trzyletnia Zosia i trzynastoletni Kamil niepewnie dreptali przy progu, nie wiedząc, jak zareagować na niegościnnego gospodarza.
Marta delikatnie popchnęła dzieci w kierunku kuchni i cicho powiedziała:
Kamilu, nalej Zosi sok i sobie też weź. Jest w lodówce.
Gdy dzieci zniknęły za drzwiami, odwróciła się do męża z oburzeniem:
Nie wstyd ci? Kasia była moją najlepszą przyjaciółką! Myślisz, iż zostawię jej dzieci w potrzebie? Wyobraź sobie, co teraz czują! Ty masz trzydzieści osiem lat, a wciąż, jak tylko coś, dzwonisz do swojej mamy! Zastanów się!
Dobrze, zrozumiałem, ale nie zamierzasz przecież zostawić ich u nas na stałe? zapytał już łagodniej Jan.
Zamierzam! Zamierzam wystąpić o opiekę nad nimi! Nie mają nikogo, zrozum to! Ojciec nie wiadomo gdzie. choćby na pogrzeb nie przyszedł.
Kasia wcześnie straciła rodziców. Miała jakąś ciotkę, ale ta odmówiła wzięcia dzieci już stara. A my i tak nie mamy swoich.
Marto, jestem twoim mężem, czy zapomniałaś? Nie chcesz poznać mojego zdania?
Janku, co z tobą? Przecież jesteś dobrym człowiekiem. Znam cię. Inaczej nie przyprowadziłabym ich bez twojej zgody. Boisz się wydatków? Ale damy radę!
Poza tym, dzieci nie są już malutkie. Kamil pójdzie dalej do szkoły, a Zosię zapiszemy do przedszkola. Prawie nic się nie zmieni!
Tak, ale moja matka Marto! Ona mnie zje żywcem, jak się dowie! Wciąż mi wypomina, iż nie ma wnuków!
Myślę, iż twoja mama nie powinna wtrącać się w nasze sprawy. Sami chcieliśmy adoptować dziecko. Po co brać obce? Kamil i Zosia znają nas, a my ich. Będzie łatwiej.
Może i masz rację, Marto. Ale chcieliśmy adoptować jedno dziecko! Podkreślam: malucha! Jedno! No dobrze, Zosia pozostało mała. Ale Kamil? To nastolatek! Z nim same kłopoty!
Ty i ja też byliśmy nastolatkami. Wszystkie problemy minęły. Wyrośliśmy na normalnych ludzi.
Dobrze, zobaczymy. Niech na razie zostaną
Marta głośno pocałowała Jana w policzek i uśmiechnęła się. Nie wątpiła w swojego męża. Zawsze był taki najpierw się wściekał, burczał, ale w końcu akceptował sytuację i pomagał jej we wszystkim.
Poszła do kuchni przygotować kolację. Myślała o jutrze trzeba będzie iść do opieki społecznej, zbierać dokumenty z pracy, banków
I tak zaczęła się długa droga przez biurokratyczne piekło. W filmach osierocone dzieci od razu znajdują nową rodzinę. W rzeczywistości trzeba zdobyć górę papierów.
Kamila i Zosię choćby chcieli tymczasowo umieścić w domu dziecka. Ale Marta i Jan zebrali siły i wywalczyli prawo do opieki.
Z dziećmi nie było problemów. Zosia, dzięki dziecięcej naiwności, gwałtownie zapominała o smutku, znajdując euforia w nowych zabawkach.
Z Kamilem było trudniej. Jan widział, iż chłopak ledwo powstrzymuje łzy. Pewnego dnia odciągnął go na bok, spojrzał mu w oczy i powiedział:
Kamilu, wiem, iż ciężko ci to przeżywasz. Ja sam nie wiem, co bym zrobił, gdyby coś stało się mojej mamie. Ale musisz być silny dla Zosi.
jeżeli będziesz chciał płakać, krzyczeć powiedz mi. Pójdziemy gdzieś, gdzie nikt nie zobaczy. Taki ból nie może zostać w tobie. Ale nie pokazuj go Zosi przestraszy się. Rozumiesz?
I Kamil zaczął patrzeć na Jana z szacunkiem. Marta widziała, jak często wychodzili razem, a potem wracali, jak najlepsi przyjaciele.
Rodzinę czekała seria kontroli z różnych instytucji. Aby udowodnić, iż są w stanie utrzymać dzieci, wzięli choćby kredyt. Zrobili remont w pokoju, kupili nowe meble, ubrania.
Potrzebne były też pieniądze na przedszkole dla Zosi. A gdy Kamil wyznał, iż tęskni za znajomymi z sekcji judo, zapisali go z powrotem.
W końcu wszystkie próby zostały pokonane. Dzieci oficjalnie trafiły pod ich opiekę. Jan znalazł dodatkową pracę trzeba było spłacać długi.
Marta też zaczęła dorabiać jako nauczycielka fizyki udzielała korepetycji w domu. I tak powoli wychodzili na prostą
Minął rok. Dzieci zaadaptowały się w nowym domu. Nawiązały bliską więź z opiekunami. Zosia choćby nazywała Martę mamą.
Nawet matka Jana, pani Wanda, która początkowo była przeciwna, zaprzyjaźniła się z dziećmi
Zbliżało się lato i Jan zaproponował:
Może pojedziemy nad morze? Ale nie do Gdańska do Chorwacji! Akurat znalazłem dobrą ofertę. Zaraz zadzwonię i zarezerwujemy!
Marta przytaknęła. Była zmęczona tym rokiem. Chciała odpocząć od problemów. Jan gwałtownie zorganizował wyjazd.
Pewnego dnia koleżanka z pracy zadzwoniła do Marty i zaczęła mówić o niczym. W trakcie rozmowy Marta wspomniała o wyjeździe.
Wam się udało! westchnęła koleżanka. A ja znów spędzę lato na działce Brakuje pieniędzy. Pewnie dostajecie duże wsparcie jako opiekunowie. Możecie sobie pozwolić!
Marta oniemiała. Nagle zobaczyła siebie oczami innych chciwą, wyrachowaną. Pewnie wzięła dzieci dla pieniędzy! Co innego mogli pomyśleć?
Podzieliła się tym z Janem. Zamyślił się i odparł:
Wiesz, ja też słyszę takie komentarze. Jeden znajomy powiedział mi niedawno, iż mogłem już zmienić samochód. Dostajecie dopłaty, macie kasę, a ty jeździsz gratem!
Tak, twoja mama też mówiła, iż powinnam zająć się zębami. Dochody większe, to i o siebie zadbaj, bo Jan cię zostawi z tymi obcymi dziećmi.
A mój szef? Marto, powiedział, iż nie mogę liczyć na dodatkowe dni wolne. To nie wasze dzieci, takie przywileje są tylko dla prawdziwych rodziców! Wyobrażasz? A ja choćby nie prosiłem!
Sąsiadka też! Spotkałam ją wczor