Już tydzień nasz dom przypomina pobojowisko. Z Tomaszem nie rozmawiamy, nie patrzymy na siebie, poruszamy wyłącznie tematy związane z opieką nad dzieckiem, ograniczając się do kilku suchych zdań. A wszystko zaczęło się od jednego, pozornie błahego zdarzenia.
Tego dnia Tomasz, jak zwykle, poszedł do pracy. Ja zajmowałam się domem, a nasz synek drzemał w swoim łóżeczku. Gdzieś koło dziesiątej telefon męża, pozostawiony na nocnym stoliku, zaczął wibrować. Raz, drugi, trzeci – podeszłam, by wyłączyć dźwięk, żeby nie obudzić dziecka. Ale mimowolnie rzuciłam okiem na nazwę czatu, na który przyszła wiadomość: „Moja Rodzina”.
Poczułam, jakby przeszyła mnie błyskawica. „Moja Rodzina”? Dlaczego nigdy nie słyszałam o tej grupie? Ja, żona, matka jego dziecka, nie należę do „rodziny”? Serce ścisnęło się. Uległam ciekawości. Otworzyłam czat. Pożałowałam. Ale było już za późno.
W rozmowie uczestniczyli Tomasz, jego matka, ojciec i siostra. Mnie tam nie było. Ale byłam tematem ich dyskusji. Okazało się, iż jestem kiepską gospodynią, niezdarną matką i w ogóle nie nadaję się dla ich syna i brata. Teściowa pisała, iż karmię dziecko niewłaściwie, w nieodpowiednich porach i iż w naszym domu panuje „syf”. Jakby nie dość tego, dodawała, iż wyglądam „wiecznie zmęczona i przygnieciona, jakbym harowała w kopalni”. A siostra męża tylko przytakiwała, choć sama nigdy choćby nie trzymała dziecka na rękach.
Najboleśniejsze było jednak milczenie Tomasza. Ani słowa w mojej obronie. Stawiał uśmiechnięte buźki pod złośliwymi uwagami matki, lajkował komentarze siostry. On – mężczyzna, którego kocham, ojciec mojego dziecka – pozwalał, by jego rodzina mnie poniżała. A ja przecież starałam się. Znosiłam. Uśmiechałam się. Kiwałam głową, gdy teściowa krytykowała, po czym robiłam po cichu po swojemu. Nie chciałam konfliktów, naprawdę próbowałam stać się częścią ich rodziny.
Gdy Tomasz wrócił wieczorem, nie mogłam już milczeć.
— Czytałam wasz czat — powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
Zbladł, ale zamiast przeprosin wybuchnął:
— Co? Grzebałaś w moim telefonie?! To moja prywatna sprawa! Jak mogłaś?!
Krzyczał, oskarżał, wściekał się. Ani słowa o tym, co czuję. Żadnego śladu skruchy. Zero zrozumienia.
Stałam przed nim, nie wierząc własnym uszom. To mówił człowiek, z którym planowałam spędzić życie. Dla którego urodziłam syna. Któremu wybaczałem nocne zmiany, przemęczenie, rozdrażnienie. Ja nigdy nie zabraniałam mu brać mojego telefonu. Nie mam nic do ukrycia. On – jak się okazało – miał.
Od tamtej pory prawie nie rozmawiamy. Śpi na kanapie. Mówi, iż zaufanie zostało złamane. A ja się zastanawiam – przez kogo? Przez niego czy przeze mnie? Bo czuję, iż to ja zostałam zdradzona. Omówiona, oceniona, a potem – przemilczana. Jakbym nie była żoną, nie należała do rodziny, ale tylko tymczasową lokatorką w obcym domu.
Nie wiem, co będzie dalej. Mówiliśmy już o rozwodzie. Może w gniewie. A może na poważnie.
Ale jedno wiem na pewno: zdrada to nie zawsze romans. Czasem to milczenie, gdy powinno się stanąć w obronie. Czasem to lajk pod słowami, od których komuś ściska się serce.
Teraz zastanawiam się tylko – czy jeszcze mogę zaufać temu człowiekowi? Czy już jest za późno?…