Miłego dnia szepnął Maciej, muskając ustami jej policzek.
Barbara skinęła głową odruchowo. Jej policzek pozostał chłodny i suchy ani ciepła, ani zdenerwowania. Po prostu skóra, zwykłe dotknięcie. Drzwi zamknęły się cicho, a mieszkanie wypełniła cisza.
Stała jeszcze chwilę na przedpokoju, wsłuchując się w siebie. Kiedy to się wydarzyło? W którym momencie coś w niej kliknęło i zgasło? Pamiętała, jak dwa lata wcześniej płakała w łazience, bo Maciej zapomniał o ich rocznicy. Jak rok temu trzęsła się ze złości, kiedy znów nie odebrał Jagódki z przedszkola. Jeszcze pół roku temu próbowała rozmawiać, tłumaczyć, prosić.
Teraz była już pusta. Czysta tafla, spalone do szczętu pole.
Barbara przeszła do kuchni, nalała sobie kawy i usiadła przy stole. Dwadzieścia dziewięć lat. Siedem po ślubie. A teraz siedzi w pustym mieszkaniu ze stygnącą filiżanką i myśli o tym, iż przestała kochać męża tak cicho i zwyczajnie, iż choćby nie zauważyła, kiedy to się stało.
Maciej dalej żył jak zawsze. Obiecywał odebrać córkę z przedszkola nie odbierał. Mówił, iż naprawi cieknący kran w łazience kran ciekł trzeci miesiąc. Przysięgał, iż w weekend na pewno pojadą do zoo w sobotę wypadało mu coś pilnego z kolegami, w niedzielę wylegiwał się na kanapie.
Jagódka przestała pytać, kiedy tata się z nią pobawi. W swoje pięć lat już dobrze wiedziała: mama to pewność. Tata to ktoś, kto wieczorami pojawia się i patrzy w telewizor.
Barbara przestała robić awantury. Nie płakała już w poduszkę. Nie układała planów naprawczych. Po prostu wycięła Macieja z równania swojej codzienności.
Trzeba oddać auto na przegląd? Sama to załatwiała. Zaciął się zamek na balkonie? Wzywała ślusarza. Jagódka potrzebowała stroju śnieżynki na przedszkolny bal? Barbara szyła go nocami, gdy Maciej chrapał w sąsiednim pokoju.
Rodzina stała się dziwną konstrukcją dwojga dorosłych żyjących obok siebie pod jednym dachem.
Którejś nocy Maciej wyciągnął się do niej w łóżku. Barbara delikatnie się odsunęła, zasłaniając się bólem głowy. Potem zmęczeniem. Potem jakimiś choróbskami, których nie było. Z precyzją budowała mur pomiędzy nimi, z każdym kolejnym wykrętem coraz wyższy.
Niech sobie znajdzie kogoś na boku myślała chłodno. Niech da mi powód. Normalny, zrozumiały powód, który matka i teściowa przyjmą bez tłumaczenia.
Bo jak powiedzieć mamie, iż odchodzi się od męża po prostu dlatego, iż on żaden? Nie bije, nie pije, wypłatę przynosi. No nie pomaga w domu ale który pomaga? Nie zajmuje się dzieckiem mężczyźni podobno się nie znają na dzieciach.
Założyła w banku oddzielne konto i zaczęła tam odkładać część pensji. Zapisała się na fitness nie dla Macieja, a dla siebie. Myślała o tym nowym życiu gdzieś daleko, na końcu tej nieuchronnej drogi rozwodu.
Wieczorami, gdy Jagódka zasypiała, Barbara zakładała słuchawki i uczyła się angielskiego ze słuchowisk zwrotów, konwersacji, pisania maili. Pracowała w firmie współpracującej z zagranicą, lepszy angielski mógł wiele zmienić.
Dwa wieczory w tygodniu znikała na kursy doszkalające. Maciej narzekał, iż musi siedzieć z Jagódą, co w jego wydaniu znaczyło włączyć jej bajki, a samemu wpatrywać się w telefon.
