Burza w domu: Dramat Zofii
Zofia odprowadziła męża do pracy i, marząc o chwili spokoju, wróciła do sypialni w ich przytulnym mieszkaniu w Krakowie. Ledwie się położyła, gdy w drzwi gwałtownie zadzwoniono.
— Otwieraj, żywo! — rozległ się ostry głos teściowej.
Zofia, zaniepokojona tonem, otworzyła. Na progu stała Barbara Janówna, jej oczy błyszczały determinacją.
— Barbara Janówno, co się stało? — zapytała ostrożnie Zofia, czując, jak serce ściska się z niepokoju.
— Spałaś? Zbieraj się, będziemy przygotowywać dla mnie pokój! Wyprowadzam się do was! — oświadczyła teściowa, rzucając wyzwanie.
— Jak to? Po co? — Zofia zastygła, niezdolna pojąć, co usłyszała.
W domu Zofii i Adama panowała radosna atmosfera — Zofia była w piątym miesiącu ciąży. Ale szczęście przyćmiewała teściowa. Od kiedy Barbara Janówna dowiedziała się o wnuku, niemal dusiła Zofię swoją „troską”, od której chciało się uciec bez oglądania się za siebie.
Teściowa zawsze dbała o syna, ale jej opieka nad synową graniczyła z natręctwem. Jej sposób mówienia był ciężki jak kamień: każde słowo niosło mieszankę pochwały i jadu.
— Patrzę na ciebie i się martwię — oznajmiła pewnego dnia, znów pojawiając się bez zapowiedzi.
— Dlaczego? — zdziwiła się Zofia, mimowolnie oglądając się.
— W lustro ostatnio zaglądałaś? — teściowa zmrużyła oczy. — Chuda jak patyk! Biodra wąskie, ręce cienkie. Jak rodzić będziesz? Tylko oczy masz ładne, pewnie Adam się na nich poznał. A więcej w tobie nic nie ma.
Zofia oniemiała. Komplement? Obraza? Nie wiedziała, jak zareagować.
— W dzieciństwie pewnie często chorowałaś — ciągnęła Barbara Janówna. — Gdzie twoi rodzice sypiali?
— Nigdy nie chorowałam! — wybuchnęła Zofia. — Rodzice co lato zabierali mnie nad morze!
— No właśnie—zabierali, bo słaba byłaś. Po prostu zapomniałaś! — ucinała teściowa, jakby stawiając kropkę.
Tak wyglądała jej „specjalna” troska: nie potrafiła pochwalić bez ukłucia. Wyjątkiem był syn Adam i córka Anna, mieszkająca w innym mieście. Ich uwielbiała bez zastrzeżeń.
Pod koniec siódmego miesiąca Zofia bała się nie porodu, ale kolejnej wizyty teściowej. Chciała choćby odwołać swoje urodziny, byle tylko nie widzieć Barbary Janówny. Ale Adam nalegał:
— Chcę ci sprawić radość, Zosiu. Rodzinne świętowanie to przecież coś dobrego!
Adam, przyzwyczajony do manier matki, nie widział, jak ciężko Zofii znosić jej przytyki.
— Zosiu, może zrobimy przyjęcie w domu? — zaproponował na tydzień przed urodzinami. — W restauracji tłok, a w twoim stanie lepiej nie ryzykować.
— Dlaczego w domu? — zapytała bez entuzjazmu Zofia.
— Niedługo poród, po co ci zarazki? — znalazł argument.
— Dobrze — westchnęła. — Ale żadnych wielkich przygotowań, nie mam siły gotować.
— Mama przyjdzie wcześniej, pomoże! — uradował się Adam.
Zofia zdrętwiała, jej oczy pociemniały.
— To Barbara Janówno wpadła na pomysł świętowania w domu?
— Co ma to do mamy? Sam tak postanowiłem! — bronił się mąż.
— Oczywiście! Bez jej rad ani rusz! — wybuchnęła Zofia.
— Zosiu, mama chce dla nas dobrze!
— Milcz! Świętujemy w domu, ale pomoże mi moja mama!
— Twoi mają godzinę drogi, a mama mieszka dwa kroki stąd — sprzeciwił się Adam.
— Moi przyjadą dzień wcześniej i zostaną na noc! — odcięła Zofia.
— O co ci chodzi?
— Jeszcze jedno słowo i poproszę rodziców, żeby przywieźli psa! — warknęła.
— Wiesz, iż nie znoszę psów — przypomniał Adam.
— Właśnie! — Zofia wyszła, trzasnąwszy drzwiami.
W przeddzień przyjęcia rodzice Zofii, Magdalena Janówna i Stanisław Kowalski, przyjechali z prezentami. Przywieźli warzywa z działki i ubranka dla dziecka. Magdalena Janówna wiedziała, iż córka nie jest przesądna i spokojnie kupowała wyprawkę wcześniej. Zofia z Adamem już mieli łóżeczko i wózek, ale ukrywali to przed teściową.
— Mamo, tylko nie mów nic Barbarze Janównie o ubrankach — poprosiła Zofia.
— Znowu wtrąca się z przesądami? — dopytała matka.
— Oj, nie daje żyć — poskarżyła się córka. — Od kiedy jestem na urlopie macierzyńskim, drżę na każdy dzwonek do drzwi.
— A z Adamem jak?
— U niego spoko. Całe dnie w pracy. Ale teściowa…
— To nie tak, ściemniała Magdalena Janówna. — Jutro z nią pogadam.
— Mamo, nie!
— Trzydzieści lat jestem matką, nie dam ciebie krzywdzić! — odcięła stanowczo.
Rankiem w dniu urodzin Zofii rodzice już krzątali się w kuchni.
— Córeczko, wszystkiego najlepszego! — Stanisław pierwszy przytulił Zofię.
— Nasza piękna, bądź szczęśliwa! — dołączyła Magdalena Janówna.
Zofia pochwaliła się prezentem od męża — Adam dał jej pierścionek i bilety na wystawę, o której marzyła.
— Szczęściowa z takim mężem! — uśmiechnął się teść. — Ja bym nie zapamiętał, iż Magdzie jakaś wystawa się podobała.
— Zaraz się umyję i pomogę — powiedziała Zofia.
— A ja nakryję do stołu — zakrzątał się Adam.
Radosną atmosferę przerwał dźwięk domofonu — przyszła Barbara Janówna.
— O, swatowie! Dawno was nie widziałam, nie za często odwiedzacie córkę w ciąży. Po co się męczyć, jechać taki kawał drogi? — zaśmiała się kwaśno.
Magdalena Janówna nie wytrzymała:
— A my, Barbara Janówno, nie wtrącamy się młodym, nie jak niektórzy, co wpadają bez zapowiedzi. Ale za to pieniądze przesyłamy regularnie.
Teściowa skrzywiła się, ale przemilczała uwagę — trafiła w czuły punkt. Przyjęcie minęło w napiętej atmosferze, Zofia i Adam starali się unikać kłótni.
Następnego dnia rodzice Zofii wyjechali. Adam poszedł do pracy, a Zofia, marząc o odpoczynku, skierowała się do sypialni. ale domofon znowu zawył.
— Otwieraj! — warknęła Barbara Janówna.
ZofiaZofia, czując, jak lodowaty strach ściska jej gardło, powoli podeszła do domofonu, wiedząc, iż życie pod jednym dachem z teściową stanie być prawdziwym koszmarem.