To chyba już lekka przesada
"Spojrzałam na wyświetlacz i zobaczyłam, iż to wiadomość z przedszkola. Ale o tej porze? Od razu pomyślałam, iż coś się stało. Niedziela, wieczór – no jakżeby inaczej. Choroba w grupie, odwołane zajęcia? Coś musi być na rzeczy. A tu nauczycielka z przedszkola mojej córki (grupa 5-latków) poinformowała nas, iż 'na poniedziałek prosimy o przyniesienie sadzonki pomidora, papryki lub truskawki'.
Bez wcześniejszego uprzedzenia. Bez pytania, czy ktoś w ogóle ma możliwość zdobycia takiej rośliny z dnia na dzień. Bo przecież każdy z nas trzyma zapasowy tunel foliowy w salonie, prawda?
Rozumiem, iż dzieci mają się uczyć przez działanie. Że kontakt z przyrodą, obserwacja wzrostu rośliny – to wszystko piękne rzeczy. Ale na litość boską, czy przedszkole to jeszcze placówka edukacyjna, czy już pastwisko? Rodzice mają przynosić doniczki, ziemię, warzywa i najlepiej podlewać na zmianę z panią?
Mam wrażenie, iż coraz częściej obowiązki nauczycieli przerzucane są na rodziców. Co chwilę trzeba coś donosić, przynosić, organizować – najlepiej na wczoraj. A to kartony, a to guziki, a to jakieś przebrania i inne cuda na kiju. A teraz jeszcze sadzonka pomidora. I to wszystko z komunikatem wysyłanym w niedzielę wieczorem, kiedy sklepy są już zamknięte, a człowiek szykuje się mentalnie na kolejny tydzień pracy, nie na polowanie po osiedlu na truskawkę w doniczce.
Proszę, a wręcz apeluję o odrobinę rozsądku. O planowanie z wyprzedzeniem. O szacunek do czasu i możliwości rodziców. Bo przedszkole to nie dom ogrodnika, a my, rodzice, nie jesteśmy od zaopatrywania grupy w sadzonki na ostatnią chwilę.
Przypuszczam, iż nauczycielka zapomniała napisać wcześniej i zrobiła to na ostatnią chwilę. No ale przepraszam, ja cudotwórczynią nie jestem. Najwyżej to zielsko przyniesiemy z lekkim opóźnieniem".