Od lat dzielą się swoim sposobem patrzenia na świat. Dodają magii rzeczywistości i zaczarowują odbiorców. Od pół wieku razem w życiu i twórczości – Danuta i Henryk Drzewieccy.
Plenery, wystawy, stworzone prace, talent i wiedza, którą przekazują innym. Bez nich artystyczny krajobraz Konina nie byłby taki sam. Galeria Sztuki „Łaźnia”, którą prowadzą w starej części miasta, jest wyjątkowym miejscem.
Każdy, kto przekroczył jej próg, trafia do niezwykłego świata, wypełnionego pięknem, uśmiechem i życzliwością. To dom, pracownia, miejsce wystaw. Są chwile, gdy oprócz zapachu farb unosi się tutaj aromat… pysznych pierogów.
Prace Drzewieckich można podziwiać w prywatnych kolekcjach w Holandii, Niemczech, Szwajcarii, Austrii, Chinach, na Węgrzech oraz oczywiście w Polsce.
– Nigdy nie konkurowaliśmy ze sobą. Rozwijamy się przez te wszystkie lata indywidualnie, ale w sumie razem. Jak powiedziała kiedyś o nas Małgorzata Waszak, ówczesny starosta Małgorzata Waszak, występujemy w pakiecie – śmieje się Henryk Drzewiecki.
Danuta i Henryk Drzewieccy przed laty (zdj. z domowego archiwum Artystów)
Coś w tym jest. Wspólna nauka w Liceum Plastycznym w Katowicach, studia w Poznaniu, małżeństwo, praca w Liceum Plastycznym w Kole. choćby słynny wózek, dziecięcy trójkołowiec, który wzbudzał zazdrość i sensację na konińskich ulicach, był wspólną pracą wykonaną według projektu Danuty Drzewieckiej. Razem zaczęli prowadzić galerię, organizowali wyjazdy na plenery. Jednak w przypadku tych ostatnich bycie razem nie zawsze było pożądane. Wiąże się z tym pewna anegdota.
– Podczas jednego z plenerów, jako małżeństwo, dostaliśmy wspólny pokój, a pozostali artyści – pojedyncze. Wchodzimy. Pomieszczenie malutkie. Henio, który robi grafiki, musi mieć czysto. Ja, malując, paskudzę. Jak tu pracować? Schodzę do recepcji i pytam, czy nie dałoby rady, żebyśmy mieli oddzielne pokoje, bo tak naprawdę to jesteśmy strasznie skłóceni – śmieje się Danuta Drzewiecka.
To jednak wyjątek od reguły, bo razem lepili choćby pierogi. Danie tak smaczne, iż zawojowało niejedno podniebienie.
Dzięki działalności edukacyjnej wspólnie wychowali wielu twórców.
– Mamy to szczęście, iż przez całe życie robimy to, co najbardziej kochamy. Nie wyobrażam sobie innego zawodu Zawsze mam taką nadzieję, iż sztuka, niekoniecznie przez nas wykonywana, jest czymś, co ludzi wzmacnia. Jest dobrem – podkreśla pani Danusia, a jej mąż dodaje: – To, co my robimy nie jest do szufladki. Jest dla ludzi.
Notatki
Najstarsza praca Henryka Drzewieckiego, którą można oglądać na wystawie
Z okazji jubileuszu 50-lecia pracy artystycznej Danuty i Henryka Drzewieckich Centrum Kultury i Sztuki w Koninie zorganizowało wystawę zatytułowaną „Notatki”, będącą przekrojem ich działalności. Prezentowane są na niej malarstwo, grafiki oraz tkaniny.
– Cały czas pokazujemy to, co w nas tkwi. Notujemy swoje pomysły, co nam zakiełkuje w głowie. Notatki są szansą, by uchwycić to, co ulotne. Już nie mamy czasu w rozrzutność. Teraz chwytamy to, na czym nam zależy. Bez rozdrabniania. Tytułowe „Notatki” to jest wszystko to, co robimy, ja w kolorze, mąż prawie tylko w czerni i bieli. Swoje obrazy chętnie bym całe życie malowała, poprawiała, zmieniała. Żartuję, iż w życiu też bym tak chciała. Jednak w życiu tak się nie da, więc przynajmniej na płótnie coś sobie poprawię. W życiu już niczego nie udoskonalę – mówi Danuta Drzewiecka.
Najstarszy obraz Danuty Drzewieckiej, który można oglądać na wystawie
Zgodnie stwierdzają, iż kiedy człowiek ma pasję, to ona go napędza do działania.
– Od zawsze podziwiam i kocham grafikę męża. Henio ma taką łatwość w wymyślaniu, kompozycji, projektowaniu. Brak koloru u niego w ogóle mi nie przeszkadza, bo ten kolor jest we mnie. Patrzę na jego tematy, na jego dużą odwagę w tym, co robi i właśnie to kocham – komentuje Danuta Drzewiecka.
– A mnie w pracach żony podoba się właśnie to, w jakim zakresie kolor w nich istnieje – mówi pan Henryk.
A jakie są życiowe notatki państwa Drzewieckich?
