Dogadanie się z rodzicami to koszmar
"Dwójka moich dzieci chodzi do przedszkola, więc w ostatnim czasie moje myśli zaprzątają zebrania, składki przedszkolne i opłaty za wyżywienie. Córka i syn chodzą do 3- i 5-latków w publicznym przedszkolu i w zeszłym tygodniu miałam przyjemność być na dwóch zebraniach dla rodziców, z których wyniosłam niesmak i pewne refleksje. Piszę do was, żeby się nimi podzielić, bo trochę jestem zawiedziona, iż moje młodsze dziecko trafiło akurat do takiej grupy" – zaczyna swój list Monika, mama przedszkolaków.
"Czuję, iż cały rok szkolny to będzie wieczna walka i przepychanki, jeżeli chodzi o organizację. W grupie u starszej córki od ponad dwóch lat jest ta sama trójka rodziców zajmująca się składkami i wieloma sprawami organizacyjnymi. Rodzice i wychowawczynie już się dobrze znają, nie ma wielkich problemów i kłótni, bo mamy już wypracowany schemat współpracy, wiemy, jakie panują zasady w przedszkolu".
Kłócą się dosłownie o każdą złotówkę
Kobieta opowiada, iż u młodszego dziecka rodzice jeszcze się nie znają: "U młodszego syna, kiedy poszłam na zebranie, złapałam się za głowę. Pierwsza sprawa jest taka, iż od razu widać, którzy rodzice pierwszy raz mają do czynienia z przedszkolem. Nie chcę nikogo tu obrażać, ale to zwykle ci, którzy najgłośniej krzyczą, żeby nie przyprowadzać dzieci z katarem, a potem ukradkiem wycierają maluchom gile w szatni, bo nie mogą wziąć L4 na sam katar dziecka.
Druga sprawa jest taka, iż jest grono rodziców, które nie wie jeszcze, jak funkcjonuje placówka i wykłócają się o każdy najdrobniejszy szczegół. Największa awantura rozpętała się, gdy przeszliśmy do finansów. Najpierw jedna matka podniosła krzyk, iż nie będzie płaciła składki na wyprawkę, bo przecież powinna być darmowa i zapewnia ją przedszkole. Nie umiała zrozumieć, iż placówka zapewnia papier, kredki i farby, a jeżeli chcemy, żeby dziecko miało co tydzień zajęcia z sensoryki i plastyki, to nauczycielkom potrzeba więcej materiałów.
Potem była kłótnia o Radę Rodziców, a na koniec dwie matki powiedziały, iż one nie zgadzają się, żeby takie małe dzieci miały podręczniki. Panie cierpliwie tłumaczyły, iż nie ma obowiązku książek, iż mogą z dziećmi realizować program bez nich, ale wtedy będzie im potrzebny cały stos kserówek. Inni rodzice je poparli, twierdząc, iż jednak podobny koszt, a jednak z książek przyjemniej się korzysta".
Szkoda im pieniędzy na rozwój dziecka?
"Normalnie byłam zażenowana tym, jak na każdym kroku te roszczeniowe matki gasiły zapał i pomysły nauczycielek na pracę z dziećmi. Wiem, iż nie dla wszystkich 100 zł za materiały plastyczne to mało, ale to koszt, który dotyczy całego roku szkolnego. Rozumiem, iż można nie mieć 1000 zł na czesne w prywatnej placówce, ale te koszty w publicznym przedszkolu wcale nie są horrendalne.
Można te składki rozłożyć na raty, zapłacić za jakiś czas, jeżeli nie stać nas na całość od razu. Ale przecież to chodzi o pieniądze, z których będą korzystać nasze dzieci, a nie jakaś obca grupa z przedszkola. Byłam zniesmaczona tym, iż te matki mają problem z każdą złotówką wydaną na własne dziecko.
Nie dziwię się nauczycielom, iż odchodzą z pracy w przedszkolu, bo sama nie chciałabym mieć do czynienia z takimi ludźmi na co dzień. Kiedy oddają w ręce nauczycielki swoje dziecko, to są roszczeniowi i kłócą się o każdą najdrobniejszą rzecz, zamiast zaufać doświadczeniu i wykształceniu pedagogów. Podważają ich wiedzę i umiejętności na każdym kroku, a takie podcinanie skrzydeł, kiedy nauczycielki chcą z dziećmi robić fajne rzeczy, sprawia, iż się odechciewa im pewnie pracować" – kończy list czytelniczka.