Byłam już gotowa do ucieczki z dzieckiem od męża i jego rodziny.

twojacena.pl 4 dni temu

Już w myślach spakowałam torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, żeby uciec z dzieckiem od męża i jego rodziców z tej wsi. Nie, nie mam zamiaru poświęcać życia ich kozom, krowom i nieskończonym grządkom. Myślą, iż skoro wyszłam za Radka, to automatycznie podpisałam się na rolę darmowej robotnicy w ich gospodarstwie. A ja się nie zgadzam. To nie moje życie i nie chcę, żeby mój syn dorastał w tym bagnie, gdzie jedyna rozrywka to dyskusja o tym, ile mleka dała krowa Ryżka.

Kiedy tylko tu przyjechałam po ślubie, wszystko wydawało się znośne. Radek był troskliwy, jego rodzice, Jadwiga i Jan, sprawiali wrażenie życzliwych. Wieś wyglądała malowniczo: zielone pola, świeże powietrze, cisza. Myślałam nawet, iż się przyzwyczaję. Ale rzeczywistość gwałtownie pokazała, jak jest naprawdę. Tydzień po przeprowadzce Jadwiga wręczyła mi wiadro i wysłała doić kozy. „Jesteś teraz nasza, Kinga, trzeba pomagać!” — powiedziała z uśmiechem, od którego do teraz mam ciarki. Ja, miejska dziewczyna, która w życiu nie trzymała nic cięższego niż laptop, miałam w jeden wieczór opanować dojenie kóz. To był pierwszy dzwonek.

Radek, jak się okazało, nie zamierzał mnie bronić. „Mama ma rację, na wsi wszyscy pracują” — oznajmił, gdy próbowałam zaprotestować. I tak zaczęło się moje nowe życie: pobudka o piątej rano, karmienie zwierząt, plewienie grządek, sprzątanie całego domu, gotowanie dla całej rodziny. Czułam się nie jak żona, a jak służąca. A jeżeli odważyłam się poprosić o dzień wolny, Jadwiga przewracała oczami i zaczynała swoje kazania: „Za naszych czasów kobiety harowały od rana do nocy i nikt nie narzekał!”. Radek milczał, jakby go to w ogóle nie dotyczyło.

Mój trzylatek, Tomek, stał się dla mnie jedyną jasną stroną tej sytuacji. Patrzę na niego i wiem, iż nie chcę, żeby tu dorastał — gdzie jego przyszłość to albo praca na roli, albo wyjazd do miasta, gdzie będzie obcy. Chcę, żeby chodził do dobrego przedszkola, uczył się, podróżował, poznawał świat. A tutaj? Tutaj choćby porządnego internetu nie ma, żeby ściągnąć mu bajki. Gdy wspomniałam, iż chcę zapisać Tomka na zajęcia plastyczne w sąsiedniej wsi, Jadwiga tylko prychnęła: „Po co mu to? Niech lepiej uczy się doić krowę, przyda się!”.

Próbowałam rozmawiać z Radkiem. Tłumaczyłam, iż się tu duszę, iż to nie jest życie, o jakim marzyłam. On tylko wzruszał ramionami: „Wszyscy tak żyją, Kinga. Czego ty chcesz?”. A niedawno odkryłam, iż Jadwiga już planuje rozbudowę obory i dokupienie kolejnej krowy. I oczywiście cała praca znów spadnie na mnie. To była ostatnia kropla.

Zaczęłam po cichu odkładać grosze. Niewiele, ale na bilet do miasta starczy. W województwie mam przyjaciółkę, obiecała pomoc z mieszkaniem i pracą. Wyobrażam sobie, jak z Tomkiem wsiadamy do autobusu, zostawiając za sobą tę wieś, kozy, krowy i wieczne pretensje Jadwigi. Marzę o małym mieszkanku, gdzie będzie tylko nasza przestrzeń, gdzie będę pracować, a Tomek — dorastać w normalnych warunkach. Chcę znów czuć się człowiekiem, a nie maszyną do pracy.

Oczywiście, boję się. Nie wiem, jak potoczy się życie w mieście. Czy znajdę pracę? Czy starczy pieniędzy? Ale jedno wiem na pewno: nie mogę tu zostać. Za każdym razem, gdy widzę, jak Tomek bawi się w obejściu, myślę, iż zasługuje na więcej. Ja też. Nie chcę, żeby patrzył, jak jego matka ugina się pod tym ciężarem, jak gubi siebie dla cudzych oczekiwań.

Jadwiga niedawno powiedziała, iż jestem „zbyt miejska” i nigdy nie będę tu swoja. Wiecie co? Ma rację. Nie chcę być tu swoja. Chcę być sobą — Kingą, która marzyła o karierze, podróżach, szczęśliwej rodzinie. I zrobię wszystko, żeby odzyskać to życie. choćby jeżeli będzie to oznaczało spakowanie torby i wyjazd z dzieckiem tam, gdzie nikt nie zmusi nas do dojenia krów.

Idź do oryginalnego materiału