Dziś znów usłyszałem, jak ktoś mówi do teściowej „mamo”, i zrobiło mi się słabo. Nie dlatego, iż jestem złośliwy czy zazdrosny. To słowo jest dla mnie święte. Nie rozdaje się go byle komu. Mama to nie ktoś, kto stał się rodziną przez ślub. Mama to ta, która cię wychowała, nie spała po nocach, płakała z bezsilności, a rano znów walczyła o twoje szczęście.
Mam bliską przyjaciółkę – Kasię. Znamy się od dzieciństwa, była moją świadkową na ślubie, a ja na jej… trzech. Przeszliśmy razem wiele, i mimo życia, dzieci, przeprowadzek – trzymamy się razem. Czasem żartuję:
– No co, Kaśka, poczekamy, aż dzieci skończą studia, a na emeryturze pójdziemy do klubu?
Ostatnio wpadłem do niej z prośby – przywiozłem leki z apteki, bo jej auto było w warsztacie. Podaję torbę, a ona kiwa głową:
– To nie dla mnie. To mamie niedobrze.
Uśmiechnąłem się, zajrzałem do kuchni i automatycznie rzuciłem:
– Dzień dobry, ciociu Danuto! Jak się pani czuje?
Aż wtedy, gdy kobieta się odwróciła, zrozumiałem – to nie jej mama. To matka trzeciego męża. Teściowa. A Kasia czule nazywa ją „mamusią”. Tak jak wszystkie poprzednie.
Przypomniałem sobie, jak było z pierwszą i drugą. Od pierwszego dnia małżeństwa z Markiem, swoim pierwszym mężem, nazywała jego matkę „mamą”.
– Oszalałaś?! – syknąłem jej wtedy do ucha. – Nie znasz jej! To nie twoja matka!
A ona tylko się uśmiechała:
– To strategia. Będzie jej miło. Zaakceptuje mnie. No i Marek zadowolony. Proste.
Tylko iż ta „mama” później pluła jej za plecami. Gdy Marek upił się, nocował Bóg wie gdzie, a Kasia dzwoniła – tamta tylko wzdychała:
– No i czego chcesz, dziewczynko? Mężczyzna zmęczony…
Minęły dwa lata – rozwód. Dziecko było, ale żadna z „mam” nie zainteresowała się ani wnukiem, ani Kasią.
Z drugą było inaczej. Tamta teściowa od razu postawiła sprawę jasno:
– Ten chłopak nie jest ci potrzebny. Wywieź go, gdzie chcesz, chociażby do domu dziecka. Pieniędzy na niego nie ma.
A Kasia wciąż nazywała ją „mama”. Aż zrozumiała, iż za tym słowem kryje się tylko bezduszność. Na szczęście rozwiedli się, nie mając dzieci.
Teraz ma trzecie małżeństwo, i historia się powtarza. Te same czułe słowa. Ta sama naiwna nadzieja, iż jak powie „mamusiu”, to kobieta się rozczuli, stanie się bliska.
Ale nie. To nie działa.
Wiem, o czym mówię. Ja też mam teściową. I my… nie tylko się dogadujemy. Naprawdę się szanujemy. Możemy rozmawiać szczerze, śmiać się, razem zbierać jabłka czy omawiać seriale. Ale zwracamy się do siebie po imieniu. I to nie przeszkadza nam być bliższymi niż niektórzy krewni.
Bo „mama” to nie słowo dla korzyści. To słowo jak order. Trzeba je zasłużyć. Nie kupisz go kompotem ani uśmiechem. Prawdziwa mama to nie ta, która przyszła z mężem. To ta, która przyszła – na zawsze.
I tak, czasem teściowa staje się bliższa niż rodzona matka. To się zdarza. Ale rzadko. Wyjątek. Nie reguła.
Dlatego, gdy słyszę:
– Mamo, może herbaty?
– Mamusiu, jak się czujesz?
Zadaję sobie zawsze to samo pytanie: to miłość? Czy tylko nawyk udawania?
Dzisiaj zrozumiałem coś ważnego: szacunek buduje się latami, nie słowami. A „mama” to nie tytuł do rozdawania. To zaszczyt, który się zdobywa.