Błagał mnie o dziecko, a uciekł do matki, gdy naszemu synowi minęły trzy miesiące

polregion.pl 2 dni temu

Dzisiaj wreszcie zebrałam siły, żeby opisać to, co się stało. przez cały czas nie mogę dojść do siebie. Nazywam się Zofia, a mój mąż, który błagał mnie o dziecko, który przysięgał mi miłość i wsparcie, uciekł do swojej mamy, gdy nasz synek skończył zaledwie trzy miesiące. Zostałam sama – z maleństwem na rękach, bolącym kręgosłupem i sercem w kawałkach.

Poznaliśmy się z Krzysztofem pięć lat temu. Na początku wszystko wyglądało idealnie – byliśmy młodzi, zakochani, pełni planów. Od razu wiedziałam jednak, iż z dziećmi nie warto się spieszyć. Trzeba stanąć na nogi, kupić większe mieszkanie, odłożyć choć trochę pieniędzy. Miałam tę świadomość, bo wychowywałam młodsze rodzeństwo i wiedziałam, jak wygląda opieka nad niemowlęciem. Krzysiek był jedynakiem – zawsze otoczony troską, nigdy nie musiał brać na siebie prawdziwych obowiązków.

Wszystko się zmieniło, gdy jego kuzynka urodziła. Wrócił z wizyty u nich jak odmieniony.
– Zosiu, daj już spokój – powtarzał. – Ciągle coś, ciągle nie teraz. Chcemy być starzy, zanim zaczniemy?

Próbowałam tłumaczyć, iż chwilowa zabawa z dzieckiem to nie to samo co noce bez snu, kolki i niekończące się przewijanie. On tylko machał ręką:
– Zachowujesz się, jakbyś miała urodzić koniec świata!

Nasi rodzice tylko pogarszali sprawę. Zarówno moja mama, jak i teściowa zapewniały, iż będą pomagać, iż wezmą wszystko na siebie. W końcu uległam.

W ciąży Krzysiek był wzorowy. Nosił zakupy, sprzątał, gotował, chodził ze mną na badania. Gładził mój brzuch i mówił, jak bardzo nas kocha. Wierzyłam, iż będzie wspaniałym ojcem.

Rzeczywistość uderzyła zaraz po powrocie ze szpitala. Synek często płakał – bez powodu i z powodu. Starałam się oszczędzać Krysiowi nocnych pobudek, ale maluch budził się co dwie godziny. Chodziłam po mieszkaniu, kołysałam, śpiewałam, jednak w dwupokojowym mieszkaniu nie dało się ukryć przed płaczem. Widziałam, jak mąż przewraca się w łóżku, zatyka uszy, denerwuje.

Z czasem stał się drażliwy. Kłóciliśmy się, podnosiliśmy głos. Zaczynał zostawać w pracy. Aż pewnego wieczora, gdy Tomek skończył trzy miesiące, spakował walizkę w milczeniu.
– Wyniosę się do mamy. Muszę się wyspać. Nie daję rady. Nie chcę rozwodu, po prostu jestem wykończony. Wrócę, gdy podrośnie…

Zostałam w przedpokoju z dzieckiem na rękach i z piersią pełną mleka. On po prostu wyszedł.

Następnego dnia zadzwoniła teściowa. Mówiła spokojnie, jakby nic się nie stało:
– Zosieńko, nie zgadzam się z Krysiem, ale lepiej tak, niż żeby się całkiem załamał. Mężczyźni nie radzą sobie z niemowlakami. Przyjdę, pomogę. Tylko nie gniewaj się na niego.

Potem odezwała się moja mama.
– Naprawdę uważasz to za normalne? – pytałam, ledwie powstrzymując łzy. – To on mnie namawiał! A teraz zostawił mnie samą. Jak ja mam teraz żyć?
– Córeczko, nie działaj pochopnie. Tak, uciekł. Ale nie do innej, tylko do matki. To jeszcze nie koniec. Daj mu czas. Wróci.

Ale nie jestem pewna, czy chcę, żeby wracał.

Złamał mnie. Zostawił, gdy byłam najbardziej bezbronna. Gdy ja, zapominając o sobie, myślałam tylko o Tomku, o nas trojgu – on się poddał. Nie wytrzymał choćby pierwszych miesięcy rodzicielstwa. I teraz nie wiem – czy jeszcze kiedyś mu zaufam. Czy będę mogła na nim polegać. Przecież to on chciał tego dziecka. On mnie przekonywał. A gdy tylko pojawiło się na świecie – uciekł.

Teraz wszystko spoczywa na mnie. Synek, dom, zmęczenie, strach. I jedna myśl wierci mi głowę: skoro zrezygnował w takiej chwili – to co będzie dalej?…

Idź do oryginalnego materiału