Był styczeń 1950 roku, a mróz przenikał do kości. W ciemnym pomieszczeniu, z glinianymi ścianami i zapachem wilgoci, siedemnastoletnia dziewczyna dyszała, trzymając się prześcieradeł, gdy skurcze wstrząsały jej ciałem. Była sama, z wyjątkiem położnej, starszej kobiety o twardych dłoniach i sercu przyzwyczajonym do tragedii.

twojacena.pl 5 godzin temu

Hej, słuchaj, opowiem Ci historię, jakbyśmy siedzieli przy herbacie w starej chacie w okolicach Krakowa, zimny grudzień 1950 roku, kiedy mróz wdzierał się aż po kości. W ciemnym pokoju, z ceglanymi ścianami i zapachem wilgoci, siedemnastoletnia Jadwiga łapała oddech, trzymając się mocno prześcieradła, gdy skurcze wstrząsały jej ciałem. Była sama, oprócz położnej Haliny starszej kobiety z chropowatymi rękami i sercem przyzwyczajonym do tragedii.

Kiedy w końcu przerywnik krzyku noworodka przełamał ciszę, Jadwiga poczuła, jakby dusza wróciła do ciała.

To piękna dziewczynka rzekła Halina, owijając maleństwo w koc i kładąc je na piersi Jadwigi.

Jadwiga objęła dziecko niezdarnie, drżąc i pokrwawiona, ale w jej oczach rozbłysła czułość nowej mamy. Spojrzała na nią, przekonana, iż nic i nikt nie oddzieli ich od siebie.

Jednak ta iluzja trwała dosłownie kilka sekund.

Drzwi otworzyły się z trzaskiem i wpadła jej matka, pani Elżbieta, jak huragan. Ubrana w czarny żal choć nikt nie umarł z grymasem obrzydzenia na twarzy.

Daj mi ją! zażądała, wyrywając maluśkę z ramion Jadwigi.

Nie, mamo! Nie oddawaj jej! krzyczała Jadwiga, ledwo podnosząc się na kolanach.

Zamknij się! przerwała jej lodowatym tonem Elżbieta. Urodziła się źle. To to jest choroba mongolskich. Nie przeżyje. Nie ma sensu.

Jadwiga płakała, wykrzykiwała rozpaczą, błagała, ale matka nie odpuszczała. Związała dziecko mocniej, wyciągnęła się z pokoju i zamknęła drzwi tak gwałtownie, iż brzmiało w sercu Jadwigi jak strzał.

Tej nocy została z pustymi ramionami, wykrzykując imię, którego nigdy nie wypowiedziała.

Lata mijały. W wiosce wszyscy wierzyli, iż jej córka umarła przy porodzie tak postanowiła matka. Jadwiga, zmuszona milczeć, nauczyła się udawać uśmiech, a serce kruszyło się w środku.

W wieku dwudziestu pięciu lat opuściła dom, nie odwracając wzroku. Nie mogła wybaczyć. Nie mogła zapomnieć. I nie potrafiła się uleczyć.

Czas leciał jak opadłe liście. Jadwiga została nauczycielką w szkole podstawowej, mieszkała samotnie, bez męża i dzieci. W głębi duszy czuła, iż część niej wciąż leży w tamtym ciemnym pokoju.

Aż pewnej wiosennej po południu wróciła do rodzinnej wsi. Matka już nie żyła, a z niąciskiem pewnie zniknęły ostatnie kajdany łańcucha, który ją wiązał.

Szła po rynku, tym samym, na którym jako dziecko biegała po kamieniach. Zapach świeżo wypiekanego chleba mieszał się z wonią zwiędłych kwiatów. Jadwiga właśnie zamierzała usiąść na ławce, gdy usłyszała: dziecięcy śmiech, czysty, kryształowy, jak szept przeszłości.

Odwróciła się.

I zobaczyła ją.

Dziewczynka w ok. dziewięciu lat, bawiąca się szmatkową lalką. Miała rozczochrane warkocze, podszewkowaną sukienkę w kwiaty przy szwie i oczy jak migdały, które lśniły niezwykłą czułością, rozpalając w Jadwidze coś głęboko ukrytego.

Serce waliło jej w piersi.

Podeszła powoli, nogi drżały.

Cześć, kochana jak masz na imię? powiedziała, łamiąc głos.

Dziewczynka spojrzała na nią bez strachu, z ciekawością.

Nazywam się Nadzieja odparła z uśmiechem.

Jadwiga poczuła, iż świat się zatrzymał. Nadzieja. To był imię, które wymarzyła dla swojej córki, imię wypijane w milczeniu przez wszystkie te lata.

Kolana jej poddały się.

W tym momencie podeszła starsza kobieta, twarz pomarszczona, ręce jak u piekarza, i objęła dziewczynkę za ramię.

Czy zna Pani tę małą? zapytała Jadwigę ostrożnie.

Ja widziałam ją i coś mi się wydawało znajome wymamrotała.

Kobieta spuściła wzrok, niepewna.

Od małego mieszka ze mną. Pewna starsza pani oddała mi ją, mówiła, iż matka nie chciała, iż muszę ją ukrywać. Nie znam całej historii

Jadwiga poczuła, jakby dusza­ wyjechała z ust.

To nieprawda! wykrzyknęła. Kochałam ją! Odbierano mi ją! nie mogła już dłużej powstrzymać płaczu.

Piekarka cofnęła się o krok, zdziwiona.

Dziewczynka patrzyła w milczeniu, podeszła bliżej.

Czy ty jesteś moją mamą? zapytała prosto, jakby to było najprostsze na świecie.

Jadwiga padła na kolana i rozpłakała się.

Tak, kochanie to ja, twoja mama. Wybacz, iż nie szukałam cię wcześniej, iż nie znalazłam.

Dziewczynka przytuliła ją mocno, nie mówiąc nic. Ciało jej było ciepłe, prawdziwe, moje.

Wtedy Jadwiga zrozumiała, iż życie potrafi dawać drugie szanse. Nie ważne były plotki, spojrzenia mieszkańców czy stracone lata. Odnalazła swoją córkę.

I tym razem nikt już nie zabierze jej od­rodzonej Nadziei.

Idź do oryginalnego materiału