Dla mnie urodź. Wiesz przecież, iż ja nie mogę mieć dzieci…
Urodź dziecko, dla mnie urodź. Wiesz przecież, iż ja nie mogę mieć dzieci…
Pierwszy dzień zajęć na uczelni rozpoczął się od wykładu. Kinga długo błądziła po korytarzach, zanim odnalazła adekwatną salę. Ledwo zdążyła usiąść w ostatnim rzędzie, gdy wszedł wykładowca. Przedstawił się i zaczął opowiadać, czym będą się zajmować przez cały rok. Mówił, iż pytania na egzaminach będą pochodzić z wykładów, a nie z podręczników. Radził, by już teraz uczęszczać na zajęcia, zamiast później przed sesją szukać odpowiedzi w internecie.
Wtedy otworzyły się drzwi i do sali weszła olśniewająco piękna dziewczyna. Wśród studentów rozległy się chichoty. Wykładowca natychmiast się do niej zwrócił.
— Czy to pani przyszła na wykład? Jak się pani nazywa? — zapytał surowo.
— Grażyna Maria Kowalska — odparła dziewczyna bez cienia zażenowania.
— No cóż, raz można wybaczyć, Grażyno. Ale następnym razem nie spóźniajcie się. Na moje wykłady spóźnialskich nie wpuszczam — powiedział, po czym odwrócił się do zamilkłej sali. — Dotyczy to wszystkich! Nie będę powtarzał, o czym mówiliśmy. Możecie się później dowiedzieć od kolegów. Proszę siadać.
Dziewczyna przemknęła w stronę pierwszego rzędu, starając się nie stukać wysokimi obcasami. Kinga przesunęła się, robiąc jej miejsce.
— Cześć. O czym tu mówił? Straszył? — szepnęła żywiołowa studentka, przypominająca rajskiego ptaka.
— Cicho, bo cię wyrzuci — syknęła Kinga.
W przerwie się poznały. Grażyna okazała się być z podwarszawskiego Pruszkowa. Dojeżdżała codziennie pociągiem. Tego dnia nie obliczyła czasu i się spóźniła. Kinga przyjechała z Radomia i mieszkała w akademiku.
Grażyna była barwna, pełna życia, do nauki podchodziła z lekkością, nie przejmowała się ocenami. Dziwiła się, jak Kinga potrafi całymi dniami siedzieć nad książkami.
— Jaka różnica, czy dyplom będzie niebieski, czy czerwony? Ważne, żeby dobrze wyjść za mąż, ułożyć sobie życie — mawiała Grażyna.
— Obiecałam mamie, iż będę się dobrze uczyć. Wychowała mnie sama. Też zaczęła studia, zakochała się, zaszła w ciążę. A ten chłopak, mój ojciec, obiecał ślub, ale się nie ożenił. Gdy się urodziłam, mama rzuciła studia. Boi się, iż powtórzę jej los. Wiem, jak było jej ciężko. Chcę, żeby była ze mnie dumna, a nie płakała.
— No tak. I uschniesz nad tymi książkami. A kiedy żyć? — nie ustępowała Grażyna.
— Jak skończę studia, wtedy zacznę żyć — zaśmiała się Kinga.
Mimo różnic w podejściu do nauki i życia, zaprzyjaźniły się. Kinga chodziła na wszystkie wykłady, pożyczała notatki koleżance. Pomagała Grażynie w nauce, kryła ją, gdy ta opuszczała zajęcia. Grażyna biegała na zabawy, spotykała się z chłopakami, nie odmawiała sobie niczego. Wielu próbowało otworzyć Kingi oczy na „przyjaciółkę”, iż tylko ją wykorzystuje.
— I co z tego? Przyjaźń rzadko bywa bezinteresowna. Zawsze jeden korzysta z drugiego — odpowiadała Kinga.
Na czwartym roku Grażyna zakochała się i kompletnie zaniedbała naukę. Gdyby nie Kinga, wyrzuciliby ją z uczelni. Na początku ostatniego roku Grażyna „zaszła w ciążę”.
— Chciałam cicho zrobić aborcję, ale Tomek się dowiedział i tak wrzeszczał… Więc wychodzę za mąż. Będziesz moją świadkową. I nie dyskutuj — oświadczyła przyjaciółce.
Przed Nowym Rokiem wyprawili huczne wesele, a przed egzaminami Grażyna urodziła chłopca. Na sesję przychodziła z językiem plączącym się ze zmęczenia. Wykładowcy z litości stawiali jej trójki.
Kinga dostała czerwony dyplom i zamierzała wracać do Radomia.
— Co ty? Z takim dyplomem w Warszawie wszystkie drzwi stoją otworem. Co ty będziesz robić w swoim Radomiu? A jak ja bez ciebie? Pogadam z Tomkiem. Jego ojciec ma firmę, weźmie cię do pracy.
— Mama czeka… — próbowała się wymigać Kinga.
— Twoja mama się nie rozpłynie. Będzie się tylko cieszyć. Zarobisz pieniądze, nabierzesz doświadczenia. Po Warszawie oderwaliby cię z rąk wszędzie. Tomek ma przyjaciela, notabene nieżonatego. Pamiętasz, jak obiecywałaś, iż po studiach zaczniesz żyć? Więc nie puszczę cię. Ech, gdyby nie dziecko, tobym się z tobą zabawiła…
— Nie mów tak. Dzieci rosną szybko, jeszcze się pobawimy. Przecież marzyłaś o dobrym życiu, prawda? Masz rodzinę, mieszkanie, dobrego męża. A dziecko to szczęście — pocieszała Kinga przyjaciółkę.
Kinga została w Warszawie. Tomek, mąż Grażyny, rzeczywiście wstawił się za nią u ojca, i ten przyjął Kingę do pracy. Tam też pokazała się z najlepszej strony. Tylko z życiem osobistym u Kingi jakoś nie szło.
Przyjaciółki często rozmawiały przez telefon, ale rzadko się widywały. Grażyna była zajęta dzieckiem, Kinga pracą. Pewnego dnia Grażyna zadzwoniła i złamanym głosem poprosiła przyjaciółkę, żeby przyjechała. Kinga natychmiast do niej pojechała.
— Co się stało? — zapytała od progu, widząc zaczerwienione oczy Grażyny.
— Jestem w ciąży — powiedziała przyjaciółka z rezygnacją.
— Uff. A ja się już przestraszyłam, iż coś się stało, przybiegłam jak szalona, a tu tylko ciąża. Gratuluję — odetchnęła z ulgą Kinga.
— Z czego mnie gratulujesz? Dopiero się uwolniłam od pieluch, chciałam iść do pracy, a tu znowu… Z jednego urlopu macierzyńskiego w drugi — narzekała Grażyna.
— To czemu się nie zabezpieczaliście? — spytała Kinga, nie rozumiejąc tragizmu sytuacji.
— Jak? Zaczęłam brać tabletki, Tomek znalazł i zrobił awanturę. Jest jedynakiem, marzy o dużej rodzinie. Chce kupić dom. A mnie się nie pyta, czy chcę rodzić, czy nie? Co to ma być? Niechby ci mężczyźni choć raz urodzili i posiedzieli z dzieckiem, wtedy bym ich zobaczyła. Mówi, iż ciężko pracuje, iż zmęczony, a sam leci do niej jak naW końcu, po latach pełnych trudnych wyborów i ukrytych tajemnic, obie kobiety zrozumiały, iż prawdziwa miłość nie dzieli, ale łączy, i iż Sreotka tak naprawdę ma dwie matki, które zawsze będą ją kochać, choć każda na swój sposób.