Licealna miłość
Danuta i Henryk Drzewieccy w czasach licealnych (zdj. z domowego archiwum Artystów)
Poznali się w Liceum Plastycznym w Katowicach.
– Danusia była taka, iż nie chłopcy jej byli w głowie, tylko rysowanie, więc to na pewno ja zwróciłem na nią uwagę. Miała coś takiego w uśmiechu – wspomina Henryk Drzewiecki.
Na to pani Danusia zaraz dodaje:
– Mąż lubi, gdy się uśmiecham. Mówił wielokrotnie: wolę, żeby w domu nic nie było zrobione, żeby nie było co zjeść, tylko żebyś się uśmiechała. Ja to wykorzystywałam wiele razy.
Studia w Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu, ślub, na świecie pojawiła się trójka dzieci: Kasia, Ania i Karol.
Danuta i Henryk Drzewieccy wspólnie tworzą od 50 lat, fot. Aleksandra Kwiatkowska
Jak mówią pociechy, rodzice byli osobami konkretnymi, wymagającymi i twardo stąpającymi po ziemi, a jednocześnie uczyli euforii życia, szukania piękna we wszystkim i tego, iż nie ma sytuacji bez wyjścia.
Pozwalali też… rysować po ścianach. Ścienny rozmach przyniósł efekty. Karol Drzewiecki poszedł w ślady rodziców i umiejętnie łączy estetykę street-artu z pop-artem.
Rodzinne tradycje
Grafika autorstwa Henryka Drzewieckiego
Artystyczne geny w rodzinie są silne. Henryk Drzewiecki już od najmłodszych lat był zdecydowany, co chce robić w życiu. Jako dziecko chodził na zajęcia plastyczne do Pałacu Kultury im. Bolesława Bieruta w Stalinogrodzie (pod takim mianem przez kilka lat kryły się Katowice). U pani Danusi, choć uwielbiała rysować, myśl, by na poważnie swoją przyszłość związać ze sztuką, pojawiła się trochę później.
– Mój tato chciał, żebym była nauczycielką. Szkoła artystyczna kojarzyła mu się raczej z marginesem. Natomiast moja mamusia nie protestowała. Myślę, iż mnie rozumiała. Gdy była dzieckiem, nauczyciel zaproponował, żeby zdawała do liceum plastycznego w Krakowie. Jej mama, a moja babcia złapała się za głowę. Stwierdziła: nigdy w życiu dziecka na zmarnowanie tam nie wyślę. Mam nie protestowała, została w domu. Jak pamiętam, zawsze bardzo lubiła rysować twarze. Ja również lubię portrety – opowiada Danuta Drzewiecka.
Syn Karol Drzewiecki, tak jak rodzice, ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Poznaniu, jest malarzem, projektantem, tworzy biżuterię i tatuaże. Odnosi w tej dziedzinie ogromne sukcesy. Został pierwszym Mistrzem Tattoo Championship Polska.
Przystanek Konin
Choć w Koninie zapuścili korzenie, pobyt tutaj nie był wcale taki oczywisty. Jak to często w życiu bywa, o ich zamieszkaniu nad Wartą zadecydował przypadek. W związku z dynamicznym rozwojem w latach siedemdziesiątych, zaplanowano, iż kilka mieszkań w Koninie będzie przeznaczonych dla małżeństw artystycznych.
– Nigdy wcześniej tutaj nie byłam. Świeżo po uzyskaniu dyplomu otrzymałam kilka prac zleconych w Koninie. W tym samym czasie miałam propozycję również z Piły. Zastanawialiśmy z mężem, co wybrać. Nie znaliśmy ani Konina, ani Piły. Tutaj oferowano nam od razu pracownię, a w Pile trzeba było rok poczekać. Trochę się bałam, iż mogą pojawić się jakieś przeszkody i zostaniemy w małym mieszkaniu z dzieckiem. Chcieliśmy mieć lepsze warunki, więc wybraliśmy Konin – wspomina Danuta Drzewiecka.
Grafika autorstwa Henryka Drzewieckiego
Państwo Drzewieccy otrzymali mieszkanie z pracownią na ostatnim piętrze „wieżowca z przekaźnikiem”. Później pojawiły się plany dotyczące własnej galerii. Początkowo miała się ona mieścić w przeszklonym pawilonie dobudowanym do bloku „Adam i Ewa”. Nie udało się. Dopiero kilka lat później swoje marzenie spełnili, otwierając galerię przy Staszica, by ostatecznie przenieść ją na ulicę Mickiewicza.
To istotny punkt na artystycznej mapie Konina. Prezentowane są w niej prace, a chętni mogą brać udział w zajęciach plastycznych.
– Było mi nieprawdopodobnie przyjemnie, kiedy dziewczynka, która dostała się do liceum i teraz skończyła pierwszą klasę, zwróciła się do mnie: „Nie wyobraża pani sobie, ile dla mnie zrobiła”. To daje tyle radości! Cieszą nas sukcesy uczniów i ich pamięć o nas – komentuje Danuta Drzewiecka.
W przyszłym roku Galeria Sztuki „Łaźnia” świętować będzie 20 lat działalności.
– Aż strach pomyśleć, jak ten czas leci! – żartują artyści.