Weekend Barbara spędzała z córką. Parki, place zabaw, kawiarnie z lodami, bajki w kinie. Jagódka przywykła, iż to ich czas mamy i jej. Tata egzystował gdzieś w tle, jak jeden z mebli.
choćby nie zauważy przekonywała samą siebie Barbara. Po rozwodzie kilka się dla niej zmieni.
Ta myśl była wygodna, trzymała się jej kurczowo jak koła ratunkowego.
Aż w końcu coś się zmieniło.
Nie od razu to zauważyła. Po prostu któregoś wieczoru Maciej sam zaproponował, iż położy Jagódkę spać. Potem odebrał ją z przedszkola. Przyrządził kolację zwykły makaron z serem, ale zrobił to bez żadnych próśb.
Barbara patrzyła na niego podejrzliwie. Czyżby ruszyło sumienie? Chwila szaleństwa? Czy próbuje coś naprawić, o czym ona jeszcze nie wie?
Dni płynęły, a Maciej nie wracał do starego trybu. Zaczął wstawać wcześniej, by odprowadzić córkę do przedszkola. Naprawił wreszcie ten feralny kran. Zapisał Jagódkę na basen i sam woził ją w soboty.
Tata, patrz, już umiem nurkować! Jagódka biegała po mieszkaniu, udając pływaczkę.
Maciej łapał ją, podrzucał pod sufit, a dziewczynka śmiała się aż do łez.
Barbara z niedowierzaniem obserwowała tę scenę z kuchni; nie poznawała własnego męża.
Mogę z nią zostać w niedzielę powiedział Maciej któregoś wieczoru. Spotykasz się z koleżankami, prawda?
Przytaknęła wolno. Wcale nie miała żadnego spotkania, po prostu chciała posiedzieć sama w kawiarni z książką. Skąd on wie o koleżankach? Słucha jej rozmów przez telefon?
Tygodnie mijały, jeden zlewał się w drugi, a Maciej nie ustępował, nie wracał do obojętności.
Zarezerwowałem nam stolik w tej włoskiej restauracji oznajmił pewnego dnia. Na piątek. Mama zgodziła się zająć Jagódką.
Barbara podniosła wzrok znad laptopa.
Z jakiej racji?
Po prostu. Chcę z tobą zjeść kolację.
Przystała na to z ciekawości, jak sobie tłumaczyła. Po prostu zobaczyć, co wymyślił.
Restauracja była przytulna, światła przygaszone, cicho grał pianista. Maciej zamówił jej ulubione czerwone wino Barbara ze zdumieniem zauważyła, iż pamiętał jakie.
Zmieniłeś się powiedziała wprost, bez ceregieli.
Maciej odwrócił w dłoni kieliszek.
Byłem ślepy. Najzwyklejszy, klasyczny głupiec.
O tym wiem.
Wiem, iż wiesz uśmiechnął się krzywo, zupełnie bez radości. Myślałem, iż pracuję dla rodziny. Że trzeba mieć na większe mieszkanie, lepszy samochód. A w gruncie rzeczy… uciekałem. Przed odpowiedzialnością, przed zwyczajnością.
Barbara milczała.
Zauważyłem, jak się zmieniłaś. Jak przestało ci zależeć. I to było gorsze niż jakakolwiek awantura, rozumiesz? Wcześniej krzyczałaś, płakałaś, domagałaś się to było normalne. Potem po prostu… przestałaś. Jakby mnie nie było.
Odłożył kieliszek na stół.
Omal nie straciłem was. Ciebie i Jagódki. I dopiero wtedy zrozumiałem, jak wszystko robiłem źle.
Barbara długo patrzyła na człowieka siedzącego naprzeciwko. Na mężczyznę, który mówił jej to, na co czekała latami. Za późno? A może jeszcze nie?
Miałam się z tobą rozwieść powiedziała cicho. Czekałam tylko na powód.
Maciej pobladł.
Boże, Basia
Odkładałam pieniądze. Rozglądałam się za mieszkaniem.
