Ciepło, cieplej, Galmet. Wszystko zaczęło się w mroźny poranek stanu wojennego

opolska360.pl 1 tydzień temu

Wszystko zaczęło się w 1982 roku, w garażu pod naszym domem, to właśnie tam mój ojciec, dziś 85-letni, rozpoczął spawanie pierwszych zbiorników – opowiada Robert Galara, obecny prezes firmy.

Zanim Stanisław Galara założył własny zakład rzemieślniczy, pracował w państwowej firmie związanej z naprawą aut.

– Warto podkreślić, iż sposób zarządzania w PKS-ie za czasów PRL-u kilka różnił się od prowadzenia własnego zakładu – wspomina. – Pamiętam, iż ojciec otrzymywał nagrody za wzorowe prowadzenie oddziału. Nie było mowy o zaniedbaniach typu nieposprzątany plac, choćby jeżeli zakład należał do państwa.

Stanisław Galara, założyciel Galmetu przed uruchomioną halą produkcyjną solarów, 2013 r./ Fot. Galmet

I choć jak na tamte czasy Stanisław Galara mógł mieć powody do zadowolenia, to czuł jakiś niedosyt.

– Przełom lat 70. i 80. to okres ogromnych niedoborów, w sklepach nie było dosłownie nic – wspomina pan Robert. – Wystarczył dobry pomysł co wytwarzać, by zacząć zarabiać, bo rynek był niezwykle chłonny. Istniały setki zakładów, głównie jednoosobowych. Dlatego po wielu latach ojciec zrezygnował z kierowania PKS-em (oraz epizodem w postaci zarządzania Spółdzielnią Rzemieślniczą) i postanowił iść na swoje.

Stan wojenny i pierwsza spawarka

Galara senior nie planował wówczas wielkiej firmy. Po prostu rozpoczął pracę w przydomowym garażu, a pierwszą inwestycją na własny rachunek była spawarka.

– Klimat polityczny był trudny, bo obowiązywał stan wojenny – wspomina pan Robert. – Choć byłem wtedy jeszcze w podstawówce, doskonale pamiętam tamte lęki. Martwiliśmy się, jak zachowają się komuniści, na przykład, jak fiskus potraktuje prywaciarzy…

Początkowo senior Galara produkował najprostsze zbiorniki – bojlery do centralnego ogrzewania – oraz tradycyjne stalowe grzejniki.

– Żeliwne grzejniki to była prawdziwa klasa – śmieje się Robert Galara. – Są niemal wieczne. Z czasem jednak zaczęło brakować żeliwa, więc rzemieślnicy zaoferowali też grzejniki spawane z cienkiej blachy. To wymagało gięcia, cięcia i spawania, ale wszystko się sprzedawało. Największym wyzwaniem był zakup blachy, drutu i elektrod…

Wspomina wizytę w hurtowni zaopatrzenia rzemiosła, gdzie pojechał z ojcem.

– W ogromnej hali stał tylko wózek widłowy i puste regały. Spojrzałem na ojca i mówię: „Tato, przecież tu nic nie ma!”. A on odparł: „Tak, ale ten pan wie, gdzie wszystko znaleźć”. Na tym polegały te liczne znajomości. Co ojciec załatwił, przerobił na gotowy produkt i od razu sprzedawał w GS-ie. Dzięki temu mieliśmy kontakty do wszystkich spółdzielni, i w bliższej, i w dalszej okolicy, choćby aż pod sam Kraków. Z tego powodu to był naprawdę piękny czas.

Garaż pęcznieje

Biznes szedł dobrze, dlatego też pan Stanisław zbudował pierwszą halę za domem o powierzchni 150 m kw.

– Potem wynajął w mieście kolejną halę – opowiada Robert Galara. – A na początku lat 90., kiedy zaczęła powstawać gospodarka wolnorynkowa, kupił jedną halę o powierzchni 300 m kw. po byłym POM-ie, gdzie naprawiano wcześniej maszyny rolnicze. Pamiętajmy, iż powiat głubczycki to region dobrze rozwinięty rolniczo, więc takie duże instytucje tutaj właśnie były. Dziś zajmujemy o wiele więcej miejsca, niż wtedy cały ten POM…

Robert Galara mówi, iż rozwój firmy następował sukcesywnie, ojciec firmę tworzył samodzielnie – bez kredytów.

– Przy budowie hali za domem podawał cegły murarzowi – wspomina syn twórcy Galmetu. – Konstrukcje, dach, słupy – spawał sam. Pierwszego Stara złożył z dwóch rozbitych, pierwszego Żuka także. Dzisiejsi młodzi chyba nie zdają sobie sprawy, co to znaczy organiczne budowanie biznesu od podstaw.

