Chciała odpocząć wśród sztuki
"Byłam jakiś czas temu w jednym z warszawskich muzeów i chciałabym się podzielić pewną obserwacją po kilku godzinach tam spędzonych. Jestem zawodowo związana z kulturą i sztuką, więc bywam czasami w takich miejscach z racji spraw zawodowych, ale tym razem miałam niezaplanowany wcześniej dzień wolny. Odwiozłam dzieci do szkoły i przedszkola i pomyślałam, iż to świetna okazja, żeby zrobić dla siebie coś miłego" – opowiada w swojej wiadomości Małgorzata.
"Skoro mamy jesień, zbliża się ciemny, zimny i deszczowy czas, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zrobić dla siebie coś miłego. Poszłam więc na kawę do ulubionej kawiarni, a później skierowałam kroki do muzeum, w którym niedawno otworzono pewną wystawę. Chciałam ją zobaczyć już od jakiegoś czasu, więc złożyło się idealnie. Przestało tak jednak być jak tylko przekroczyłam próg galerii.
Okazało się, iż środek dnia na wizytę w tym miejscu być może wcale nie jest dobrym pomysłem. Chyba iż ktoś bardziej chce poprzyglądać się zachowaniom społeczeństwa, a nie dziełom sztuki. Okazało się, iż trafiłam akurat na wycieczkę szkolną uczniów w wieku nastoletnim. W moich czasach powiedziałabym, iż to dzieciaki z gimnazjum, czyli w tym wieku, w którym młodzież najmniej się rozumie z dorosłymi i na odwrót. Trochę poczułam irytację, widząc nastolatków, ale pomyślałam, iż nie będę przesadzać, oni na pewno też chcą zobaczyć coś ciekawego".
Gorzej niż zwierzęta w zoo
Nasza czytelniczka opowiedziała o zachowaniu młodzieży w galerii sztuki: "Najnowsza wystawa związana jest ze sztuką abstrakcyjną, więc jeżeli ktoś się w to zagłębi, można spędzić tam bardzo ciekawie kilka godzin. Tymczasem ja po 20 minutach miałam ochotę wyjść z muzeum. Klasa w ogóle miała gdzieś to, co opowiadał im przewodnik. Szacunku i posłuchu nie miała też ich nauczycielka, która podejrzewam, iż była wychowawczynią. Zwracanie im uwagi za każdym razem kończyło się śmiechem, niewybrednymi żartami.
Kiedy odeszłam w zupełnie inną część wystawy, żeby ich po prostu unikać, choćby na odległość słyszałam głośne rozmowy i przekleństwa z ust kilku chłopaków. Wiem, iż teraz brzmię jak boomers, który nie ma za grosz tolerancji dla młodego pokolenia. Niestety, ci młodzi sami sobie na moją opinię zapracowali, zachowując się w publicznym miejscu jak bydło. Przysięgam, raz choćby słyszałam, jak jednemu nastolatkowi głośno odbiło się, kiedy przewodnik coś im opowiadał.
Dla mnie szczytem chamstwa było to, iż nastolatki podczas chodzenia po galerii jadły chipsy, kruszyły nimi wszędzie i przedrzeźniały za plecami nauczycielkę, która zachęcała ich spokojnie do słuchania o eksponatach. Wiem, iż moje pokolenie, będąc nastolatkami, też się wygłupiało i nie zawsze słuchało nauczyciela albo innych dorosłych.
Wydaje mi się jednak, iż mieliśmy wpojone jakieś zasady. Wiedzieliśmy, iż są miejsca, w których nie wypada zachowywać się głośno i niczym banda cyrkowców. Patrząc na tych nastolatków, mam wrażenie, iż dawanie im wszelkich wolności na różnych polach sprawiło, iż dziś już nie czują granic i nie rozumieją, iż ich wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się kogoś innego" – kończy swój list zdenerwowana czytelniczka.