Dostała tylko stołeczek w środku lasu. Nie wiedziała, ile wytrzyma. "Jęczałam i się modliłam"

gazeta.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: Shutterstock/Thanyapat_4699


"Historia mojego piątego porodu, nauczyła mnie jednego, trzeba z pokorą i nadzieją przyjmować, co przynosi nam los, choćby jeżeli to tylko stołeczek w środku lasu". Wdzięczna jestem mojej babci za te słowa i czuję niezmąconą dumę, wiedząc, jak była dzielna. Ja jednak wyciągnęłam z jej wspomnień jedną lekcję - porodu (a tym bardziej tego idealnego) nie da się zaplanować, choćby miało się choćby tak wielkie doświadczenie jak ona.
Ta historia wzbudza we mnie dreszcze, ale kiedy myślę, iż to moja własna babcia był tak dzielna i przeżyła poród, o którym dziś trąbiłyby wszystkie media, rozpiera mnie duma. Babcia ma pięcioro dzieci, dziewięcioro wnuczków i pięcioro prawnuczków. Przeszła w życiu wiele kryzysów, ale zawsze wychodziła z nich obronną ręką. Tak było i wtedy, w latach 80., gdy "poczuła, iż to już".


REKLAMA


Zobacz wideo Martyna Wojciechowska: Cieszę się, iż mam już córkę odchowaną, bo jakbym dziś miała w tym kraju zajść w ciążę i rodzić, to musiałabym się zastanowić


"Czułam, iż poród może się zacząć w każdej chwili"
Był rok 1980. Jej poród zaczął się bardzo standardowo, zresztą tak, jak wcześniejsze cztery. Najpierw charakterystyczny ból brzucha i skurcze. Wiedziała, iż czas rozwiązania jest blisko, ale męża nie było w domu, pracował w polu. Poprosiła więc siostrę, aby wezwała pogotowie. Nie miała, jak dojechać do szpitala, który oddalony był od domu o prawie 30 kilometrów. Karetka przyjechała po godzinie oczekiwania.
Ratownicy tłumaczyli, iż mieli awarię samochodu, ale babcia - z typową dla siebie kategorycznością adekwatną krytycznym momentom, ucięła rozmowy i zarządziła, aby jak najszybciej dostarczyć ją do szpitala. Kiedy byli już w połowie drogi, samochód się zatrzymał. Byli w samym środku lasu. Kierowca karetki aż jęknął, kiedy po kilku próbach, auto odmówiło posłuszeństwa. Ciężarnej było słabo i poprosiła, aby wypuścić ją na świeże powietrze. Ratownicy postawili na środku drogi stołek i kazali jej tam usiąść.
- Czułam, iż poród może się zacząć w każdej chwili. Przerażała mnie myśl, iż karetka nie działa i jesteśmy na drodze, na której w zasadzie nie jeżdżą samochody, więc choćby nikt nam nie pomoże. Ratownicy grzebali pod maską samochodu, ale widziałam, iż kompletnie nie wiedzą, co robią. Co jakiś czas krzyczeli tylko do mnie, jak się czuję. Za każdym razem odpowiadałam im: pacjentka w stanie stabilnym, poczeka, ile trzeba. Choć tak naprawdę, nie wiedziałam, ile jeszcze wytrzymam. Przy każdym skurczu pojękiwałam i modliłam się, aby pomoc nadeszła jak najszybciej - mówiła.


Idealny poród? Nie da się tego zaplanować
Po niemal godzinie oczekiwania przyjechała druga karetka z ginekologiem, położną i mechanikiem do samochodu. Moja babcia, która przez cały czas siedziała na stołku, została poproszona, aby położyć się na łóżko w karetce. Chwilę później babcia czuła, iż zaraz urodzi. Na szczęście dojechała do szpitala i w zasadzie 30 minut później urodziła zdrowego chłopca.


- Kiedy dziś o tym myślę, to jestem przerażona, a wtedy oprócz obaw, byłam pełna nadziei, iż wszystko skończy się dobrze. No i skończyło. Zresztą jak zawsze, bo mam pięcioro dzieci i choć każdy poród był inny, to zawsze kończyło się dobrze. Najbardziej przeszkadzała mi temperatura. Wtedy było upalne lato, ponad trzydzieści stopniu Celsjusza w cieniu. Oblewały mnie poty, ale nie chciałam przeszkadzać ratownikom, którzy liczyli, iż zaraz włączą ten samochód.
Dziś babcia tamte, bądź co bądź dramatyczne, chwile wspomina jednak z uśmiechem - Nauczyło mnie jednego, trzeba z pokorą i nadzieją przyjmować, co przynosi nam los, choćby jeżeli to tylko stołeczek w środku lasu i zepsuta karetka, a nie prawdziwa sala w szpitalu.
A Wy, drogie internautki, jak wspominacie swój poród? Napiszcie w komentarzu lub na magdalena.wrobel@grupagazeta.pl. Wasze historie są dla mnie ważne. Gwarantuję anonimowość. Zapraszam także do udziału w sondzie.
Idź do oryginalnego materiału