Ruszyła obywatelska inicjatywa ustawodawcza, która chce zebrać podpisy pod projektem uczynienia 4 czerwca świętem państwowym i dniem wolnym od pracy. Nowe święto miałoby się nazywać Świętem Wolności i Praw Obywatelskich. Czciłoby rocznicę pierwszych częściowo wolnych wyborów.
W czwartek 12 września inicjatorzy akcji pojawili się w sejmie, gdzie świętowano 35. rocznicę powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego. Była to okazja, żeby przypomnieć o inicjatywie, o której media pisały już trochę w czerwcu tego roku. I żeby zadać sobie pytanie: czy potrzebne nam nowe święto państwowe?
Zaproszono mnie do sejmu, bym w towarzystwie znajomych publicystów zmierzyła się z tym pytaniem. Okazuje się ono banalnie proste i jednocześnie bardzo skomplikowane.
„Za” przemawia to, iż nowe święto państwowe miałoby być dniem wolnym od pracy. Nie wszystkie święta państwowe są wolne – tylko 1 i 3 maja oraz 11 listopada. Wolny dzień w ciepłym miesiącu brzmi kusząco.
„Przeciw” nowemu świętu upamiętniającemu jakiś nasz historyczny sukces przemawia to, iż mamy już np. 11 listopada i widać, iż marnie sobie radzimy ze świętowaniem niepodległości; czemu więc świętowanie wolności miałoby nam pójść lepiej?
„Za” są argumenty z powracającego przy każdej debacie pakietu edukacyjnego: państwowe święto sprawi, iż będzie się więcej mówić o wyborach 4 czerwca, o tym, jakie to było niesamowite, iż kartką do głosowania ludzie bezkrwawo zmienili w Polsce system i iż na dodatek to Polska była trendsetterką w regionie Europy Środkowej, bo przecież mur berliński upadł po „naszym” 4 czerwca.
„Przeciw” jest według mnie również argument „z edukacji” – i to też powiedziałam w czwartek w sejmie. Zapytana przez prowadzącego debatę prof. Antoniego Dudka o to, jaki inny dzień powinien być świętem państwowym, odparłam, iż Dzień Nauczycielki. Tak, wiem. Teraz to się nazywa Dzień Edukacji Narodowej, bo co nie „narodowe”, to nieważne. Wcześniej też nie nazywał się Dniem Nauczycielki, tylko Nauczyciela, choć przecież większość osób w tym zawodzie to kobiety. Pal licho nazwę, ale jeżeli w każdej niemal dyskusji pada fraza „edukacja jest najważniejsza”, to czemu nie poświęcić dnia ludziom, którzy na tę edukację ciężko pracują?
„Za” powodzeniem zbiórki podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o wprowadzeniu 4 czerwca święta i dnia wolnego na grillowanie albo wspominanie wyborów (każdy będzie świętował, jak chce) przemawia też to, iż może ktoś zacznie sprawdzać, jak to w ogóle z tymi świętami państwowymi jest. A okazuje się, iż jest różnie. Przepisy nie regulują kwestii świąt państwowych, regulują kwestie dni wolnych od pracy. Nie każde święto państwowe jest wolne i nie każdy dzień wolny jest świętem państwowym, bo nie pracujemy także w niektóre święta religijne. Świąt religijnych ustawowo wolnych od pracy jest więcej niż świąt państwowych – to tak na marginesie.
„Przeciw” temu, żeby 4 czerwca był świętem państwowym, przemawia jeszcze polaryzacja polityczna. To taka data, w której każde środowiska znajdą swoich bohaterów i nawiązanie do miłych sobie wydarzeń, ale w sumie po co nam święto, które znowu będziemy musieli obchodzić bokiem? Fakt, iż wokół 4 czerwca dałoby się zbudować radosny mit zwycięstwa i wolności – jestem tego pewna, ale łatwiej ten mit zbudować mitotwórczą pracą niż prezentem w postaci wolnego dnia, bo takie święto zmieni się w dzień promocji czteropaków piwa w supermarkecie (choć mam nadzieję, iż prawo w końcu tych głupich promocji zakaże).
Wszystkie święta, państwowe czy inne, dające pretekst do dnia wolnego od pracy upamiętniają wydarzenia z przeszłości. Normalka. Trudno upamiętniać przyszłość. Ja więc jestem gotowa chwilkę poczekać, żeby następnym nowym świętem był w Polsce dzień otrzymania przez kobiety pełni praw do decydowania o sobie. Jak w końcu parlament uchwali, a prezydent podpisze ustawę o aborcji, zróbmy z kolejnych rocznic tego wydarzenia święto.