Mam dość tego wyścigu
"Grupa klasowa mojego dziecka właśnie osiągnęła stan wrzenia. Wszystko przez... prezenty dla nauczycieli, te na koniec roku. Od tygodnia trwa burzliwa dyskusja. Codziennie po kilka wiadomości. Pomysły? Przeróżne: kosze prezentowe, vouchery, bilety do teatru, wyjazd do SPA, wspólne zdjęcia w ramkach grawerowanych, kaligrafowane listy od dzieci, kwiaty 'na bogato', do tego kawa z najlepszej palarni, świeca zapachowa i jeszcze może coś 'od siebie'.
Każda propozycja niby jest 'tylko sugestią', ale gdy ktoś zaproponuje coś skromniejszego – czekoladki, może jedna róża – nagle zapada niezręczna cisza. Albo pojawia się delikatny przytyk: 'Wydaje mi się, iż możemy się bardziej postarać, w końcu chodzi o wychowawcę naszych dzieci'.
Ja to wszystko czytam i naprawdę... no nie rozumiem. Nie samego pomysłu podziękowania – on jest oczywiście piękny i potrzebny. Ale nie rozumiem tego pędu. Tego poczucia, iż prezent musi być oryginalny, duży, wyjątkowy, z rozmachem, jakby od tego zależała przyszłość naszych dzieci. Przecież nauczycielka nie ocenia naszych portfeli. Przynajmniej chciałabym wierzyć, iż nie.
Zastanawiam się też, jaki sygnał wysyłamy naszym dzieciom. Że podziękowanie musi być spektakularne? Że to, co ma wartość, musi kosztować? A przecież najpiękniejsze słowa, które moje dziecko chciałoby powiedzieć swojej wychowawczyni, nie mieszczą się w żadnym pudełku prezentowym. Może warto by było, by rodzice to sobie wreszcie uświadomili?
Grupa klasowa rozgrzana do czerwoności. A ja, zamiast planować wakacje, obliczam składkę i myślę, iż to wszystko poszło o krok za daleko. Bo jeżeli tak dalej będzie, to już się boję, na jakie pomysły zaczną wpadać rodzice w przyszłym roku".