Wanda błądziła po swoim małym mieszkaniu w Łodzi, zaciskając dłoń na telefonie, gdzie znów pojawiło się przypomnienie o zaległej płatności kredytu. Serce ściskało jej się z niepokoju: jak utrzymać rodzinę, gdy córka i zięć zwalili na jej barki cały ciężar? Wszystko zaczęło się, gdy jej starsza córka, dziewiętnastoletnia Kinga, oświadczyła, iż spodziewa się dziecka i wychodzi za mąż.
Wanda od lat pracowała z koleżanką, Ireną, kobietą mądrą i wrażliwą. Irena samotnie wychowywała dwie córki: Kingę, która miała dziewiętnaście lat, i dziesięcioletnią Olę. Do niedawna Irena nie miała powodów do narzekań. Kinga pilnie uczyła się na uniwersytecie, Ola błyszczała w szkole. Obie były posłuszne, przykładne, a Irena była z nich dumna, mimo trudów samotnego życia.
Ale na drugim roku Kinga poznała jego — swoją pierwszą miłość, Krzysztofa. Chłopak był przyjezdny, ale Irena, gdy go poznała, zaakceptowała wybór córki. Krzysztof wydawał się dobry, szczery, nie byle jakim podejrzanym typem. niedługo zakochana para postanowiła zamieszkać razem. Żeby nie wydawać na wynajem, wprowadzili się do Ireny. Ta była przeciwko takiemu pośpiechowi: córka ledwo zaczęła dorosłe życie, powinna najpierw skończyć studia, stanąć na nogi. Ale wyboru nie było.
Irena mieszkała w trzypokojowym mieszkaniu, ale pokoje były malutkie, i tak już było ciasno. Pojawienie się Krzysztofa, potencjalnego zięcia, tylko pogorszyło sytuację. Irena się pogodziła z tym, ale niedługo poznała powód ich pośpiechu: Kinga wyznała, iż jest w ciąży i ona z Krzysztofem chcą się pobrać. Irenie nagle zabrakło ziemi pod nogami. Córka, ledwo dorosła, już miała zostać matką.
Krzysztof nie pracował. Uczył się, tak jak Kinga, na dziennym, i ani on, ani córka nie chcieli przejść na zaoczne. Ale ślub urządzili wystawny, jakby byli bohaterami hollywoodzkiego filmu. Wybrali jedną z najdroższych restauracji w Łodzi, zaprosili mnóstwo gości, a Kinga zamówiła suknię od projektanta, jakby szykowała się na wybieg. Irena próbowała protestować, tłumaczyć, iż nie ma takich pieniędzy, ale Kinga, łapiąc się za brzuch, zaczynała płakać:
— Mamo, co, dla własnego wnuka żałujesz?
Irena, zaciąwszy zęby, zapłaciła za wszystko. Wzięła pieniądze z oszczędności, które odkładała na czarną godzinę, a choćby zaciągnęła nowy kredyt. Miała nadzieję, iż po ślubie młodzi wezmą się w garść, znajdą pracę, zaczną samodzielne życie. Ale jej nadzieje rozsypały się jak domek z kart. Kinga i Krzysztof przez cały czas mieszkali u niej, nie zamierzając szukać dodatkowej pracy.
Rodzice Krzysztofa podarowali młodej parze używany samochód. Teraz para jeździła po mieście, jakby byli na wakacjach, a paliwo płacili ci sami rodzice pana młodego, wiedząc, iż syn nie ma ani grosza przy duszy. Ale reszta wydatków — jedzenie, rachunki, ubrania — spadła na barki Ireny. Młodzi choćby nie wiedzieli, ile kosztuje bochenek chleba. Gdy Irena próbowała poruszyć temat rachunków, Kinga przewracała oczami:
— Mamo, no my się przecież uczymy, skąd my mamy pieniądze?
Kinga nie chciała oszczędzać na niczym. Pokazała matce katalog z wózkiem i łóżeczkiem — najmodniejszymi i najdroższymi modelami. Irena, ze swoją przeciętną pensją, tylko otworzyła usta ze zdumienia.
— Kinga, nie mam takich pieniędzy! Mam kredyt za twoje studia, Olę trzeba wychować!
— Poważnie? — warknęła córka. — Przyszła babcia, a na wnuka skąpi?
Irena czuła, jak w środku wszystko w niej wrze. Oni sami zdecydowali się na dziecko, a ona ma je utrzymywać? Ona jedna ciągnęła rodzinę, pracowała do upadłego, a ledwo starczało do pierwszego. Kredyt za studia Kingi wisiał nad nią jak miecz Damoklesa, młodsza Ola potrzebowała opieki, a młodzi żyli jak w baśni.
Pewnego dnia Irena nie wytrzymała. Wróciła z pracy, gdzie znowu dostała reprymendę za spóźnienie — zatrzymała się, by kupić jedzenie dla całej rodziny. W domu czekał na nią widok: Kinga z Krzysztofem, chichocząc, przeglądali katalog z artykułami dla niemowląt, wybierając kołyskę za połowę jej pensji. Ola siedziała w kącie, cicho rysując, a w kuchni piętrzyła się góra brudnych naczyń.
— Czy to znaczy, iż mam jeszcze za wami zmywać? — warknęła Irena, rzucając torby na podłogę.
— Mamo, no co ty? — zdziwiła się Kinga. — Jesteśmy zajęci, czekamy na dziecko!
— Czekacie na dziecko, a ja za wszystko płacę? — Irena zadrżała ze złości. — OKinga zamilkła, a Krzysztof nagle zauważył, iż ich bańka właśnie pękła, odsłaniając twardą rzeczywistość, w której nie było już miejsca na dziecięce marzenia.