Nie ma w niej pychy, nie ma w niej samochwalstwa. Po prostu jest małą dziewczynką, która widzi swoje lśniące włoski, duże piękne oczy. Widzi, jak jej mama nakłada sobie pomadkę na usta i chce zrobić to samo, chce być, choć w części, jak ona.
Nie ma w tym nic złego. A jednak ostatnio myślałam nad odpowiedzią dotyczącą sfery wyglądu nieco dłużej niż zwykle. Za rok rozpoczynamy przygodę ze szkołą i moja córka często o tym ze mną rozmawia. Wczoraj wieczorem rozmarzonym głosem opowiadała mi, jak będzie wyglądać podczas swojego pierwszego dnia w szkole.
Makijaż w szkole…
O tym, jak pomaluje sobie usteczka, a ja pomogę jej nałożyć na oczy ten perłowy cień… I czy możemy tak zrobić? Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc bardzo delikatnie manewrowałam między jej wolnością wyrażania siebie przez wygląd zewnętrzny a granicami, jakie i ja w sobie mam, i wiem, iż będą nam przewodzić w jakiś sposób w systemie szkolnym.
To nie jest tekst o tym, czy regulaminy i zasady statutów poszczególnych szkół w kwestii wizerunku ucznia są ok. To jest temat na oddzielny felieton. To jest tekst o tym, iż będąc rodzicem świadomym, odpowiedzi na pytania dzieci wcale nie są łatwiejsze, wręcz przeciwnie.
Nawet taka prosta rzecz, jak potencjalny, wyimaginowany makijaż, może być jakąś trudnością. Gdzieś ta granica będzie musiała zostać postawiona, ale nie jestem zwolenniczką odpowiedzi: "Nie, bo nie. Bo ktoś tak sobie wymyślił".
Zasady są potrzebne i ważne. Natomiast myślę, iż warto się na nich skupić, kiedy rzecz o poważniejszych kwestiach niż ślad pomadki na ustach.
Dlatego nie chcę jej straszyć zakazami, zasadami. Cieszę się, iż widzi swoją piękną twarzyczkę i iż akceptuje siebie, iż siebie lubi, iż przegląda się w lustrze i puszcza do siebie oczko. To jest dobre i bardzo ostrożnie muszę postawić te kolejne kroki, żeby ułożyć ją jakoś w świecie wymagań społecznych i norm, ale nie zamknąć jej w klatkach tychże.
Nie wiem, skąd w niej takie pytania, ten rodzaj dbania o siebie, makijażu. To chyba taki etap, który przypłynął do nas, nie wiem skąd. Ja nie poświęcam czasu z nią ani swojego na makijaż, na rozmowy na ten temat. A jednak gdzieś to w niej zostało zasiane, tym jednym pociągnięciem błyszczyka na usteczkach. I ok.
Może nie jestem zachwycona, ale jestem z tym ok. Wciąż nie wiem, jak przeprowadzimy się przez pierwszą klasę, bo jednak cichy głos z tyłu głowy mówi, iż nie będę pozwalać na pomadkę i cień małej uczennicy.
Będziemy siebie nawzajem słuchać, może ustalimy jakieś specjalne dni z pomadką? Nie wiem, jednak to, co chcę powiedzieć, to iż dzieci będą zadawać pytania i warto ich słuchać. Dlatego, iż choćby za tak małą rzeczą, jaką może wydawać się kwestia pociągnięcia ust błyszczykiem, może kryć się coś więcej. Wola wyrażenia siebie, wolność, akceptacja własnego ciała. Szkoda by było zdusić to w zarodku.