
(fragment nowo pisanych wspomnień z cyklu `Zza zasłony czasu`)
cd.
Po przyjściu na internatowe, małe boisko asfaltowe, podzieliłem klasę na dwie grupy:
– Dziewczęta, które nie mogą ćwiczyć z powodu nadmieernych boleeści – zaakcentowałem wydłużając słowa – siadają na razie na ławeczkach. Zajmę się wami za chwilkę. Natomiast wy – zwróciłem do drugiej grupki, gotowej do zajęć – w co chcecie dziś pograć? W siatkówkę, w dwa ognie, czy coś innego?
Ożywione, porozmawiały cicho między sobą i jedna odpowiedziała:
– W dwa ognie. Możemy same się podzielić?
– Dobrze. Skocz na dyżurkę po piłkę do manualnej. Ale same też dzisiaj będziecie sobie sędziować. Ja muszę się zająć waszymi koleżankami. – Zrobiłem lekki ruch głową za siebie, przymrużając znacząco oko.
Wróciłem do dziesięcioosobowej grupki „ciężko przeżywających swoją bolesną miesiączkę, która przypadkiem wystąpiła u wszystkich jednocześnie – ta myśl przebiegła mi przez głowę. – Gdybym żył w osiemnastym wieku, to miałbym już długi, ale ładny podtytuł do tytułu poradnika `O problemach z okresem u pań`, w jakich to dopiskach pisarze wtedy się lubowali”. Poprosiłem, aby wszystkie wstały i zakomunikowałem:
– Więc tak, dziewczęta… – zawiesiłem głos i popatrzyłem na nie, przeciągając wzrokiem dwukrotnie po krótkim dwuszeregu – skonsultowałem się z lekarzem oraz z naszymi paniami wychowawczyniami i nauczycielkami. Większość z nich ma już córki w waszym wieku. Omówiłem tę waszą przypadłość, uzgodniłem też z panią dyrektor Melkowską. Miesiączka nie jest chorobą i nie zwalnia od ćwiczeń, można tylko je dostosować, znaczy przeprowadzać lżejsze dla tych, które się gorzej czują. Tak więc stańcie obok siebie w dwóch szeregach, po metr, półtora odległości. Poćwiczymy lekko. Żadnych dopytywań ani ja nie mogę – podniosłem ostrzegawczo rękę w górę – wszystko już wyjaśniłem. Zwolnienie z zajęć może wystawić tylko lekarz, jeżeli stwierdzi, iż trzeba. Zaczynamy ćwiczenia od ruchów ramion. Będę pokazywał, powtarzacie za mną. Raz, dwa, trzy, cztery, raz, dwa… Wiśniewska, zaraz dostaniesz pałę za nieuczestniczenie w zajęciach! Raz, dwa, trzy, cztery… Teraz skłony. Skłon, wyprost, skłon, wyprost. Palcami rąk sięgamy do stóp. Kamińska, ciebie to też dotyczy! Teraz ponawiamy, raz, dwa, trzy, cztery…
Przywoływałem głosem do porządku niesforne dziewczyny, nie przerywając swojego pokazu ćwiczeń w stylu „szwedzkiej gimnastyki”. Te skłony, skręty tułowia, unoszenie nóg, kręcenie rękoma i głową – są dobre na początku rozgrzewki przed intensywniejszymi ćwiczeniami fizycznymi. Jednak jako całość kilkudziesięciominutowych zajęć – mogą zanudzić człowieka dokumentnie. Jednostajne, monotonne, powtarzalne… żadnej przyjemności, żadnej atrakcji, zwłaszcza w porównaniu do… gry w dwa ognie. Z boiska dochodziły śmiechy, choćby radosne głosy ich rozemocjonowanych koleżanek po zdobyciu kolejnego punktu w meczu.
Sam się nudziłem śmiertelnie powtarzalnymi, powolnymi ruchami szwedzkiej gimnastyki, ale `dałeś się za nauczyciela i… wychowawcę, to teraz cierp`. Po kwadransie zrobiłem krótką przerwę:
– Minuta na oddech i później dalej ćwiczymy. – Odwróciłem się do grupki grającej w dwa ognie: – Dziewczęta, chcecie też przerwę?
– Niee! My gramy! Niepotrzebna! Teraz nie! – odezwała się kakofonia ich głosów.
– No to grajcie! A wy? Może też niepotrzebna przerwa? Co? – zwróciłem się do mojej grupki.
Niektóre się skrzywiły, popatrzyły z ukosa, inne stanęły bokiem, wyraźnie okazując swoją „chęć” do kontynuacji ćwiczeń. Spojrzałem na zegarek. Kiedy wskazówka sekundnika zrobiła pełny obrót na cyferblacie, zakomunikowałem:
– Koniec odpoczynku. Znowu stajemy w dwóch szeregach. Robić wraz ze mną: raz, dwa, trzy, cztery, raz, dwa, trzy, cztery…
Nie były zbyt szczęśliwe, nie wspominając choćby o całkowitym braku euforii na ich twarzach. Powtarzały ruchy ćwiczeń za mną; jedne lepiej, inne z oporami, ale… ćwiczyły. Czasem musiałem którąś pogonić dobrym słowem, minuty wlokły się niemiłosiernie, jednak nie ustawałem. Dopiero pięć minut przed końcem lekcji ogłosiłem:
– Koniec zajęć. Ustawcie się jeszcze w dwuszeregu. – Odwróciłem się w stronę płyty boiska: – Dziewczęta, wy też kończcie i chodźcie do mnie!
– Zaraz! Chwileczkę! Jeszcze minutka! – Kilka uczennic jednocześnie mi odkrzyknęło. – Tylko skończymy!
Aż tak nie goniłem z czasem; odczekałem tę minutkę. Kiedy już zebrała się cała gromadka, wyciągnąłem notatnik i podsumowałem:
– Dziewczęta grające w dwa ognie, macie po piątce za wykazaną aktywność. Dziewczęta ćwiczące gimnastykę ze mną… no, trudno, same zgłosiłyście, iż macie dolegliwości, ale nie widziałem u was nadmiernej chęci, aktywności. Tak że, niestety… ale macie zaliczoną obecność. To też się liczy. Dziękuję, do zobaczenia za tydzień.
* * *
Nie wiem, co było przyczyną, ale po tej lekcji epidemia boleści miesiączkowych nagle się zakończyła. Czasem któraś z dziewcząt zgłaszała, aby postawić jej czerwoną kropkę, ale to były naprawdę rzadkie przypadki. Tu choćby lekarz by chyba nie pomógł w odgadnięciu… medycyna zna takie przypadki, iż ni z tego, ni z owego ludziom mijają ich boleści. Nie byłem niezadowolony. Przeciwnie – ułatwiło mi to prowadzenie zajęć w kolejnych miesiącach.