Nie wiedziałem, iż jest aż tak źle
Powinieneś był wiedzieć przerwała mu. To twoja rodzina. Powinieneś był widzieć, co się dzieje.
Ich milczenie przeciągnęło się ciężko nad stołem. Kelner, wyczuwając atmosferę, omijał ich dalekim łukiem.
Chcę nad tym pracować odezwał się w końcu Maciej. Nad nami. jeżeli dasz mi szansę.
Jedną szansę.
Jedną to i tak więcej niż zasłużyłem.
Siedzieli tam do zamknięcia restauracji. Rozmawiali o wszystkim o Jagódce, o pieniądzach, podziale obowiązków, o wzajemnych oczekiwaniach. Po raz pierwszy od lat była to rozmowa, a nie wymiana żalów.
Wszystko wracało powoli. Barbara nie rzuciła się mężowi na szyję następnego ranka. Obserwowała go, czekała na rozczarowanie. Ale Maciej nie zawodził.
Przejął gotowanie w weekendy. Ogarnął wiadomości z rodzicielskiej grupy w przedszkolu. Nauczył się zaplatać Jagódce warkocze krzywe, pokraczne, ale samodzielnie.
Mamo, patrz, tata zbudował mi smoka! Jagódka wbiegła do kuchni z dziwacznym smokiem z kartonu i kolorowego papieru.
Barbara spojrzała na to dziwadło krzywy, z jednym skrzydłem większym od drugiego i uśmiechnęła się…
…Pół roku minęło nie wiadomo kiedy.
Był grudzień. Całą rodziną wybrali się na działkę do rodziców Barbary. Stary dom, pachnący drewnem i drożdżówkami, ogród zasypany śniegiem, skrzypiące schodki.
Barbara siedziała przy oknie z herbatą i patrzyła, jak Maciej i Jagódka lepią bałwana. Córka wydawała komendy nos tu, oczy wyżej, szalik źle zawinięty! a Maciej posłusznie wykonywał polecenia, co chwilę łapiąc ją i podrzucając w górę. Pisk Jagódki roznosił się po całej okolicy.
Mamo! Mamo, chodź do nas! wołała dziewczynka, machając rękami.
Barbara narzuciła kurtkę i wyszła na ganek. Śnieg skrzył się w bladym słońcu, mróz szczypał policzki, a z boku przeleciała śnieżka.
To tata! momentalnie wydała go córka.
Zdrajczyni fuknął Maciej.
Barbara zgarnęła śnieg i rzuciła w męża. Chybiła. On zaśmiał się, ona też i niedługo wszyscy troje tarzali się w zaspach, zapominając o bałwanie, na mrozie, o całym świecie.
Wieczorem, gdy Jagódka zasnęła na kanapie, nie doczekawszy końca bajki, Maciej ostrożnie przeniósł ją do łóżka. Barbara obserwowała, jak przykrywa córkę kołdrą, poprawia poduszkę, odgarnia włosy z czoła.
Usiadła przy kominku, grzejąc dłonie o gorącą filiżankę. Na zewnątrz śnieg sypał niezmordowanie, otulając świat grubą białą kołderką.
Maciej przysiadł obok.
O czym myślisz?
O tym, jak dobrze, iż nie zdążyłam.
Nie zapytał, o co chodziło. Wiedział.
Wiedziała, iż każdego dnia trzeba się o bliskość troszczyć. Nie bohaterskimi czynami, ale zwykłymi, codziennymi gestami: wysłuchać, pomóc, zauważyć, dać wsparcie. Wiedziała, iż przed nimi jeszcze niejedna sprzeczka, nieporozumienie, zniecierpliwienie błahostkami.
Ale w tamtej chwili jej mąż, jej córka byli blisko. Prawdziwi, żywi, kochani.
Jagódka obudziła się i wtuliła między rodziców na kanapie. Maciej objął je obie, a Barbara pomyślała, iż są sprawy, o które warto walczyć…