Na fajki i hazard czasu nie było

Obecny prezes opowiada, iż docenia bardzo wartości wyniesione z domu rodzinnego

– Już w podstawówce z bratem mieliśmy swoje obowiązki po szkole – wspomina. – Oczywiście, jako chłopcy mieliśmy żal, iż rówieśnicy palą papierosy w lasku, grają w karty i kapsle, a my spędzamy czas w warsztacie. Dziś dostrzegam, iż tamta systematyczność procentuje i nie mam do tamtych lat żadnych pretensji. Rodzice nie zaganiali nas do pracy batem od rana do nocy, ale życie dorosłe wkracza szybciej, niż się spodziewamy. Czy chcemy, czy nie, musimy pracować i mieć obowiązki. Nie odpowiada mi model współczesnych trzydziestolatków siedzących wyłącznie przed komputerem.

Robert Galara opowiada też, jak bardzo zaangażowany w firmę był jego ojciec.

– My wstawaliśmy do szkoły po godzinie siódmej, a on już był w garażu – mówi. – My kładliśmy się spać około dwudziestej drugiej, on wciąż pracował. Był swoim własnym sterem i okrętem, ale pracował znacznie więcej godzin niż na etacie, kosztem życia towarzyskiego.

Prezes podkreśla, iż rodzinny biznes dawał poczucie bezpieczeństwa i stabilności. On i jego brat, choć nie byli rozpieszczani, rozumieli, iż bez pracy nie ma kołaczy.

– Mieliśmy świadomość, iż żyjemy nieco lepiej – stwierdza. – Trzy czwarte rodziców naszych kumpli z podstawówki pracowało w Zakładach Przemysłu Dziewiarskiego „Unia” w Głubczycach, które padły, jak się skończyła komuna.

Robot podający arkusz blachy
– prasa krawędziowa. / Fot. Galmet

Galara zauważa, iż pieniądze nigdy nie spadały na niego czy brata z nieba.

– Nie mieliśmy modnych gadżetów – mówi. – Podobne wartości staramy się przekazywać kolejnemu pokoleniu. Nasze dzieci nie należą do tych, które pierwszego telefona czy quada dostają od razu. Chodzi o szacunek do wypracowanych pieniędzy, to ważne nie tylko w biznesie, ale i w życiu. Mój ojciec kupił pierwszego Mercedesa dopiero po dwudziestu latach prowadzenia firmy. I oczywiście był to Mercedes używany i po wypadku – śmieje się.

A to dlatego, iż priorytety były jasne: następna prasa, automat spawalniczy czy hala, na którą trzeba było kupić materiały i ją zbudować…

Kto przejmie biznes?

Robert Galara mówi, iż choć jego ojciec był człowiekiem zasadniczym, nie wywierał na synów presji, by kontynuowali zapoczątkowaną przez niego działalność.

– W ogóle słowa „firma” nikt z nas nie używał gdzieś do połowy lat 90.! – śmieje się. – Dopiero na początku lat dwutysięcznych zaczęliśmy mówić o „fabryce”. Bo wcześniej prawdziwą fabryką to był dla nas Wedel czy Huta im. Lenina w Krakowie. Choć dziś – w naszym przypadku – to już jest oczywiste.

Przyznaje, iż początkowo chciał studiować na historii, którą pasjonuje się do dziś, choć w liceum wybrał profil biologiczno-chemiczny.

– W klasie byłem jednym z czterech chłopaków. W latach 80. każdy, kto dobrze się uczył, myślał o medycynie – uśmiecha się. – Sam początkowo zamierzałem zdawać na maturze biologię i chemię, ale ostatecznie, biorąc pod uwagę praktyczne rady ojca, na dwa miesiące przed maturą zdecydowałem, iż podejdę do matematyki i fizyki. Udało się, i tak zostałem inżynierem, dyplom uzyskałem na wtedy jeszcze Wyższej Szkole Inżynierskiej w Opolu.

Galmet w czasach wolności

Choć długo wyczekiwane swobody gospodarcze otworzyły niewyobrażalne wcześniej możliwości, nie wszystkim udało się utrzymać na rynku.

– Kończąc studia w 1993 roku nie myślałem w ogóle, co stanie się z naszym zakładem, ale co będzie z Polską… – przyznaje. – Polityka i socjologia do dziś mnie żywo interesują. Mamy więc na początku lat 90-tych wybuch wolności, ale z drugiej strony u nas masa ludzi traci robotę, upadła „Unia”, podupadł kombinat rolny… Było widmo bezrobocia, hiperinflacja…

Ich rodzinna firma w tamtym czasie rozwija się.

