**Cena zdrady. Jak kochanka odebrała mi męża**
Siedziałam w kuchni, powoli mieszając łyżeczką w filiżance herbaty. Za oknem szeleściły liście klonu, a dźwięk dziecięcego śmiechu dobiegał z podwórka — mój młodszy syn, Kuba, biegał z sąsiadem Stasiem i jego szczeniakiem. Wszystko wydawało się takie zwyczajne, codzienne. Niemal idealna iluzja spokojnego rodzinnego życia. choćby nie przypuszczałam, iż za kilka dni mój świat rozpadnie się na kawałki, które będę musiała zbierać z całych sił.
Telefon zadzwonił zupełnie niespodziewanie. To nie był Marek — mój mąż dzwonił rzadko, zwykle krótko informował: „Będę późno” albo „Kup coś na kolację”. Tym razem był to dziwny numer, bezosobowy, niemal chłodny w swojej anonimowości.
— Halo? — odezwałam się, przyciskając słuchawkę do ucha.
Głos kobiety po drugiej stronie był dziwnie pewny siebie.
— Ewo? To ja, Paulina. Nie znamy się… jeszcze.
Zmarszczyłam lekko brwi. Wyłapałam nutę drwiny w jej tonie. Obce kobiety nie dzwonią bez powodu.
— Tak… czemu zawdzięczam?
— Dzwonię, żebyś wiedziała. Twój mąż… cóż, nie jest wobec ciebie szczery. Ja i Marek jesteśmy razem od ponad pięciu lat.
Zareagowałam? Nie. Twarz pozostała nieruchoma, jakby te słowa w ogóle mnie nie dotyczyły. Jakbym oglądała jakiś film: obraz był, ale jego rzeczywistość pozostawała tam, na ekranie. Tymczasem Paulina mówiła dalej:
— Długo milczałam, bo, szczerze mówiąc, było mi cię żal. Ale to już przeszło wszelkie granice. On cię nie kocha. Jest z tobą tylko z przyzwyczajenia, z litości.
*Litość.* To słowo jak ukłucie szpilką, po którym krew nagle wypływa na wierzch. Ukłucie w moją pamięć, w najczulsze miejsce — bo już od jakiegoś czasu czułam, iż nasze spojrzenia przestały się spotykać, a słowa wypowiadane w sypialni brzmiały bardziej jak uprzejmości sąsiadów niż rozmowa męża i żony.
— Dobrze. Czego chcesz? — zapytałam twardo, zaskakując choćby samą siebie.
Paulina uśmiechnęła się.
— Spotkajmy się. Wszystkiego nie da się powiedzieć przez telefon.
Dwa dni później rzeczywiście się spotkałyśmy. Wybrałyśmy kawiarnię na obrzeżach Wrocławia — miejsce było duszne i przytłaczające, ale idealne na takie rozmowy. Paulina już czekała przy stoliku w rogu. Młoda, zadbana, z perfekcyjną fryzurą i udawaną pewnością siebie.
— Dziękuję, iż przyszłaś. Nie każda żona by potrafiła, wiesz?
Usiadłam naprzeciw, splatając dłonie, żeby ukryć drżenie palców.
— Kim jesteś dla niego?
Uniosła brew, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią. W końcu zaczęła mówić.
Słowa płynęły jak trująca rzeka, niszcząc wszystko we mnie. Paulina bez skrupułów opowiadała, jak poznali się z Markiem, jak podróżowali, jak on ją obsypywał prezentami. „Nawet pierścionek… no, nie na tę rękę” — dodała z zagadkowym uśmiechem. Twierdziła, iż Marek przestał mnie kochać lata temu, iż został tylko dla dzieci i… z litości.
Każde jej zdanie brzmiało jak zwycięski okrzyk. Ledwo słyszałam bicie własnego serca. Siedziałam, zaciskając pięści, ale wysłuchałam do końca.
Gdy wróciłam do domu, Marek już był. Wszystko wyglądało jak zwykle — jego marynarka wisiała na krześle, w telewizorze leciał mecz. Ale nie mogłam już milczeć.
— Wynoś się — powiedziałam, przekraczając próg.
— Ewa, o co chodzi? — zapytał, szczerze zaskoczony.
Nie wytrzymałam. Łzy polały się nagle, jakby przerwała się tama.
— Wiem wszystko, Marek. Idź. Przecież kochasz inną.
Z początku się tłumaczył, ale byłam nieugięta. Mimo bólu, wskazałam mu drzwi.
Pierwsze miesiące po jego odejściu były piekłem. Kuba i Tomek, moi chłopcy, nie rozumieli, dlaczego tata już nie wraca. Kuba pytał co noc, czy tata go nie kocha, a Tomek cicho czekał przy oknie każdego wieczora.
Musiałam znaleźć nową pracę — sama nie utrzymałabym nas w starej mieszkaniu. Marek upierał się przy „sprawiedliwym” podziale majątku. Teraz naszym domem była mała kawalerka na przedmieściach: kuchnia tak ciasna, iż można było zrobić w niej cztery kroki, a z okna widać było tylko parking. Ale znosiłam to. Uśmiechałam się do chłopców rano, czytałam im bajki na dobranoc. choćby gdy płakałam w poduszkę, wierzyłam, iż kiedyś będzie lepiej.
Tymczasem Marek nie był ani wolny, ani szczęśliwy. Paulina okazała się zupełnie inna niż ta, którą widział przez różowe okulary zauroczenia. Jej ciągłe pretensje, niechęć do codzienności, porównywanie go do „ciekawszych” mężczyzn — wszystko to zatruło ich związek. Z dnia na dzień przepaść między nimi rosła.
Pewnego dnia Paulina spakowała swoje rzeczy i rzuciła zimno:
— Przepraszam, ale jesteś nudny. Szukam kogoś młodszego, kto nadąży za mną.
Zniszczyła jego rodzinę dla czegoś, z czego tak łatwo zrezygnowała.
Marek próbował wrócić. Zapukał do moich drzwi, błagając o przebaczenie.
— Wybacz, Ewa. Byłem głupcem. Możemy zacząć od nowa?
Patrzyłam na niego z ledwo zauważalnym uśmiechem. Kogo widziałam przed sobą? Nie tego pewnego siebie mężczyznę, z którym kiedyś związałam życie. Stał przede mną człowiek, który sam odebrał sobie wszystko — rodzinę, szacunek, miłość. choćby mieszkanie, bo wszystkie pieniądze z podziału naszej dawnej kawalerki wydał na remont u Pauliny.
— Nie — odpowiedziałam krótko. — Nie ma już dla ciebie miejsca w tym domu.
Moje życie toczyło się dalej. Wciąż mieszkałam w tej małej kawalerce, ale znalazłam w tym jakiś spokój. Byłam wolna. Nauczyłam się dbać o siebie i chłopaków — było ciężko, ale staliśmy się rodziną bez fałszywych obietnic.
Lepiej być samej, niż z kimś, kto zabrał ci wiarę w miłość.
Z czasem wszystko się ułożyło. W pracy poznałam mężczyznę — najpierw tylko rozmawialiśmy, potem zaczęliśmy się spotykać, w końcu wzięliśmy ślub. Kupiliśmy dom.A gdy patrzę teraz na nasz dom, pełen śmiechu dzieci i ciepła, wiem, iż czasem trzeba stracić wszystko, by znaleźć coś lepszego.