Wspierać, ale nie niańczyć
Pamiętam, jak prawie 18 lat temu sama wybierałam szkołę średnią. Miałam wtedy 15 lat i – nie da się ukryć – byłam nastolatką z głową pełną pomysłów, lęków i wiary w to, iż zawojuję świat. Rodzice oczywiście wspierali mnie decyzji o profilu humanistycznym, choć wszędzie słyszałam, iż "po humanie to nie ma dla ludzi pracy". Rozmawialiśmy, rodzice mi doradzali, pytali o moje zdanie. Ale na dni otwarte poszłam sama.
Sama szukałam informacji i samodzielnie składałam dokumenty rekrutacyjne. Sama sprawdzałam wyniki rekrutacji. I wiecie co? To było niesamowicie ważne doświadczenie – takie pierwsze "poważne" życiowe zadanie, które musiałam udźwignąć. Myślę, iż m.in. dzięki temu dziś nie panikuję, gdy trzeba coś załatwić w urzędzie, nie boję się podejmować decyzji. Bo już wtedy miałam okazję ćwiczyć samodzielność.
Tymczasem dziś, patrząc na to, jak bardzo dzieci są prowadzone za rękę, mam wrażenie, iż trochę przesadzamy. I mówię to jako mama. Rozumiem potrzebę wspierania dziecka, budowania bezpiecznej przestrzeni, to przecież moja rola. Ale wsparcie to nie to samo co osaczanie.
Przeglądając ostatnio Threads, trafiłam na wpis użytkowniczki o nicku naturalniepo40, który mnie poruszył: "Dni otwarte w szkołach ponadpodstawowych. Dlaczego tak niewielu rodziców zainteresowanych jest przyszłością swojego dziecka? A ci, którzy się na nie wybrali i próbowali się dowiedzieć czegoś o poziomie nauczania, uznawani są za nadgorliwych dziwaków? Moim zdaniem takie dni otwarte to idealna okazja, by porozmawiać z nauczycielami o możliwości rozwoju poza programem nauczania, poznać otoczenie, w którym dziecko spędzi kolejne kilka lat. Czy to takie dziwne?".
Daj przestrzeń!
Nie, to nie jest dziwne. Chcesz wspierać, uchylać nieba i usunąć wszelkie przeszkody spod nóg. Tylko iż nie wszystko musimy robić za nasze dzieci, bo takie przychylanie nieba w pewnym momencie robi im ogromną krzywdę. Piętnastolatek ma już rozwinięte w mózgu mechanizmy, które pozwalają mu podejmować samodzielne świadome decyzje – zapewniam, iż również te ważne, ważące na jego życiu i dalszym rozwoju.
Pozwólmy mu z nich skorzystać. Przecież szkoła średnia to nie tylko kolejny szczebel edukacji, to istotny etap budowania tożsamości. jeżeli to my, rodzice, wybierzemy szkołę za dziecko, to kiedyś – być może słusznie – usłyszymy, iż zmarnowaliśmy mu szansę. Bo to była nasza decyzja, nie jego.
Znam historie o rodzicach, którzy idą z dzieckiem na maturę. Którzy czekają pod salą egzaminacyjną na rozmowę kwalifikacyjną. Albo – o zgrozo – idą razem na rozmowę o pracę. To już nie jest wsparcie. To lęk przed odcięciem pępowiny. Nasze dzieci potrzebują nas, ale nie wszędzie i nie zawsze. Czasem, zamiast iść na dni otwarte, lepiej zapytać: "Jak się z tym czujesz?", "Jak ci mogą pomóc w rozładowaniu stresu?", "Co myślisz o tej szkole?", "Masz plan B?" – i po prostu słuchać. I doradzać, ale tylko, jeżeli będą tego oczekiwały i prosiły o to. A jeżeli poproszą o towarzystwo – iść. Ale nie narzucać się.
Samodzielność nie pojawia się nagle w dniu 18. urodzin. Trzeba ją ćwiczyć stopniowo. A wybór szkoły średniej to doskonały moment, by zrobić krok w tył i pozwolić dziecku zrobić krok do przodu.