Mam dość. Po dziurki w nosie dość schematu obciążania matki za wszystko. Dość.
Moje dziecko ma 11 lat, bardziej niż bobaska przypomina młodą kobietę. Ma nogę większą niż ja, posługuje się 3 językami, ma na swoim koncie spore jak na ten wiek oszczędności i wirtualną skarbonkę na konkretny cel, potrafi zrobić zakupy i trzydaniowy obiad dla 6 osób z repertuaru ulubionej kuchni japońskiej. Moje dziecko wie już, co lubi zjeść, jakie lubi oglądać filmy, zna wiele przepisów ruchu drogowego i działanie metra. Ma konkretne upodobania i zdanie na wiele tematów. Śmiem twierdzić, iż nie zginęłoby z głodu, ani nie zgubiłoby się w obcym mieście, w dowolnym miejscu, w którym można się dogadać po angielsku.
Jak bardzo mnie irytuje prośba od nauczyciela –
niech ci mama na jutro spakuje czapkę.
Cooo? Że jak niby? Ja wiem, iż żyjemy w społeczeństwie, w którym spór o czapeczkę jest wiecznie żywy, a jej definicja to „część ubioru, którą zakłada się dziecku, kiedy babci jest zimno”, no ale mówię dość. Czy ja mam się na noże kłócić z 11-latką, której nie jest zimno? Siłą zmuszać? Z domu nie wypuszczać, dopóki nie założy? Jak było minus 10, to sama zrobiła w tył zwrot pod drzwiami i czapkę znalazła. Widać w inne dni nie jest jej zimno. Taka uroda. Czy ja mam ją wiązać, bo szalika nie założy? Sama nie lubię, noszę dekoracyjnie, nie mam wrażliwego gardła. Mnie jest ciepło, pewnie mojej córce też.
A w ogóle to dlaczego to zdanie nie brzmi – niech ci spakuje tata? On do wyższych poruczeń? Nie zawraca mu się głowy pierdołami, czy jak? Nie kumam tego „niech ci mama spakuje”. Niech sobie córka sama spakuje, albo, co lepsze – jeżeli pani jest zimno, zapraszamy po czapeczkę!
Męczy mnie Librus, który razy troje dzieci codziennie wysyła mi powiadomienia, iż trzeba dyszkę jutro przynieść, bo na lody idziemy, albo drodzy Państwo, dzieciaczki nie mają już kredek. Serio? Ja wiem, iż z perspektywy nauczyciela to może być wkurzające, jak dzieciaki nie mają przyborów, ale chyba od pewnego wieku szkoła jest obowiązkiem ucznia, a nie matki? Szczególnie wtedy, kiedy ten uczeń często matkę już przerósł i ten plecaczek sobie może nieść sam. Jak ktoś chce, to ja mogę listę rzeczy o których muszę pamiętać, zapisać. I gwarantuję, ta plastelina czy inne dyszki na lody już się tam nie mieszczą.
Prośba o zgłaszanie chętnych do konkursu. Dziecko jest codziennie w szkole – bardzo proszę spytać, czy chce brać udział w konkursie. Ja mogę co najwyżej spytać, czy ma ochotę, ale umiejętności ocenić nie potrafię. Ja już do szkoły chodziłam, na olimpiady jeździłam.
Mam dość obwiniania matek za wszystko! Mąż nieogarnięty – wina matki, a jak nie matki, to żony, no w każdym razie ONA temu winna, nigdy nie on, dorosły facet, ojciec dzieciom, nie, ona winna. Dziecko je białą bułę – matce się dostaje, iż sama na sushi na miasto biega, a dziecku to bułę suchą pakuje. Dlaczego innym dorosłym nie przychodzi do głowy najprostsze rozwiązanie, które nikogo nie czyni winnym? To dziecko CHCE taką właśnie bułę i samo ją sobie spakowało, gardząc wędzonym filetem atlantyckiego łososia na razowym z rzemieślniczej piekarni, który naszykowała matka. Kiedyś mi się dostało za strój menelki, który prezentowała córka. Ależ proszę pani, zara mnie szlag trafi, to ekskluzywny menel jest, wszystko nowe, nietanie, a iż lubi oversize? Jej wybór!
Nasze dzieci są inaczej wychowywane. Mają swoją wolę i my ten gust i wybór szanujemy, od małego. Podobnie jak nie podbiegam do innych dorosłych i nie pytam, gdzie była matka, iż pozwoliła się tak wystroić, dzieci też nie pytam. Nie bądźcie oburzeni ubłoconymi butami, czy dziurą na kolanie. Zapewniam – dziecko w wieku nastoletnim może sobie samo dbać o czyste majtki i kucyk, w domu ma i czyste ubrania w kosteczkę ułożone w szafie i porządną szczotkę.
Matki nie są niczemu i nikomu nic winne. Nie jesteśmy winne tego, iż nasze duże już dziecko nie ma czapki, nie lubi konkretnej potrawy, nie ma ochoty wystąpić na akademii i ma fryzurę, której grzebień parę dni nie dotknął.
Moja córka ma kurtkę, czapkę i choćby szalik, sama je sobie wybrała, ale droga pani, bywają dni, iż o nich zapomina, albo celowo nie zakłada, bo jest jej ciepło. Bywa też, iż zapomina drugiego śniadania. I ja jej go nie dowiozę, bo dla mnie to strata 90 minut z mojego dnia pracy, w której to pracy zarabiam na tę szkołę, te kurtki i te kanapki z awokado, które tak bardzo lubi. Ja mam swoje obowiązki, córka swoje. Śniadanko leżało przygotowane, była informacja, ale miała inne rzeczy na głowie i zapomniała. Cóż, bywa. I mnie się zdarza i pani pewnie też. Nikt tylko nie dzwoni wtedy do pani matki wpędzać jej w poczucie winy, iż przez swoje zaniedbanie to pani zapomniała, prawda? To nie jest kwestia dbania o dziecko, bo ja o to dziecko dbam najlepiej jak umiem od wielu lat (myślę, iż nauczyciele czy inni pragnący oceniać, doskonale wiedzą, które dzieci są zadbane, a które nie). To moja strategia na wychowanie człowieka, który będzie potrafił o siebie zadbać, a jak już ogarnie tę skomplikowaną umiejętność, bez najmniejszych problemów będzie też dbał o innych.
Następnym więc razem proszę nie mnie, a córce przypomnieć, iż jest zima i przydałaby się czapka.
Uprzejmie dziękuję, matka.
Zdjęcie: unsplash.com