Do kogo? Maria Nowak wraz z Mikołajem wyszli na ganek i patrzyli na przybyłą. Do Marii Nowak! Jestem wnuczką, a adekwatnie prawnuczką. Córką Aleksandra najstarszego syna pani Marii.
Maria Nowak siedziała na ławce zalanej słońcem i cieszyła się pierwszymi ciepłymi dniami. Wreszcie nadeszła wiosna. Tylko Bogu wiadomo, jak Maria przetrwała tę zimę.
Nie przeżyję jeszcze jednej! pomyślała Maria i westchnęła z ulgą. Nie bała się już odejścia. Wręcz przeciwnie, czekała na ten moment. Pieniądze dawno odłożyła, ubranie kupione.
Nic już nie trzymało jej na tym świecie.
***
Kiedyś miała dużą rodzinę męża, Jana Kowalskiego, wysokiego mężczyznę, i czwórkę dzieci trzech synów i córkę. Żyli zgodnie, pomagali sobie, rzadko się kłócili. Dzieci jedno po drugim dorastały i rozjechały się w świat.
Dwaj starsi synowie poszli na studia, a potem rozjechali się do różnych miast do pracy. Średni, słaby w szkole, zajął się biznesem, który z czasem zawiódł go za granicę, gdzie pozostał. Córka też nie została w rodzinnej wsi wyfrunęła do Warszawy i gwałtownie wyszła za mąż.
Na początku dzieci często odwiedzały rodziców. Pisali listy, a z pojawieniem się telefonów zaczęli dzwonić. Pojawiły się wnuki. Maria co jakiś czas pakowała starą walizkę i jechała do któregoś z dzieci jako niania.
Z czasem i wnuki wyrosły z babcinej opieki. Coraz rzadziej ją zapraszano, coraz mniej dzwoniono. A o przyjeździe w odwiedziny dzieci zupełnie zapomniały nie było czasu. Praca, rodzina, własne dorastające dzieci.
Powodem przyjazdu do rodzinnego domu stała się wiadomość o śmierci ojca Jana Kowalskiego. Wydawało się, iż taki silny, zdrowy mężczyzna dożyje setki. Ale okazało się inaczej.
Po pogrzebie dzieci rozjechały się. Dzwonili do matki, ale z czasem rozmowy ucichły.
Maria próbowała dzwonić sama, ale gwałtownie zrozumiała, iż nie jest im do niej potrzebna, i odpuściła. Tak żyła ostatnie dziesięć lat. Raz na jakiś czas ktoś z dzieci o niej przypomniał i wtedy kobieta chodziła uśmiechnięta przez tydzień.
Pewnego dnia Maria znów siedziała na ławce i rozmyślała.
Dzień dobry, ciociu Mario! za płotem stał młody mężczyzna i uśmiechał się radośnie. Nie poznaje mnie pani?
Maria przyjrzała się uważnie:
Mikołaj? To ty?
Tak, ciociu! ucieszył się chłopak i wszedł na podwórko.
Mikołaj był synem sąsiadów, którzy nie potrafili żyć bez awantur. Od zawsze pamiętała go jako wiecznie głodne dziecko. Z litości go dokarmiała, oddawała ubrania po swoich dzieciach i pozwalała nocować, gdy rodzice urządzali kolejną libację.
Nie dane im było długo żyć w ten sposób. Odeszli. Mikołaja zabrano do domu dziecka, a potem ślad po nim zaginął. Maria bardzo za nim tęskniła.
Gdzie byłeś tyle lat, Mikołaju? zapytała wzruszona.
Najpierw w domu dziecka, potem służba wojskowa, a później szkoła. Wróciłem w rodzinne strony. Będę tu pracować!
Co tu podnosić? machnęła ręką Maria. Wszyscy wyjechali.
Nic! Dam radę!
I zaczęło się nowe życie Marii. Mikołaj zatrudnił się u największego rolnika we wsi.
W wolnych chwilach remontował swój stary dom po rodzicach i nie zapominał o Marii pomagał w gospodarstwie. Kobieta rozpromieniła się. Nazywała go synkiem. Tak minęły trzy lata.
Wyjeżdżam, ciociu powiedział pewnego dnia Mikołaj. Szef oszalał. Każe harować, a nie płaci. Pojadę na zarobek. Nie gniewaj się!
Jakie gniewy? Jedź z Bogiem!
Znów została sama. Czasem samotność dawała się we znaki. Tak mijały jej dni w oczekiwaniu na koniec. Ale coś jednak trzymało ją przy życiu.
***
Dzień dobry, ciociu Mario! usłyszała znajomy głos. Maria spojrzała w stronę płotu i zobaczyła znajomą twarz.
Mikołaj? To naprawdę ty?
Ja, ciociu! wysoki, dobrze ubrany mężczyzna wszedł na podwórko. Wróciłem! Na dobre!
O, radości! zakrzątała się Maria. Chodź, Mikołaju! Zaraz nastawię herbatę!
Herbata to dobry pomysł! uśmiechnął się. Tylko wpadnę na chwilę do domu. Nie wiedziałem, iż cię zastanę, nie wziąłem prezentów!
Pół godziny później szczęśliwa Maria i równie uradowany Mikołaj siedzieli przy stole, pili herbatę z pięknych filiżanek i nie mogli się nagadać.
Już myślałam, iż czas na tamten świat otarła łzę Maria.
Oj, nie! choćby nie myśl! pogroził palcem Mikołaj. Teraz dopiero zaczniemy żyć! Zarobiłem, teraz swoje gospodarstwo rozkręcam. Tobie jeszcze długo tam nie trzeba!
Gospodarze! Jest ktoś w domu? dźwięczny głosik przerwał ich rozmowę. Maria wyjrzała przez okno i zobaczyła w ogrodzie dziewczynę w krótkim płaszczu i szpilkach.
Do kogo? Maria i Mikołaj wyszli na ganek.
Do pani Marii Nowak! Jestem wnuczką, a adekwatnie prawnuczką. Córką Aleksandra najstarszego syna pani Marii.
Kobieta i mężczyzna wymienili spojrzenia.
Dzwoniłam, ale telefon nieczynny! Więc przyjechałam na chybił trafił!
No wejdź! zdezorientowana Maria zaprosiła ją do środka, a Mikołaj podbiegł po walizkę.
Maria i Mikołaj patrzyli, jak Weronika z apetytem zajadała przygotowane smakołyki i opowiadała o sobie.
Nie lubię miasta. Chcę żyć na wsi! Ale rodzice nie rozumieją. Dziadek Aleksander zaproponował, żebym u was zamieszkała na kilka miesięcy. Mówi, iż jak spróbuję życia na wsi, to mi przejdzie! Dzwonił do pani. I tata też. I ja. Ale nie mogliśmy się dodzwonić. Wybaczcie! Nie będę ciężarem! Mam pieniądze! A tata i dziadek przysłali prezenty! Zostanę do sesji studiuję zaocznie i wrócę!
Zostań, ile chcesz! w końcu powiedziała Maria. To dla mnie radość!
Minął miesiąc. Maria siedziała na ławce i patrzyła, jak Weronika sprawnie pracuje w ogrodzie. Nie widać po niej miejskiej dziewczyny!
Z pomocą Mikołaja W















