Nie wiem, od czego zacząć tę spowiedź. Teoretycznie żyjemy jak jedna rodzina, związani więzami krwi. Ale w praktyce – jakby po przeciwnych stronach barykady. Nie jesteśmy wrogami, ani obcymi, ale chyba nigdy nie zostaniemy prawdziwie bliscy.
Mam na imię Kinga, mam 29 lat. Razem z mężem mamy wspaniałego synka – Wojtka, który ma trzy i pół roku. Wesoły, dobry, interesujący świata chłopiec. Już zna litery, zaczyna składać pierwsze słowa, pięknie rysuje, nie grymasi i sprząta zabawki. Jesteśmy z mężem z niego niesamowicie dumni. Ale jest jedno „ale”. Dla jego babci, mojej teściowej, on jest jak powietrze. Jakby go w ogóle nie było.
Nie wiem, co jej zawiniłam. Może przez to, iż nie jestem jej córką, tylko „ledwie” żoną jej syna? A może dlatego, iż mieszkamy u niej, póki jestem na urlopie macierzyńskim, a na własne mieszkanie nas nie stać?
Ona ma córkę – Iwonę. I jej rodzina to dla teściowej świętość. Każdy ich krok to wydarzenie, każdy drobiazg – osiągnięcie. Wnuk od córki to złote dziecko, cud, geniusz i światło jej życia. A mój syn? Najwyraźniej nie do końca wnuk.
Każdego ranka teściowa zbiera się jak na służbę i pędzi do córki. Tam siedzi z wnukiem, wozi go na zajęcia, basen, angielski, rozwija go. Tam są pierogi, zupki, naleśniki, bajki i zabawki. Tam jest „babcią roku”. A u nas – zmęczona, obojętna kobieta, która tylko krytykuje: źle ugotowałam, źle posprzątałam, źle zajmuję się dzieckiem.
Gotuję w domu, a potem ze zdziwieniem zauważam, jak znikają pojemniki z zupą, konfiturami czy kotletami. „To dla Iwony, ona jest zajęta, nie ma czasu gotować”. A ja? Widocznie się obijam, bo „i tak jestem w domu”.
Na moje przetwory tylko prycha: „U Iwony było lepsze. Za dużo octu dajesz”. Ale słoiki i tak zabiera. Kogo nie lubi, ten by nie brał, prawda?
A z dziećmi… Tam jest najboleśniej. Bo jedno to nie lubić mnie – dam radę. Ale drugie – odrzucać dziecko. Kiedy obaj chłopcy są razem – mój Wojtuś i syn szwagierki – zaczyna się festiwal porównań. „Patrz, Jasio recytuje wierszyk! A Wojtek czemu milczy?” – choć mój syn właśnie zaśpiewał piosenkę. „Jasio już sam je!” – chociaż Wojtek od dawna je samodzielnie i starannie. Ciągle słyszę: „A u Iwony…”.
Na Boże Narodzenie dała mojemu synowi tanią plastikową zabawkę, jaką można kupić w kiosku. A Jasiowi – drogą, sterowaną zdalnie. choćby pudełko było trzy razy większe. Wojtek oczywiście nie zrozumiał różnicy. Cieszył się swoją zabawką, woził ją, uśmiechał się. A Jaś rzucił prezent na kanapę i poszedł grać na tablecie. Przyzwyczaił się, iż zawsze ma najlepsze. A mój syn zachwyca się tym, co dostanie, bo nie jest rozpieszczony.
I tak codziennie chodzę po tym mieszkaniu, w którym mieszkamy tymczasowo, i gryzę wargi. Nie chcę awansów. Nie chcę robić sceny mężowi – to dobry człowiek, kocha nas, stara się jak może. Ale jak wytłumaczyć jego matce, iż jej zachowanie rani nie tylko mnie, ale i naszego syna?
Dlaczego w jednych rodzinach babcie kochają wnuki jednakowo, a w innych dzielą je według krwi, statusu, przynależności do „swojej” córki? Przecież mój syn ma to samo nazwisko, tę samą krew. Jest jej wnukiem. Tak samo prawdziwym jak Jaś. Dlaczego więc dla niego wciąż jest „gorszy”?
Próbowałam rozmawiać. Ostrożnie. Bez oskarżeń. W odpowiedzi słyszę: „Nie muszę wszystkich tak samo kochać” albo „Sama mi nie jesteś córką, więc się nie wpychaj”. Rozmowa się nie klei. Jakbym miała się wstydzić, iż urodziłam jej wnuka nie z własnego łona, ale z syna.
Moja mama mieszka daleko, w innym mieście. Kiedy się jej zwierzałam, próbowała mnie pocieszyć: „To u nich tak bywa, córeczko. Matki mają szczególny stosunek do córek”. Ale to dla mnie nie pocieszenie. Boli mnie to. Nie za siebie – za Wojtka. Bo dzieci wszystko czują. Już pyta, dlaczego babcia idzie do Jasia, a z nim nie bawi się.
Nie chcę, żeby w sercu mojego syna została pustka – iż nie jest wystarczająco dobry, by go kochać. Nie chcę, by dorastał z poczuciem, iż jest gorszy, niewart, „nie taki”. Codziennie powtarzam mu, jak bardzo jest dla nas ważny. Przytulam mocniej, głaszczę po włosach i szepczę: „Jesteś najlepszy. Nasz złoty chłopiec”.
Ale chciałabym, żeby babcia też to powiedziała. Choć raz.
Powiedzcie, jak byście postąpili? Dalej milczelibyście, by nie psuć relacji? Czy stanęlibyście w obronie swojego dziecka, choćby jeżeli wywoła to burzę? Potrzebuję wsparcia. Bo nie jestem ze stali. A ból, który noszę w sobie, już nie da się dłużej ukrywać.