Tak ma wyglądać zielona szkoła?
"Zamiast inspirującego wyjazdu edukacyjnego, który miał być uzupełnieniem szkolnego programu – wyszła z tego raczej przedłużona przerwa od nauki. I choć rozumiem, iż dzieci potrzebują także odpoczynku i zabawy, to nie tak miało to wyglądać.
Zajęcia – owszem – były, ale bardzo ograniczone. Zamiast ciekawych obserwacji w terenie, doświadczeń, nauki przez zabawę czy poznawania przyrody na żywo, dzieci miały tylko kilka odhaczonych aktywności, które – z tego co opowiadała córka – nie wniosły zbyt wiele. Dużo więcej było swobodnego czasu, braku konkretnego planu, siedzenia w pokojach czy spacerów bez większego celu. Dzieci mówiły wprost: 'Było fajnie, bo nic nie musieliśmy robić'.
Nie taki był cel tej wycieczki. Zielona szkoła to nie są wakacje. Powinna łączyć przyjemne z pożytecznym. Powinna być inspiracją, okazją do wyjścia poza szkolne mury i uczenia się w sposób inny niż na lekcjach. Tymczasem miałam wrażenie, iż nauczyciele potraktowali ten wyjazd jak chwilę wytchnienia: dla siebie. Zabrakło zaangażowania, pomysłowości, a przede wszystkim wykorzystania potencjału takiej formy edukacji.
Nie chcę nikogo obrażać, ale czuję się zwyczajnie zawiedziona, bo wyszło na to, iż nauczyciele to obiboki. I wiem, iż nie jestem jedyną matką, która ma takie odczucia. Dzieciom należą się nie tylko atrakcje, ale też bodźce, które rozwijają ich ciekawość świata. A tego było zdecydowanie za mało.
Może warto, by na zielone szkoły spojrzeć nie tylko od strony organizacyjnej, ale przede wszystkim merytorycznej. Bo jako rodzice mamy prawo oczekiwać, iż nasze dzieci z takich wyjazdów wrócą nie tylko wypoczęte, ale i zainspirowane. Tym razem tego zabrakło".