„– Do kogo? – Maria Fiodorowna wraz z Mikołajem wyszli na ganek i przyglądali się gościowi. – Do Marii Fiodorowny! Jestem wnuczką, a adekwatnie prawnuczką jej syna. Córką Aleksego – najstarszego syna Marii Fiodorowny.”

twojacena.pl 5 godzin temu

Do kogo? Maria Kowalska wraz z Mikołajem wyszli na ganek i spojrzeli na gościa. Do Marii Kowalskiej! Jestem wnuczką, a adekwatnie prawnuczką. Córką Aleksandra najstarszego syna pani Marii.

Maria Kowalska siedziała na ławce zalanej słońcem i rozkoszowała się pierwszymi ciepłymi dniami. Wreszcie nadeszła wiosna. Tylko Bogu wiadomo, jak Maria przeżyła tę zimę.

„Już bym nie wytrzymała kolejnej!” pomyślała Maria i odetchnęła z ulgą. Nie bała się odejścia. Wręcz przeciwnie czekała na to. Pieniądze dawno odłożyła, ubranie przygotowała.

Nic już nie trzymało jej na tym świecie.

***

Kiedyś miała wielką rodzinę męża, Franciszka Nowaka, wysokiego mężczyznę, i czworo dzieci: trzech chłopców i dziewczynkę. Żyli zgodnie, wspierali się, rzadko się kłócili. Dzieci dorastały i rozlatywały się po świecie.

Dwaj najstarsi synowie poszli na studia, a potem rozjechali się do różnych miast do pracy. Średni w szkole nie radził sobie najlepiej, ale wyrósł na całkiem udanego biznesmena, który z czasem wywiózł go za granicę, gdzie został. Córka też nie pozostała w rodzinnej wsi poleciała do Warszawy i niedługo wyszła za mąż.

Na początku dzieci często odwiedzały rodziców. Pisali listy, a gdy pojawiły się telefony komórkowe, zaczęli dzwonić. Pojawiali się wnukowie. Maria co jakiś czas pakowała starą zniszczoną walizkę i jechała do któregoś z dzieci pomagać.

Z czasem i wnuki wyrosły z potrzeby babcinej opieki. Coraz rzadziej ją zapraszano, coraz mniej dzwonili. A już o przyjeździe do rodzinnego domu dzieci całkiem zapomniały nie było na to czasu. Praca, rodzina, własne dorastające dzieci.

Powodem do odwiedzin stała się wiadomość o śmierci ojca, Franciszka. Wydawało się, iż taki silny mężczyzna dożyje setki. Ale okazało się inaczej.

Po pogrzebie dzieci rozjechały się. Na początku dzwonili do matki, ale z czasem i to ustało.

Maria próbowała dzwonić sama, ale gwałtownie zrozumiała, iż dzieci mają swoje sprawy, i odpuściła. Tak żyła przez ostatnie dziesięć lat. Raz na jakiś czas któryś przypomniał sobie o niej i wtedy przez tydzień chodziła z uśmiechem.

Pewnego dnia Maria znów siedziała na ławce i rozmyślała.

Dzień dobry, ciociu Mario! za płotem stał młody mężczyzna i uśmiechał się radośnie. Nie poznaje mnie pani?

Maria zmrużyła oczy:

Mikołaj? To ty?

Tak, ciociu Mario! ucieszył się chłopak i wszedł do ogrodu.

Mikołaj był synem sąsiadów, którzy nie potrafili przeżyć dnia bez kłótni. Od zawsze pamiętała go jako wiecznie głodne dziecko. Z litości dokarmiała go, oddawała ubrania po swoich dzieciach i pozwalała przenocować, gdy jego rodzice urządzali kolejną awanturę.

Rodzice Mikołaja długo tak nie pociągnęli. Odeszli. Chłopca zabrano do domu dziecka, a potem Maria go nie widziała i bardzo za nim tęskniła.

Gdzie byłeś przez te wszystkie lata, Mikołaju? ucieszyła się kobieta.

Najpierw w domu dziecka, potem służyłem w wojsku, a później się uczyłem. Wróciłem do rodzinnej wsi. Chcę ją odbudować!

Co tu już odbudowywać? machnęła ręką Maria. Wszyscy wyjechali.

Nic nie szkodzi! Dam radę!

I tak zaczęło się dla Marii nowe życie. Mikołaj zatrudnił się u Nowaka największego rolnika w okolicy.

W wolnych chwilach naprawiał swoją starą chałupę, która mu została po rodzicach, i nie zapominał o Marii pomagał w gospodarstwie. Kobieta znów się ożywiła. Nazywała go „synkiem”. Tak minęły trzy lata.

Wyjeżdżam, ciociu Mario powiedział pewnego dnia chłopak, jakby przepraszając. Nowak zupełnie oszalał. Każe pracować, a płacić nie chce. Jadę na zarobek. Nie gniewaj się!

Co ty, Mikołaju, o jakim gniewie mowa? Jedź z Bogiem!

Znów Maria została sama. Czasem z samotności chciało się jej płakać. Tak mijały dni w oczekiwaniu na odejście. A jednak coś ją tu trzymało.

****

Dzień dobry, ciociu Mario! rozległ się znajomy głos. Maria spojrzała w stronę płotu i ujrzała znaną twarz.

Mikołaj? To naprawdę ty?

Ja, ciociu Mario! wysoki, dobrze ubrany młodzieniec wszedł do ogrodu. Wróciłem! Na stałe!

Ojej! Co za radość! zakrzątała się Maria. Wejdź, Mikołaju! Zaraz nastawię herbatę!

Herbata to dobry pomysł! uśmiechnął się Mikołaj. Ale najpierw wpadnę do domu. Nie wiedziałem, iż cię zastanę, nie wziąłem prezentów!

Pół godziny później szczęśliwa Maria i nie mniej szczęśliwy Mikołaj siedzieli przy stole, pili herbatę z pięknych, starych filiżanek i nie mogli się nagadać.

Już się pakowałam na tamten świat, Mikołaju ocierała łzę Maria.

Ojej, choćby nie myśl! żartobliwie pogroził palcem. Teraz będziemy żyć jak królowie! Zarobiłem trochę grosza, założę własne gospodarstwo! Jeszcze ci się nie opłaca odchodzić!

Jest ktoś w domu? rozległ się dzwoniący głosik. Maria wyjrzała przez okno i zobaczyła w ogrodzie dziewczynę w krótkim płaszczu i butach na obcasach.

Do kogo? Maria z Mikołajem wyszli na ganek.

Do Marii Kowalskiej! Jestem wnuczką, a adekwatnie prawnuczką. Córka Aleksandra najstarszego syna pani Marii.

Kobieta i chłopak wymienili spojrzenia.

Dzwoniłam, ale telefon był wyłączony! Postanowiłam przyjechać na chybił trafił!

No to wchodź! zdezorientowana Maria zaprosiła dziewczynę, a Mikołaj podbiegł i wziął jej torbę.

Maria i Mikołaj patrzyli, jak Weronika z zapałem zajada przygotowane dla niej smakołyki i opowiada o sobie.

Nie lubię miasta. Chcę żyć na wsi! A rodzice nie rozumieją. Dziadek Aleksander zaproponował, żebym u was trochę pomieszkała. Mówi, iż jak tu pobędę, to mi przejdzie! Dzwonił do pani. I tata dzwonił. I ja. Ale pani nie odbierała. Przepraszam! Nie będę ciężarem! Mam pieniądze! A tata i dziadek przysłali prezenty! Zostanę do sesji studiuję zaocznie i

Idź do oryginalnego materiału