„Córka na porodówce, a w głowie ma salony i imprezy. Jakby nie dziecko miała urodzić, tylko sesję zdjęciową…”
Maria Kowalska siedziała w kuchni, wpatrując się w pierwszy grudniowy śnieg za oknem. Serce ściskało ją nie z powodu mrozu, ale z niepokoju – o córkę, o wnuka, o jutro. Kasia, jej jedyne dziecko, była w trzydziestym ósmym tygodniu ciąży. Poród lada dzień, a ona zamiast myśleć o pieluchach i wózku, ma w głowie manicure, masaże, spotkania z koleżankami i wyjazd na sylwestra.
Maria nie mogła w to uwierzyć. Gdzie instynkt macierzyński? Gdzie to drżenie serca, które budzi się choćby u dzikich kotów przed porodem? Gdzie troska, niepewność, strach? A Kasia? Kasia ma harmonogram w telefonie – salony kosmetyczne, fryzjer, a wśród zapisków… „babcia”, czyli ona sama. To Maria miała paść ofiarą nocnych pobudek, podczas gdy młoda mama „będzie wracać do formy”.
– Mamo, przecież teraz i tak nie pracujesz. Posiedzisz z dzieckiem, a ja gwałtownie skoczę po nowe paznokcie. No nie będę wyglądać jak zmokła kura na zdjęciach z noworodkiem! – oświadczyła Kasia pewnego wieczoru.
Maria aż zakrztusiła się herbatą. Córko, ty rodzić jedziesz, czy na casting do „Top Model”?
Kasia wyszła za mąż sześć lat temu, jeszcze na studiach. Mąż porządny, pracuje, mają kredytowe mieszkanko na Woli. Nie śpieszyli się z dzieckiem, najpierw kariera, stabilizacja. Ale w końcu – ciąża. Babcie wniebowzięte! Tylko iż przyszła mama podeszła do tematu z zupełnie innym nastawieniem.
Najpierw Maria myślała, iż to strach, maskowany żartami. Wszystko stało się jasne, gdy zobaczyła, jak Kasia przegląda ogłoszenia niań… dla noworodka! Dziecka jeszcze nie ma, a ona już szuka, komu je podrzucić.
– Kasia, ty się słyszysz?! Jaka niania? Z niemowlakiem trzeba być! Karmienie, przewijanie, noszenie – to nie chomik, żeby mu świeżą wodę nalać i spokój!
– Mamo, ty jesteś z innej epoki. Na Zachodzie cały świat ma nianie. Bycie matką to nie bycie niewolnicą. Ja też mam prawo do życia! Wszędzie teraz chodzą z dziećmi – może w slingu, może w kawiarni.
Maria poczuła, jak ziemia ucieka jej spod nóg. Za jej czasów rodziło się wcześnie – dwadzieścia lat, najwyżej dwadzieścia dwa. I nikt nie myślał, iż to koniec świata. Wręcz przeciwnie – to był jego początek! Noce bez snu, praca i bieganie do dziecka, oszczędności wydawane na mleko i pieluchy. Nie było Instagrama, nie było sesji „newborn”. Była miłość, strach, odpowiedzialność. I szczęście – prawdziwe, nie podkładane pod filtr. A teraz?
Wyprawkę kompletowała głównie Maria, ciągnąc Kasię po sklepach. Wózki, łóżeczka, śpioszki – córka zgadzała się, ale z takim zaangażowaniem, jakby wybierała papier toaletowy. A sama marzyła o sylwestrze w Modlinie.
– Może by tak wyskoczyć na kolację pierwszego stycznia? Nie będę przecież więźniem własnego dziecka! – rzuciła pewnego dnia.
Maria w końcu eksplodowała. Powiedziała wszystko – iż macierzyństwo to nie konkurs piękności, iż niemowlę to nie gadżet, iż instagramowe filtry nie zastąpią nocy przy łóżeczku z kolką.
Kasia tylko machnęła ręką.
– Ty zawsze dramatyzujesz. Teraz są inne standardy. Najważniejsze, żeby mama była szczęśliwa, a szczęśliwa mama to zadbana mama.
Maria wieczorami rozkładała ręce. Gdzie popełniła błąd? Za dużo pozwalała? Nie nauczyła czegoś ważnego? Czy to po prostu takie czasy – gdy kobiety najpierw zostają matkami, a dopiero potem, być może, dorosną?
Mimo wszystko wierzyła, iż gdy Kasia zobaczy w szpitalu tę malutką istotę, gdy maleństwo złapie ją za palec, gdy obudzi się w nocy od jego płaczu – coś w niej pęknie. Nie będzie już istotny kolor paznokci, tylko ten mały człowiek, dla któregoża cały świat.
A na razie… Maria modli się. Za córkę. Za wnuka. I żeby w sercu jej dorosłej dziewczynki obudziło się prawdziwe macierzyństwo – nie z sesji zdjęciowej, ale z miłości.