Czy ty naprawdę nazywasz teściową „mamą”? A czy na pewno wiesz, kto naprawdę nią jest?
Za każdym razem, gdy słyszę, jak ktoś mówi do teściowej „mamo”, przechodzą mnie ciarki. Nie dlatego, iż jestem złośliwa czy zazdrosna. Po prostu dla mnie to słowo jest święte. Nie rozdaje się go na prawo i lewo. Mama to nie kobieta, która stała się twoją rodziną dzięki pieczątce w urzędzie. Mama to ta, która cię wychowała, nie spała po nocach, płakała z bezsilności, ale i tak wstawała rano i znów walczyła o ciebie.
Mam bliską przyjaciółkę – Kingę. Znamy się od dzieciństwa, była moją świadkiem na ślubie, a ja na jej… wszystkich trzech. Przeszłyśmy razem przez wiele, i mimo życia, dzieci, przeprowadzek – trzymamy się razem. Często żartuję:
– No co, Kinga, poczekamy, aż dzieci się dostaną na studia, a na emeryturze pójdziemy do klubu?
Ostatnio wpadłam do niej z prośbą – przywiozłam leki z apteki, bo nie mogła wyjść: auto w warsztacie. Podaję torbę, a ona kiwa głową:
– To nie dla mnie. To mamie źle.
Uśmiechnęłam się, zajrzałam do kuchni i prawie odruchowo wykrzyknęłam:
– Dzień dobry, ciociu Danuto! Jak się pani czuje?
I dopiero gdy kobieta się odwróciła, zrozumiałam: to nie jej mama. To matka jej trzeciego męża. Teściowa. A Kinga czule nazywa ją „mamą”. Tak jak wszystkie poprzednie.
Przypomniałam sobie, jak było z pierwszą i drugą. Od początku, gdy wyszła za Darka – swojego pierwszego męża – jego matkę nazywała „mamą”.
– Oszalałaś? – syknęłam jej wtedy do ucha. – Nie znasz jej! To nie twoja matka!
A ona tylko się uśmiechała:
– To strategia. Będzie jej miło. Zaakceptuje mnie. No i Darkowi będzie przyjemnie. Proste.
Tyle iż ta „mama” później opluwała ją za plecami. Gdy Darek wracał pijany, nocował Bóg wie gdzie, a Kinga do niej dzwoniła – ta tylko wzdychała:
– No co chcesz, dziewczynko? Facet jest zmęczony…
Minęły dwa lata – rozwód. Dziecko urodziło się, ale żadna z „mam” nie zainteresowała się ani wnukiem, ani Kingą.
Z drugim było inaczej. Tamta teściowa od razu przyjęła postawę:
– Ten chłopak ci niepotrzebny. Zabierz go, gdzie chcesz, choćby do domu dziecka. Pieniędzy na niego nie ma.
I znów Kinga nazywała ją „mama”. Aż w końcu zrozumiała, iż za tym „mama” kryje się tylko bezduszne okrucieństwo. Rozwiedli się, na szczęście nie mieli dzieci.
Teraz ma trzeci związek, i wszystko się powtarza. Te same czułe słowa. Ta sama naiwna nadzieja, iż jeżeli powiesz „mamo”, kobieta się rozpuści i stanie się bliska.
Ale nie. To nie działa.
Wiem, o czym mówię. Ja też mam teściową. I my… nie tylko się dogadujemy. Naprawdę się szanujemy. Potrafimy rozmawiać szczerze, śmiać się razem, zbierać jabłka w sadzie czy omawiać seriale. Ale zwracamy się do siebie po imieniu. I to wcale nie przeszkadza nam być sobie bliższe niż niektóre rodziny.
Bo „mama” – to nie forma adresowania dla korzyści. To słowo jest jak medal. Trzeba je zasłużyć. Nie kupisz go, nie zdobędziesz za kompot czy uśmiech. Prawdziwa mama to nie ta, która przyszła do twojego życia z mężem. Tylko ta, która przyszła – na zawsze.
I tak, zdarza się, iż teściowa staje się bliższa niż rodzona matka. Bywa. Ale to rzadkość. Wyjątek. Nie reguła.
Dlatego, gdy słyszę:
– Mamo, może herbatki?
– Mamusiu, jak się czujesz?
Zadaję sobie zawsze to samo pytanie: to miłość? Czy tylko nawyk udawania?