Wiecie, dzieci, siedzę już w tym domu dla starszych i czasem myślę o tym, jak to było w moim życiu wcześniej. Otóż mieliśmy w klatce taką babcię z dwudziestego trzeciego mieszkania. Ojej, nikt jej tam nie lubił. I nikt tak naprawdę nie znał jej imienia ani jak się nazywa, ani po ojcu, ani nic. I, szczerze mówiąc, nikomu nie zależało.
Była taka mała, siwa, w grubych okularach, które trzymały się na szarym plastrze brudnym i zniszczonym. Chodziła cichutko, szurała nogami w starych, wytartych butach z dziurawymi noskami. W ręce niosła zniszczoną siatkę, a za nią biegał mały piesek taki malutki, ale szczekał okropnie, jakby był wielkim stróżem. Szczekał na każdego, kto zbliżał się do jej drzwi, a tych odwiedzających było sporo, bo sąsiadów drażniły trzy rzeczy.
Pierwsza ten telewizor. O rany, jak on huczał od rana do wieczora, i to na całą głośność. Druga karaluchy, które pełzały z jej mieszkania po całej klatce. I trzecia ten duszny, nieprzyjemny odór, który nie wietrzał się choćby wtedy, gdy otwierano wszystkie okna.
Ludzie przychodzili, krzyczeli, pytali: Kiedy to się wreszcie skończy? A babcia patrzyła na nich swoim małym, przymrużonym wzrokiem, uśmiechała się jak dziecko i mówiła:
Zaraz, zaraz
I na chwilę milkło. Ale nie na długo, bo wszystko zaczynało się od nowa.
A wiecie, jak miała na imię? Jadwiga Piotrowska. Miała już prawie osiemdziesiąt pięć lat. W zeszłym roku ciężko zachorowała przeziębienie tak silne, iż prawie ogłuchła. Chciała aparat słuchowy, ale pieniędzy nie było, a kolejka długa. Emerytura marna trzeba płacić za czynsz, kupować leki, a jeszcze dla pieska Bąbla jej jedynego słoneczka.
Ten Bąbel to był prawdziwy przyjaciel! Zjawił się u niej wiele lat temu, gdy mąż umarł, a dzieci i krewni nie, nie było nikogo. Jadwiga szła ze sklepu w deszczu i zobaczyła na śmietniku małe szczenię brudne, drżące, takie samotne. Chciała przejść obok, bo sama ledwo trzymała się na nogach, ale ono poszło za nią. I tak już zostało, stało się dla niej całym światem.
To mieszkanie To mieszkanie było jak mini-składzik czarownicy: wszystko brudne, śmierdzące, a karaluchy biegały po ścianach. Ale Jadwiga chyba tego nie widziała. Albo nie chciała widzieć. A sąsiedzi coraz bardziej się wściekali walka wydawała się bezcelowa.
Aż pewnego dnia pojawiła się Kasia nowa sąsiadka, rozwódka, z dzieckiem. Z ulgą podpisała umowę najmu i początkowo nie zwracała uwagi na smród i karaluchy. Ale gdy wieczorem zobaczyła, jak po kuchennym stole biegają dwa karaluchy, aż się wzdrygnęła. I zaczęła walczyć z tym chaosem.
Ale oto co interesujące sąsiadka z trzeciego piętra opowiedziała jej o Jadwidze Piotrowskiej. O całej tej historii z telewizorem, karaluchami i smrodem. Kasia współczuła babci, bo rozumiała, jak to jest być samotną. Postanowiła pomóc.
I zaczęło się nowe życie: Kasia z synem Kubą chodzili do babci, pomagali, kupowali jedzenie, bawili się z Bąblem. Babcia cieszyła się, iż nie jest sama, a w Kasi i Kubie zyskała nową rodzinę.
Z czasem smród zniknął, karaluchy też, a telewizor zaczął grać ciszej. Ale plotki się pojawiły mówili, iż Kasia chce zabrać mieszkanie dla siebie. Ale jej to było obojętne najważniejsze, iż mogła dać Jadwidze trochę ciepła.
Minął prawie rok. Pewnego dnia Jadwiga Piotrowska odeszła z tego świata. Pogrzeb był cichy, bez zbędnego hałasu, tak jak pewnie by chciała. Bąbel został z Kasią i Kubą teraz byli prawdziwą rodziną.
Więc tak, dzieci, życie bywa ciężkie i niesprawiedliwe. Ale choćby w starości, wśród tych, o których zapomniano, może narodzić się mały cud gdy ktoś przyjdzie i przyniesie trochę ciepła i troski. To właśnie jest prawdziwe szczęście.