Diecezjalny Uniwersytet Ludności Wiejskiej ma już 30 lat
Mszę św. koncelebrowali bp Waldemar Musioł, diecezjalny duszpasterz rolników, ks. Jan Polok oraz jego poprzednik i twórca Diecezjalnego Uniwersytetu Ludności Wiejskiej, ks. prałat Hubert Janowski.
– Brałem czynny udział w zajęciach od pierwszej edycji. Program był tak ułożony, iż nie tylko uczestniczyliśmy w zajęciach na miejscu, ale i wyjeżdżaliśmy za granicę. Oglądaliśmy, jak pracują gospodarstwa w Niemczech – mówi Jerzy Świerc z Opola-Gosławic.
Jak dodaje, chodziło o to, by liderzy wiejskich społeczności zaczęli lepiej produkować i prowadzić gospodarstwa. Mogli to zrobić między innymi przenosząc z Zachodu dobre wzory.
– Ja sam wzbogaciłem tymi nowymi pomysłami moje ogrodnictwo. Przed wejściem do Unii Europejskiej uczyliśmy się agroturystyki, zdobywaliśmy wiedzę z ekologii. Zyskaliśmy bardzo dużo wiedzy. Uniwersytet gromadził też i integrował mieszkańców diecezji opolskiej – Ślązaków z urodzenia oraz przybyszów z Kresów i z Polski centralnej – dodaje Jerzy Świerc.
– Dołączyłem do słuchaczy uniwersytetu około 2000 roku. Wcześniej prowadziłem gospodarstwo sam. Dlatego, iż dzieci były małe. Nauczyłem się sporo. Równie ważne były zajęcia teologiczne, jak i te rolnicze. To zawsze szło w parze. Podpatrywałem też – jako delegat Izby Rolniczej – pracę gospodarstw na Zachodzie – w Niemczech, Szwajcarii, Anglii itd. – dodaje.
Studia trwały trzy zimy
Ks. Hubert Janowski wspomina, iż przez dłuższy czas rolników chętnych do uczestnictwa w wykładach, zarówno z teologii, jak i z wiedzy rolniczej, było wielu. W związku z tym diecezjalny uniwersytet utworzył filie w kilku rejonach diecezji opolskiej. Mieściły się one w Baborowie, w Kluczborku i w Nysie.
– Zależało nam wtedy z jednej strony na integracji rolników. Z drugiej na wykreowaniu liderów parafialnych i lokalnych społeczności – wspomina ks. prałat.
– To były trudne czasy. Dlatego żeby pomóc mieszkańcom wsi sprowadzaliśmy choćby maszyny z Zachodu. Każdy z rolników studiował przez trzy lata, a adekwatnie przez trzy zimy. Ponieważ bo zajęcia odbywały się zawsze przez trzy semestry – od listopada do Wielkanocy. Ale zaczęliśmy od założenia fundacji rolniczej.
Pomogła w tym – dzięki kontaktom abpa Alfonsa Nossola – diecezja kolońska. Część z tych pieniędzy umożliwiła opłacenie wykładowców. Nie tylko z Uniwersytetu Opolskiego i nie tylko z teologii.
– Także z Izby Rolniczej, z Instytutu Śląskiego, z Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Łosiowie. To były naprawdę wysokiej jakości zajęcia. Przygotowani przez nas liderzy do dzisiaj są w swoich środowiskach widoczni – dodaje.
Ks. Jan Polok przyznaje, iż na takie zajęcia jak 30 lat temu dziś zapotrzebowania nie ma. Rolnicy mają o wiele lepsze przygotowanie fachowe niż wtedy. Ale absolwenci co miesiąc się spotykają. W ramach 30-lecia wykład o renowacji katedry opolskiej wygłosił jej proboszcz ks. dr Waldemar Klinger.
Więcej bogactwa, ale i więcej samotnych ludzi
Bp Waldemar Musioł mówił w kazaniu o szlachetności, ale i niebezpieczeństwach związanych z rolniczą pracą.
– Przestrzeń ludzkiej pracy, w tym pracy na roli, jako narzędzie zdobywania słusznych i potrzebnych do życia środków, jest jednocześnie przestrzenią, w której bardzo łatwo dać się pochłonąć rzeczom i oszałamiać pośpiechem – mówił biskup.
– Co więcej, zdarza się niestety także, iż owoce ludzkiej pracy, a więc pieniądze i sposób ich wykorzystania, generują we współczesnym człowieku postawę wyniosłości, pychy, przekonania o własnej wyjątkowości. A już na pewno wyższości nad innymi. Jestem z wioski i pamiętam, iż lata temu wielu moich sąsiadów całymi seriami najpierw wymieniało stolarkę okienną, potem dachy, potem ogrodzenia na tzw. kute płoty, stosując przy tym koniecznie lepsze materiały i chcąc uzyskać lepszy efekt wizualny niż sąsiad za płotem. Takie absolutyzowanie pracy i jej efektów, zabieganie o nie kosztem rozłąki albo czasu poświęcanego bliskim, ma kolejne smutne konsekwencje, których doświadcza nasza ziemia. Więcej na niej dobrobytu, i Bogu za to niech będą dzięki, ale też więcej łez, samotności i bólu, zwłaszcza rodziców i starszych. Nie chodzi jedynie o zjawisko emigracji zarobkowej, ale także o samotność ludzi mających ludzi bliskich tuż za ścianą, w tzw. wycugu.