Jesteś najpiękniejszą dziewczyną na tym wydziale powiedział wtedy Michał, wręczając jej świeży bukiet stokrotek kupionych na bazarku pod Dworcem Wileńskim.
Zofia wybuchnęła śmiechem, sięgając po kwiaty. Pachniały latem i czymś niewymownie adekwatnym. Michał stał naprzeciwko niej z tym spojrzeniem człowieka, który dokładnie wie, czego chce. A chciał właśnie jej.
Ich pierwsza randka odbyła się w Łazienkach Królewskich. Michał przyniósł koc, termos z herbatą i domowe kanapki, które przygotowała jego mama. Siedzieli na trawie do późnego wieczora. Zofia zapamiętała jego śmiech głowa odrzucona do tyłu, promienny, prawdziwy. Delikatne dotknięcia jej ręki, niby przypadkowe, i ten sposób patrzenia na nią, jakby była jedyną osobą w całej Warszawie.
Po trzech miesiącach zabrał ją do kina na francuską komedię. Nie do końca zrozumiała fabułę, ale śmiała się do łez razem z nim. Po pół roku poznała jego rodziców. Po roku zaproponował, by się do niego wprowadziła.
Przecież i tak każdą noc spędzamy razem mówił Michał, bawiąc się jej włosami. Po co płacić za dwa mieszkania?
Zofia się zgodziła. Nie dla pieniędzy po prostu przy nim świat zyskiwał sens.
Ich wynajmowana kawalerka pachniała w niedziele barszczem i świeżo uprasowaną pościelą. Zofia nauczyła się smażyć jego ulubione kotlety z czosnkiem i koperkiem, dokładnie jak u jego mamy. Michał wieczorami czytał na głos artykuły o biznesie i finansach. Marzył o własnym interesie. Zofia słuchała uważnie, podeprwszy policzek dłonią, wierząc w każde jego słowo.
Snuli plany: najpierw odłożyć na wkład własny, potem własne mieszkanie, potem samochód. W końcu dzieci oczywiście: syn i córka.
Ze wszystkim zdążymy całował ją w czubek głowy, gdy to powtarzał.
Zofia kiwała głową; czuła się wtedy nie do ruszenia.
…Piętnaście lat wspólnego życia przeobraziło się w nawyki, rytuały, rzeczy. Mieszkanie na dobrym osiedlu z widokiem na skwer. Kredyt hipoteczny na dwadzieścia lat, który spłacali szybciej, odmawiając sobie wakacji czy wyjść do restauracji. Srebrna Toyota na parkingu Michał sam ją wybrał, wynegocjował cenę, co sobotę z uporem polerował maskę.
Rósł w niej dumny żar. Sami wszystko osiągnęli. Bez wsparcia rodziców, znajomości czy szczęścia. Po prostu pracowali, oszczędzali, zaciskali zęby.
Nigdy się nie skarżyła. choćby gdy padała ze zmęczenia, zasypiając w metrze i budząc się na stacji końcowej. choćby gdy marzyła, by rzucić wszystko i polecieć gdzieś nad morze. Byli zespołem tak mówił Michał i Zofia wierzyła.
Jego spokój był zawsze najważniejszy. Zofia znała tę zasadę na pamięć, miała ją wplecioną w DNA. Gorszy dzień w pracy? Szykowała kolację, nalewała herbatę, słuchała opowieści. Kłótnia z szefem? Glaskała go po głowie, szepcząc, iż wszystko wróci na dobre tory. Zwątpienie? Potrafiła znaleźć słowa, które stawiały go na nogi.
Jesteś moją kotwicą, zapleczem i wsparciem Michał mówił w te chwile.
Zofia się uśmiechała. Być dla kogoś kotwicą czyż to nie szczęście?
Bywało ciężko. Pierwszy raz po pięciu latach, gdy firma Michała zbankrutowała. Przez trzy miesiące siedział w domu, przeglądał ogłoszenia, gasnąc z każdym dniem.
Drugi raz było gorzej. Podstawili go w pracy, stracił stanowisko i utopił sporo pieniędzy. Musieli sprzedać samochód, by się wywiązać z długów.
Ani razu nie usłyszał od niej pretensji. Zofia brała dodatkowe zlecenia, pracowała po nocach, oszczędzała na sobie. Troszczyła się tylko o to, by się nie załamał. By nie stracił wiary w siebie.
…Michał wyszedł na prostą. Znalazł pracę choćby lepszą niż poprzednia. Kupili znów srebrną Toyotę. Życie wróciło na dawny tor.
Rok temu siedzieli w kuchni i Zofia wypowiedziała na głos myśl, która męczyła ją od dawna:
Może już czas? Nie mam już dwudziestu lat. jeżeli będziemy czekać…
Michał przytaknął, poważnie i z namysłem.
Zacznijmy się przygotowywać.
Zofia zatrzymała oddech. Tyle lat odkładania, wyobrażeń, czekania na odpowiedni moment. A oto on.
Setki razy wyobrażała sobie dziecięce paluszki trzymające ją za rękę. Zapach pudru dla niemowląt. Pierwsze kroki po ich salonie. Michał czytający bajki do snu.
Ich dziecko. Nareszcie.
Zaczęły się zmiany. Zofia wszystko przeredagowała: dietę, tryb życia, wysiłki. Zapisała się do lekarzy, przebadała się, zaczęła brać witaminy. Kariera poszła na bok choć właśnie szykowano dla niej awans.
