Nikt na mnie nie czekał. Mój ojciec ożenił się z matką nie z miłości, ale dlatego, iż nie miał innego wyboru – była ze mną w ciąży. Ona sama wiele razy mi to powtarzała, z tym samym zimnym uśmiechem, pełnym goryczy. „Gdyby nie ty, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej” – mówiła. Przed moim narodzeniem miała wolność, marzenia, zabawę, a potem pojawiłem się ja i wszystko się skończyło.
Ale moja siostra? Ona była chciana. Ona była oczekiwana i kochana. Kiedy się urodziła, wszyscy świętowali. Miałem wtedy trzy lata, ale od razu zrozumiałem – to ona jest dzieckiem, na które czekali. Jej jasne włosy, niebieskie oczy, uroczy uśmiech – wszyscy byli nią zachwyceni. Czegokolwiek zapragnęła, dostawała. Nowa sukienka? Proszę bardzo. Zabawki, słodycze, pieniądze? Oczywiście.
A ja? Miałem jedynie zasady. Dyscyplinę. „To dla twojego dobra”, powtarzano mi w kółko.
Mijały lata, a nic się nie zmieniało. W szkole musiałem radzić sobie sam. Nikt nie pytał, czy potrzebuję pomocy, nikt się mną nie interesował. Ale moja siostra? Rosła w przekonaniu, iż świat należy do niej.
Gdy skończyłem dwadzieścia lat, wiedziałem, iż w tym domu nie mam przyszłości. Spakowałem się i wyjechałem. Przeniosłem się do Krakowa, zacząłem nowe życie. Nikt mnie nie zatrzymał. Nikt choćby nie próbował. To ja pierwszy dzwoniłem, ale każda rozmowa była zimna, zdystansowana, pusta.
Los jednak się do mnie uśmiechnął. Spotkałem kobietę, która pokochała mnie naprawdę. Nie dla pieniędzy, nie dla wygody, ale dla mnie samego. Pobraliśmy się, urodziły nam się dzieci i po raz pierwszy w życiu poczułem, czym jest prawdziwa rodzina – taka, w której jestem kochany i szanowany.
A moja siostra? Nigdy nie wyszła za mąż. Nikt nie był dla niej „wystarczająco dobry”. Całe życie była traktowana jak księżniczka i czekała na kogoś, kto rzuci jej świat do stóp. Ale ten ktoś nigdy się nie pojawił.
A potem nasz ojciec zachorował. Nagle sobie o mnie przypomniała. A raczej – przypomniała sobie o moim portfelu. Wpadła do mojego domu wściekła, pełna pretensji.
„Robisz za mało! Powinieneś wysyłać więcej pieniędzy! To nasz ojciec, jesteśmy mu to winni!”
Winni? Ja jestem mu coś winien?!
Kiedy byłem dzieckiem, nie dostałem od nich niczego. choćby grosza na lody. jeżeli czegoś chciałem, musiałem sam na to zapracować – myłem podłogi, rąbałem drewno, pracowałem dla sąsiadów. A ona? Miała wszystko podane na tacy.
A teraz przyszła do mnie i żąda pieniędzy?
Już pomagałem. Co miesiąc wysyłałem pieniądze. Ale to wciąż było za mało.
Spojrzałem jej w oczy i powiedziałem: „Całe życie byłaś ich oczkiem w głowie. Teraz to ty się nimi zajmij. Ja już zrobiłem więcej, niż powinienem.”
A mimo to… na końcu znów wysłałem pieniądze. Więcej niż wcześniej. Żeby tylko się zamknęli. Żeby zostawili mnie w spokoju.
Ale powiedzcie mi… Czy wy byście im wybaczyli?