Nie spodziewałam się, iż mój spokojny żywot tak nagle się przewróci, ale wtedy do naszego domu zawitało dziecko, wszystko zmieniając. Miał być tylko na chwilę, a ja widziałam, jak więź między nimi rośnie. Gdy nadeszła pora, by go oddać, musiałam działać. Czy zdążę pomóc mu odnaleźć prawdziwy dom, zanim będzie za późno?
Kto by pomyślał, iż w moim wieku jeszcze znajdę sposób, by wplątać się w kłopoty? Mogłoby się wydawać, iż już widziałam tyle, iż powinnam być mądrzejsza, ale życie potrafi zaskakiwać w najmniej oczekiwanych momentach.
Oczywiście, jak każda szanująca się kobieta, nie powiem wam, ile mam lat, ale wystarczy, iż żyłam wystarczająco długo, by wyczuć, gdy coś jest nie tak.
Mieszkałam z synem, Markiem, i jego żoną, Kingą. Uparli się, iż tak będzie łatwiej, choć czasem zastanawiałam się, czy chodzi o moje dobro, czy o ich własną wygodę.
Marek i Kinga nie mieli dzieci. Nie z braku chęcikażdy widział, jak bardzo pragnęli potomstwa. ale coś zawsze stało im na przeszkodzie, jakiś cichy lęk, o którym nigdy nie mówili. Nie wypytywałam. Są sprawy, które ludzie muszą sami rozwiązać.
Ostatnio jednak zauważyłam, jak dystans między nimi się powiększał, niczym pęknięcie w fundamencie domu.
Wciąż się kochali, to pewne, ale miłość nie zawsze wystarczy, by trzymać dwoje ludzi razem.
Aż pewnego wieczoru Marek i Kinga wrócili do domu, ale nie sami.
Między nimi stał chłopiec, nie starszy niż dziesięć lat, jego drobna sylwetka sztywna, a wzrok błądzący, jakby nie był pewny, czy jest tu mile widziany.
Pani Jadwigo, to jest Tomek. Będzie z nami mieszkał powiedziała Kinga, jej głos cichszy niż zwykle, prawie ostrożny.
Marek położył dłoń na ramieniu chłopca, ale ten gest nie wydawał się go pocieszać.
Tomek ledwo na mnie spojrzał. Skinął głową, wargi zaciśnięte w cienką linię. Ani słowa.
Chodź, pokażę ci twój pokój powiedział Marek, wyprowadzając go.
Patrzyłam, jak znikają w głębi korytarza, mózg szukał wyjaśnienia. Dziecko? Tak po prostu?
Przez sekundę miałam choćby absurdalną myśl, iż go ukradli. Nie byłby to pierwszy raz, gdy ci dwoje wpadli w kłopoty. Gdy byli młodsi, musiałam trzymać zapasy herbaty uspokajającej, by znieść ich szalone pomysły.
Możecie wyjaśnić, co się dzieje? zapytałam Kingę, składając ręce na piersi.
Spojrzała w kierunku korytarza i zniżyła głos. Chodźmy do kuchni. Tam pogadamy.
Usiadłyśmy przy stole, a po głębokim oddechu Kinga wyjaśniła wszystko. Spotkali Tomka w parku. Uciekł z domu dziecka, a gdy go zgłosili, Kingę olśniła myślśmiała.
Wydawał się miłym chłopcem powiedziała, obejmując dłońmi kubek z kawą. Moglibyśmy go zaadoptować, przynajmniej na jakiś czas. Byłoby dobrze dla nas wszystkich.
Nie sądzisz, iż to źle? spytałam, składając dłonie na stole.
Kinga przechyliła głowę. Źle? Dlaczego?
A jeżeli się przywiąże? jeżeli uzna was za rodziców, a wy go oddacie obcym? naciskałam.
Westchnęła. I tak był w pieczy zastępczej. Trafiłby do innej rodziny. U nas przynajmniej jest bezpieczny.
Na razie. odparłam. A co, gdy przyjdzie czas go oddać?
Kinga zawahała się. Marek myślał tak samo. Nie chciał tego, ale przekonałam go, iż to słuszne.
Miała odpowiedź na wszystko. Mogłabym dyskutować, ale decyzja już zapadła. Czasem trzeba pozwolić rzeczom się wydarzyć.
Tomek odmienił nasze życie w sposób, jakiego nie przewidziałam. Zaczęliśmy spędzać więcej czasu razem, nie jako ludzie pod jednym dachem, ale jako rodzina.
Marek, który wcześniej zatapiał się w pracy, teraz śpieszył się do domu. Chciał być obecnypomagać, słuchać, być blisko.
Widziałam, jak napięcie między nim a Kingą znika. Śmiali się częściej. Mówili cieplej. Stawali się znów tą parą sprzed lat, zanim życie stanęło im na drodze.
Kinga rozkwitła w roli matki. Dawała Tomkowi całą uwagę, pomagając mu w lekcjach, dbając, by niczego mu nie brakowało. Nie była już zagubiona w myślach. Miała cel.
Ja także pokochałam tego chłopca. Był interesujący świata, pełen pytań, zawsze chętny słuchać moich historii.
Jaki był Marek, gdy był mały? pytał z rozpromienionymi oczami. Uśmiechałam się i mówiłam prawdęMarek zawsze był urwisem.
Zaczęłam się zastanawiać, czy go adoptują. Ale nie moja sprawa pytać.
Aż pewnego wieczoru Marek wszedł do domu. Jego twarz była poważna. Coś było nie tak.
Co się stało? spytałam, patrząc, jak odkłada teczkę.
Znaleźli rodzinę dla Tomka powiedział Marek. Chcą go zaadoptować.
Kinga zamarła z talerzem w ręce. Mrugnęła, potem wymusiła uśmiech. To wspaniale. W końcu będzie miał prawdziwą rodzinę. Jej głos zadrżał.
Spojrzałam na nich oboje. Po prostu go oddacie?
Marek potarł skronie. Taki był plan. Od początku byłem przeciw. Kinga mnie przekonała. Ale mowa była tylko o tymczasowości. Nie mamy teraz czasu w dziecko.
Zakrzyżowałam ręce. Przez te miesiące jakoś daliście radę.
Mieliśmy pomoc rzucił, spoglądając na mnie. choćby z tym ledwo dawaliśmy radę.
Otworzyłam usta, by zaprotestować, ale wtedy usłyszałamciche kroki na schodach. Tomek stał w progu, nieruchomy, pięści zaciśnięte.
Kłamiecie powiedziałam cicho, patrząc na Marka i Kingę. Ten chłopiec jest wam potrzebny tak samo jak wy jemu, jeżeli nie bardziej.
Twarz Tomka skrzywiła się. Odwrócił się i pobiegł na górę. Nie powiedziałam już nic. Tylko pokręciłam głową i poszłam do siebie.
Tej nocy nie spałam. Dom był zbyt cichy. Leżałam, wpatrując się w sufit.
Aż tuż przed świtem usłyszałamciche szuranie za drzwiami. Wstałam, ale korytarz był pusty. Wtedy drzwi wejściowe cicho się zamknęły.
Poszłam za nim, a gdy go dogoniłam, chłopiec odwrócił się, łzy płynące po policzkach, i powiedział cicho: „Dziękuję, iż jesteś moją babcią”.