Jesteś pewna? spytała szefowa, patrząc ponad okularami. To szansa raz w życiu.
Zofia była pewna. Awans to delegacje, nadgodziny, stres. Nie najlepsze warunki na ciążę.
Wolę przenieść się do oddziału odparła cicho.
Szefowa tylko wzruszyła ramionami.
Oddział był kwadrans spacerem od domu. Praca nudna, bez perspektyw. Ale można było punktualnie wychodzić i nie myśleć o niej w weekendy.
Zofia gwałtownie się zaaklimatyzowała. Nowi współpracownicy sympatyczni, choć wycofani. Sama przygotowywała sobie obiady, spacerowała w przerwie, chodziła spać przed północą. Wszystko dla przyszłego dziecka. Dla ich rodziny.
Chłód pojawił się nagle. Z początku zrzucała to na zmęczenie. Michał był zapracowany, przemęczony bywa.
Ale przestał pytać, jak minął jej dzień. Przestał ją przytulać na dobranoc. Przestał patrzeć jak kiedyś kiedy nazywał ją najpiękniejszą dziewczyną na wydziale.
W domu zrobiło się cicho. Nie tak zwyczajnie, raczej pusto. Kiedyś przegadali godziny o pracy, planach, żartach. Teraz Michał gapił się wieczorami w telefon, odpowiadał półsłówkami. Kładł się spać odwrócony do ściany.
Zofia leżała w tej ciszy, patrząc w sufit. Pomiędzy nimi rosła przepaść szerokości pół metra materaca.
Bliskości już nie było. Dwa tygodnie, trzy, miesiąc przestała liczyć. Michał zawsze miał wymówkę:
Jestem bardzo zmęczony. Może jutro.
Ale jutro nie nadchodziło.
W końcu zebrała się w sobie. Zasłoniła mu drogę do łazienki.
Co się dzieje? Powiedz prawdę.
Michał patrzył gdzieś obok, w okolicę futryny.
Wszystko dobrze.
To nieprawda.
Wmawiasz sobie. To tylko taki okres. Minie.
Minął ją, zamknął się w łazience, puścił wodę.
Zofia stała na korytarzu, dłoń wciskała w serce. Bolało. Cicho, tępo, nieprzerwanie.
Wytrzymała jeszcze miesiąc. Wreszcie spytała wprost:
Kochasz mnie jeszcze?
Cisza. Przeraźliwie długa, ciężka jak ołów.
…Nie wiem, co do ciebie czuję wydusił.
Zofia opadła na kanapę.
Nie wiesz?
Po raz pierwszy spojrzał jej w oczy. W nich pustka i zagubienie. Żadnej iskry sprzed piętnastu lat.
Wydaje mi się, iż już dawno przestałem cię kochać. Milczałem, bo nie chciałem sprawić ci bólu.
Miesiące żyła w piekle niewiedzy. Analizowała każde słowo, spojrzenie, szukała wyjaśnień. Może praca? Może kryzys wieku średniego? Może zmęczenie?
On po prostu przestał kochać. Milczał, podczas gdy ona planowała wspólną przyszłość, odkładała karierę, przygotowywała ciało na macierzyństwo.
Decyzja przyszła z nagła. Żadnych więcej może, a jeżeli się ułoży, trzeba poczekać. Dość.
Składam pozew o rozwód.
Michał pobladł. Widziała, jak napina się jego gardło.
Poczekaj, nie tak od razu. Możemy spróbować
Spróbować?
Może spróbujmy mieć dziecko? Podobno dzieci zbliżają.
Zofia zaśmiała się gorzko, brzydko.
Dziecko by wszystko tylko pogorszyło. Nie kochasz mnie. Po co nam dziecko? Żeby potem rozwodzić się przy malutkim?
Michał zamilkł. Nie miał nic do dodania.
Tego samego dnia wyprowadziła się. Spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, wynajęła pokój u znajomej. Pozew złożyła tydzień później, gdy już przestały jej drżeć ręce.
Podział majątku miał być długi: mieszkanie, samochód, piętnaście lat wspólnych zakupów i decyzji. Prawnik mówił o wycenach, udziałach, negocjacjach. Zofia kiwała głową, notowała skrzętnie, starając się nie myśleć, iż ich życie rozpisuje się teraz na metry kwadratowe i konie mechaniczne.
Wkrótce znalazła własną kawalerkę do wynajęcia. Uczyła się być sama. Gotować na jeden talerz. Oglądać seriale bez czyichś komentarzy. Spać na całym łóżku.
W nocy przychodziły wspomnienia leżała z twarzą w poduszce i wracały: stokrotki z bazaru, piknikowe koce w Łazienkach, jego śmiech, jego dotyk, głos szepczący jesteś moją kotwicą.
Ból był nie do zniesienia. Piętnastu lat nie wyrzuca się z serca jak starych ubrań do kontenera.
Ale przez tę rozpacz przebijała się ulga. Słuszność. Zdołała zatrzymała się w porę. Uratowała siebie, zanim związała się z nim na zawsze przez dziecko. Zanim ugrzęzła na lata w pustym małżeństwie dla dobra rodziny.
Trzydzieści dwa lata. Całe życie przed nią.
Strach? Ogromny.
Ale da sobie radę. Nie ma wyjścia.











