Dawno temu… w Krasnobrodzie

hetman.edu.pl 8 godzin temu

Dawno, dawno temu, za lasami, nad zalewem w Krasnobrodzie… – pamiętacie ten czas naukowego obozu?? – tak na Jubileuszu Szkoły (50 może 60-lecia Hetmana) zaczęliby ze sobą rozmawiać maturzyści 2026. Wśród nich z pewnością kilku lekarzy/lekarek, paru prawników/prawniczek, naukowców albo i naukowczyń, inżynierów, architektów, biznesmenów czy bizneswoman, nauczycieli, może psychologów, tłumaczy…

O tak, jeszcze do dziś śnią mi się zajęcia z układu nerwowego, które szarpały nasze własne nerwy! I ta nauka do rana – bo może kartkóweczka na rozgrzewkę, dla lepszego utrwalenia! – wspomina pewna blondyneczka.

Deltę do tej pory pamiętam, ale zadań z optymalizacji za 4 punkciki już bym chyba nie zrobił – to z kolei refleksja bruneta z dawnego mat-fizu.

Lepsza jednak była chemia, identyczne zadanie trafiło się nam potem na maturze! – z łezką w oku wspominają biol-chemy.

Jak i z WOS-u czy historii – powtórzyliśmy dużo, choć niektóre tematy to jakbym pierwszy raz słyszała – wtrąciła się humanistka. – Polskim też nas panie straszyły, a tak dobrze poszło. Gra w alfabet po angielsku również na coś się przydała, choć może bardziej pożyteczne były karne przykłady z gramatyki. Tylko nie wiem, co z infą i fizą, bo ekipa z klasy „d” prawie nie wychodziła z podziemi sali „Roztocze”, jak zawsze zagadana przez pana Kierzka.

Co Wy tak z tą nauką? – przerwał kolega, który zawsze był duszą towarzystwa. – Najlepsze były nocne wędrówki ludów, integracje i pogaduchy do białego rana. Siedzieliśmy nad planszówkami, oglądaliśmy filmy, niektórzy opowiadali fajne historie...

I iż tego nie wytropiła „Szanowna Inkwizycja” wpadająca znienacka do pokojów po 23?! – zdziwiła się jedna z absolwentek.

A ja tylko kojarzę „walkę” o miejsce do spania i zamawianą kolejkę pod prysznic. Współczułam tym, co spali na Olimpie ;), czyli na poddaszu – koleżanka mówiła, iż gdyby nie wiatraki, to człowiek padłby tam trupem.

Nie było tak źle. Warunki OK! Może nie czterogwiazdkowe, ale każdy miał swoje miejsce, było wręcz ciepło i komfortowo w porównaniu do pierwszej klasy, gdy mieszkaliśmy w domkach – te warunki dobrze zapamiętali wszyscy.

– A jeszcze te obfite posiłki, różnorodne diety, pycha naleśniki… tylko może spuszczę zasłonę milczenia na temat obiadów. Jedni zmiatali z talerza wszystko, a u innych mało ubywało. Ale za to potem nadrabiali, robiąc sobie „wykwintne dania” zalewane wodą z deficytowego czajnika.

O tak, trzeba się było dzielić sprzętem. I nikt przy tym nie marudził.

Już później podpowiedzieliśmy następnym rocznikom, by dobrze się zaopatrzyli przed wyjazdem, bo wyjście na zakupy to istny kilkukilometrowy maraton, wręcz sprint pod czujnym okiem męskiej kadry i to tylko wieczorową porą, bo dopiero po zajęciach. Reklama, iż „Biedronka jest tak blisko” u nas się nie sprawdziła.

Ja najlepiej pamiętam w czasie wolnym wskakiwanie do basenu na tzw. „bombę” (był przecież basen!) i obserwowanie zrelaksowanych wychowawców na leżaczkach też czujnie nas obserwujących. I jeszcze to czekanie na rekreacyjny spacer… niczym na Godota! – o tym wspomniał równie zrelaksowany olimpijczyk, mający perspektywę kilku „setek” na maturze.

W jeden wieczór było ognisko i tak się paliło, iż spiekło kiełbaski prawie na węgiel, a niektórym osmaliło twarze.

Co do twarzy to ja próbowałam zapamiętać pierwszaków, bo ciągle się z nimi mijaliśmy, ale to było nie do ogarnięcia. Tyle nowych twarzy!

Usiłowaliśmy też przetrwać naloty diabelskich owadów, rozpraszających nas podczas lekcji albo atakujących wieczorową porą. Udawało się jednak zakończyć ich żywot z pomocą ciężaru wiedzy zawartej w zabranych ze sobą książkach.

I tylko jeszcze ten nieznośny ciężar zbliżających się matur!*

* Na takie fantastyczne refleksje pozwoliło sobie trio MZ NS-J MJ

Idź do oryginalnego materiału