**Dziennik**
Dziś rano zadzwoniła teściowa, Halina Stanisławowa. Ledwie usłyszałam jej głos w słuchawce, już wiedziałam, iż dzień będzie ciężki. Dzień dobry, kochanie zaczęła słodko, ale w jej tonie czaiła się złośliwość. Zawsze, gdy dzwoni, oznacza to kłopoty.
Nie znoszę Haliny Stanisławowej, a uczucie jest obopólne. To nie ja jestem złą osobą po prostu wyszłam za jej starszego syna, Bartosza, którego nigdy nie kochała. Dla niej zawsze byłem intruzem.
Mam dla ciebie świetną wiadomość ciągnęła zjadliwie. Moja teściowa, Wanda Kazimierzowa, od dziś będzie mieszkać z wami. Trzeba odrobić tę niespodziewaną łaskę z mieszkaniem.
Odetchnęłam z ulgą. Mogło być gorzej. zwykle teściowa wymyślała dla mnie znacznie bardziej dokuczliwe zadania. Długo nie rozumiałam, dlaczego mnie nienawidzi, aż Bartosz opowiedział mi całą historię.
Był najstarszym z trojga dzieci Haliny. Urodziła go, zanim poznała swojego męża, i wstydziła się jego istnienia. Mimo to, jako młoda, atrakcyjna kobieta z trzyletnim dzieckiem, zdołała uwieść zamożnego wdowca, Henryka Mariana. W małżeństwie urodziła jeszcze dwójkę syna i córkę.
Henryk Marian był człowiekiem zaradnym. W latach 80. założył spółdzielnię, przetrwał burzliwe lata 90., a w kolejnej dekadzie jego biznes rozkwitł. Wszystkie dzieci traktował równo kupował im te same zabawki, ubrania, dzielił się jedzeniem. Ale równie sprawiedliwie wymierzał kary, gdy było za co.
Halina Stanisławowa jednak faworyzowała swoje młodsze dzieci. Często szeptała Bartoszowi: Po co cię urodziłam? Czarny jak twoj ojciec, wśród moich jasnowłosych aniołków wyglądasz jak wrona wśród gołębi.
Chłopak nie prosił się na ten świat, a to właśnie on pomógł matce zdobyć męża. Henryk Marian zauważył go pewnego dnia, gdy płakał w parku po kolejnej awanturze z matką. Tak poznał Halinę.
Był wspaniałym mężem i ojcem. Żonę rozpieszczał, na dzieciach nie oszczędzał. Bartosz nigdy nie czuł się obcy. Ale jego przyrodnie rodzeństwo, podpuszczane przez matkę, ciągle mu przypominało: Nie jesteś naszym bratem. Nasz tata cię tylko żywi.
Siostra Krystyna i brat Patryk zawsze podkreślali swoją wyższość.
Wiesz, jedyną osobą, która traktowała mnie jak rodzinę, był ojczym tłumaczył mi Bartosz na początku naszego małżeństwa.
Zrozumiałam wtedy, iż lepiej trzymać się od teściowej z daleka. Pamiętam, jak skrzywiła się, gdy mnie poznała. Boże, jaka narzeczona. Ale czego się spodziewać po tym durniu? syknęła. Żyjcie sobie, jak chcecie, ale do mojego domu nie wchodźcie.
I tak żyliśmy najpierw w kącie, potem w wynajętym mieszkaniu. Nie prosiliśmy o pomoc. Nie byliśmy bogaci, ale byliśmy wolni. Tylko Henryk Marian nas odwiedzał, żartując, iż chce wnuków, bo brakuje mu dziecięcego śmiechu.
Rok po ślubie odszedł. Pogrzeb, stypa. Bartosz pogrążył się w żałobie, jakby stracił własnego ojca. Gdy rodzina zebrała się u notariusza, Krystyna i Patryk patrzyli na niego z pogardą.
Po co on tu jest? syczeli.
Ale Bartosza zaproszono oficjalnie. Adwokat odczytał testament.
Henryk Marian zapisał willę żonie, a każdemu z dzieci (włącznie z Bartoszem) po dużym mieszkaniu. Gdy rodzeństwo zrozumiało, iż dostali tyle samo, co pasierb, wybuchła awantura.
Kim on jest?! wrzeszczała Krystyna, wskazując na Bartosza. To obcy! Po co mu nieruchomość?
Patryk podszedł do adwokata: Ile mu zapłacił? Da się to unieważnić?
Ale prawnik gwałtownie ostudził ich zapał: To darowizna nie da się cofnąć. Ale za pół roku otworzymy testament dotyczący firmy. Możecie go wtedy zakwestionować.
Gdy dostaliśmy własne mieszkanie, byliśmy szczęśliwi. Teraz mogliśmy spełnić prośbę Henryka pomyśleć o dzieciach.
Bartosza bolało, iż rodzeństwo go nienawidzi, ale po trzydziestu lat przywykł. Dziś jednak przyszła wisienka na torcie teściowa kazała nam zabrać jego babcię, Wandę Kazimierzową.
Bartosz natychmiast zadzwonił do matki.
Zabierz ją stąd! krzyczała Halina. Zawsze jej nie cierpiałam, a teraz mam jej pieluchy zmieniać?
Zrobiło mi się żal staruszki. Całe życie dbała o ich dom, pomagała w wychowaniu wnuków, a teraz, gdy po udarze została przykuta do wózka, chcieli się jej pozbyć jak zbędnego mebla.
Bartosz bez słowa pojechał po nią. Ja w tym czasie sprzątałam mieszkanie, by zrobić miejsce dla wózka.
Tak zamieszkała z nami matka jego ojczyma. Opieka nad nią spadła na mnie, ale Wanda Kazimierzowa okazała się pogodną i niezależną osobą. Śmigała na wózku jak wicher, sprzątała, gotowała.
Po dwóch dniach zadzwonił Patryk: Ojciec zostawił ci mieszkanie, to się teraz odpracuj. Na Krystynę nie licz jej ta baba niepotrzebna.
Zrozumieliśmy, iż nie ma co liczyć na pomoc rodziny. Ale Wanda nie była ciężarem. Czasem tylko wzdychała przy kolacji: Zepsuła ich moja synowa. Ale ciebie, Bartku, Henryk zawsze chwalił. Dla mnie już tylko wy jesteście rodziną.
Cztery miesiące później odczytano testament dotyczący firmy. Gdy Bartosz wwiózł babcię do kancelarii, w sali zapadła cisza. Trzy pary wściekłych oczu wbiły się w staruszkę.
Po co ona tu jest? zdawali się pytać.
Adwokat ogłosił, iż cały majątek firmy przypada Wandzie Kazimierzowej.
Krystyna i Patryk stali z wykrzywionymi twarzami. W końcu ona wstała i podeszła do babci, odtrącając Bartosza.
Dość tułaczki zabieram cię do siebie powiedziała słodko.
Ale Patryk już biegł w ich stronę: U mnie będzie ci lepiej!
Rodzeństwo zaczęło się kłócić, jakby dzielili skarb, a nie niedawno odrzuconą staruszkę.
Wanda potrząsnęła głową: Spokojnie. Kto wam powiedział, iż chcę odejść od Bartka? Zostaję z nim.
W sali znów zrobiło się