– niedługo się okazało, iż mamy kilka tys. m kw. pod dachem i jest ciasno – wspomina. – Towar był, byliśmy znani na Śląsku, chciano z nami pracować, rosła produkcja. W dodatku granice się otworzyły. Nie pamiętam też już wtedy problemów z inflacją. W tym czasie też budowała się renoma ojca, jako uczciwego pracodawcy.

Galmet mocno wyszedł poza Śląsk. Robert Galara mówi, iż do dziś istotny jest dla niego patriotyzm gospodarczy, budowanie pozycji w kraju.

– Choć z drugiej strony nie można zapominać o ekonomii i trzeba się rozwijać także za granicą – podkreśla.

Pracownica nadzoruje
automat spawający. / Fot. Galmet

Firma przechodziła również momenty kryzysowe.

– Trafiliśmy na oszustów na Białorusi, w Czechach, ale i w Polsce. Na szczęście udało się wyjść z tego dołka – mówi pan Robert, odpowiedzialny w Galmecie za handel i podkreśla, iż te doświadczenia uczą ostrożności oraz wnikliwej analizy partnerów biznesowych.

Jak nadążyć za tak dynamicznym rynkiem?

– Podróże kształcą, a przepustką do wiedzy i handlu jest znajomość języków – podkreśla. – A w tym kontekście najważniejsze są targi i konferencje branżowe. My jesteśmy wszędzie tam, gdzie dzieje się najwięcej w branży. W tym roku byliśmy m.in. we Frankfurcie, w przyszłym będziemy w Mediolanie. Zwykle mamy tam stoisko. To ciągła wymiana wiedzy, kontakty i podglądanie, co, kto i jak robi.

Szef Galmetu przyznaje, iż udział w międzynarodowych targach napawa go dumą, ale i rodzi frustrację.

– Ta różnica w innowacjach wciąż jest horrendalna – podkreśla. – Bo choć w Polsce przez ostatnie dekady zmieniło się wiele, zajmujemy dwudzieste miejsce w rankingu gospodarek świata, to wciąż jednak jest to tylko statystyka.

Galmet współcześnie

Około dwudziestu lat temu Galmet uruchomił pierwszą emaliernię, wydział nowoczesnych technologii w swojej branży.

– Chodzi o emaliowaną obróbkę cieplną zbiorników, czyli technologię antykorozyjną – tłumaczy Robert Galara. – Po bardzo dobrych dla nas latach 2021–2022 kupiliśmy wiele nowych maszyn i mamy coraz więcej młodych pracowników obsługujących automaty.

W 2022 roku w firmie pracowało rekordowo 710 osób, z czego ponad 600 na produkcji.

– Do dziś nasza działalność opiera się przede wszystkim na produkcji zbiorników, pojemników i rezerwuarów na wodę, mówiąc ogólnie – wyjaśnia. – Stanowią aż 80 procent naszej produkcji. Niezależnie od tego, czy to kocioł gazowy, elektryczny, węglowy czy na pellet, każdy potrzebuje zasobnika. Pozostałe działy to produkcja pomp ciepła, w mniejszej skali paneli solarnych, a najmniej – rekuperacji (systemów wentylacyjnych – red.).

Od kilkunastu lat Galmet produkuje także urządzenia wykorzystujące odnawialne źródła energii, między innymi pompy ciepła i panele słoneczne. Tu ogromny wzrost firma zanotowała w czasach pandemii.

Pierwsza sukcesja za nimi

Stanisław Galara, założyciel Galmetu, wciąż wspiera firmę, choć już nie pracuje od 6.00 do 22.00 jak ponad dziesięć lat temu. przez cały czas służy radą i doświadczeniem, zwłaszcza w obszarze produkcji.

Robert Galara od lat jest twarzą przedsiębiorstwa na zewnątrz i aktywnie angażuje się w kontakty z klientami. Od niedawna pełni również oficjalnie funkcję prezesa.

– Nasza pierwsza sukcesja, czyli przekazanie firmy z ojca na syna, formalnie dobiegła końca – podkreśla Robert Galara. – Od kilku lat pracuje z nami mój syn, absolwent studiów inżynierskich z mechaniki oraz studiów magisterskich z zarządzania na AGH. w tej chwili poznaje wszystkie działy firmy, zdobywając cenne doświadczenie.

Prezes zaznacza jednak, iż pełna sukcesja jeszcze przed nimi.

– Na emeryturę się nie wybieram – śmieje się. – Proces przekazywania odpowiedzialności postępuje, ale główna troska o przyszłość wciąż spoczywa na mnie.

Robert Galara, prezes Galmetu przed automatem do ultradźwiękowego zgrzewania paneli solarnych. / Fot. Galmet

***

Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania

Idź do oryginalnego materiału