
— Z jednej strony jest mi bardzo przykro, bo kiedy dowiedziałem się, iż mój syn chodzi na ten przedmiot jako jedyny, to byłem w szoku. Ale jestem z niego dumny, iż nie poszedł za trendem i nie uległ presji — mówi Urbaś.
Jaszczurowa, w której mieszka, to — jak sam podkreśla — „ślepa wieś”, bardzo mała i konserwatywna. — To nie szkoła jest problemem, mamy świetnych nauczycieli i dyrektora. Problemem jest presja społeczna i fake newsy, które krążą w sieci. Wmawia się ludziom, iż edukacja zdrowotna jest podszyta ideologią i na pewno przyniesie coś złego — tłumaczy.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo
Kościół i presja społeczna
Jak dodaje, ogromny wpływ na decyzje rodziców mają też lokalne autorytety, w tym księża. — Słyszałem, iż w jednej z parafii ksiądz namawia, by dzieci nie chodziły na te zajęcia. W małych miejscowościach słowo księdza ma ogromne znaczenie i to przekłada się na wybory rodziców — zauważa.
Presja społeczna działa bardzo silnie. — o ile twoje dziecko nie chodzi, to moje też nie będzie. Ludzie boją się, iż ich syn czy córka zostanie uznany za gorszego — mówi Urbaś.
„Tata, to super przedmiot”
Syn Marcina, 14-latek z ósmej klasy, sam podjął decyzję, iż chce uczęszczać na edukację zdrowotną. — Powiedział mi, iż chce być świadomy wielu rzeczy. Byłem dumny, kiedy z euforią oznajmił: „tata, jaki fajny przedmiot, super rzeczy, mnóstwo się dowiem o zdrowiu i funkcjonowaniu społeczeństwa” — opowiada.
Dla niego najważniejsze jest, iż szkoła daje młodym ludziom wiedzę, której często nie mają od kogo zdobyć w domu. — Rodzicom bywa trudno rozmawiać z dziećmi, szczególnie ojcu z synem. Ja mam pełne zaufanie do nauczycieli i wiem, iż mój syn otrzyma tam potrzebną wiedzę — podkreśla.
Edukacja zdrowotna to także kwestia zdrowia psychicznego
Urbaś zwraca uwagę, iż wiele osób niesłusznie sprowadza edukację zdrowotną wyłącznie do kwestii seksualności. — A tam jest mnóstwo treści o zdrowiu psychicznym, o problemach, z którymi dzieci się zmagają. To także nauka szacunku do własnego ciała i do innych. Tego nam dziś w społeczeństwie bardzo brakuje — mówi Marcin Urbaś.
Internetowy hejt
Jego wpis o synu wywołał ogromne poruszenie w sieci — ponad 5 mln wyświetleń i 4 tys. komentarzy. — Na co dzień spotykam się z hejtem, bo żyję niestandardowo — od 18 lat na odludziu. Ale pod tym postem widać było ogrom niewiedzy. Ludzie piszą, nie mając pojęcia o czym, nie chcą się wgłębić w temat — przyznaje.
Bloger z apelem do rodziców
Marcin Urbaś apeluje do rodziców, którzy jeszcze wahają się, czy pozwolić dzieciom uczęszczać na te zajęcia.
— Życie jest za krótkie na złe emocje. Poświęcajmy więcej czasu dzieciom, wlewajmy w nie miłość. Poczytajcie o edukacji zdrowotnej w rzetelnych źródłach, nie w komentarzach w internecie. Nie wierzę, iż polska szkoła mogłaby chcieć zaszkodzić naszym dzieciom. Pozwólcie im korzystać z tych zajęć — dla ich dobra i świadomości — przekonuje mężczyzna.
Głos szkoły. „Albo obowiązkowe, albo wcale”
O sprawę zapytaliśmy także dyrektora szkoły, mgr Roberta Kadelę. W rozmowie z Onetem nie krył, iż sytuacja jest trudna.
— Ten przedmiot powinien być obowiązkowy, albo nie powinno być go wcale. W naszej szkole na edukację zdrowotną uczęszczać będzie tylko kilkoro dzieci. Lekcje oczywiście zostaną zorganizowane zgodnie z wytycznymi Ministerstwa Edukacji Narodowej — podkreśla dyrektor.