Dwa tygodnie opiekowałam się wnukiem, zamiast wdzięczności otrzymałam kłótnię – synowa stwierdziła, iż wszystko robię źle

polregion.pl 20 godzin temu

Dwie tygodnie opiekowałam się wnukiem, a zamiast podziękowań dostałem awanturę — synowa stwierdziła, iż wszystko robię źle

Wszystko zaczęło się pewnego późnego wieczoru. Było już po dziesiątej, gdy zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu — syn. Głos mu drżał: „Mamo, Kasię zabrała karetka. Ma silne bóle, lekarze uznali, iż nie można ryzykować. Jadę z nią do szpitala, a nie ma komu zostawić Jasiek. Tylko ty możesz pomóc…” Pół godziny później w drzwiach stał syn z torbą, wózkiem i półtorarocznym maluchem. W oczach miał niepokój i błaganie. Oczywiście nie mogłem odmówić, choć z Kasią, jego żoną, nasze relacje były, delikatnie mówiąc, chłodne.

Odkąd urodził się Jasiek, byłem jakby na marginesie ich życia. Ile razy proponowałem pomoc — przy gotowaniu, z dzieckiem, żeby młodzi mogli odpocząć — zawsze słyszałem: „Dzięki, damy radę sami”. Nie narzucałem się. Ale bolało — jestem dziadkiem, chcę być blisko. Ostatni raz widziałem wnuka wiosną. Potem Kasia zupełnie się odgrodziła. W czasie pandemii zaczęła się prawdziwa paranoja: wszystko dezynfekowane chloroxem, drzwi otwierane łokciem, o gościach nie było mowy.

I teraz, gdy nadeszła prawdziwa potrzeba, wpuścili mnie w końcu. Syn zostawił mi cały arsenał: słoiczki, kremy, instrukcje, ubranka na zmianę, a choćby piłkę rehabilitacyjną. „Kasia usypia Jaśka tylko na piłce, inaczej nie zaśnie” — gwałtownie wyjaśnił. Skinąłem głową, choć w duchu pomyślałem: „Nie ma mowy, to wszystko przesada. Dziecko musi się uczyć zasypiać samo”. Odprawiwszy syna do szpitala, zadzwoniłem do szefa i wziąłem dwa tygodnie urlopu na własny koszt. Nie pierwszy raz — i nie w takich sytuacjach sobie radziłem.

Pierwsza noc, oczywiście, była ciężka. Maluch wrzeszczał tak, iż przyszli sąsiedzi — pytali, czy wszystko w porządku. Przeprosiłem, wyjaśniłem sytuację. Wzruszyli ramionami i wrócili do siebie. Ale już trzeciej nocy zasypiał szybciej. Gładziłem go po plecach — cicho, miarowo. Zasypiał pod moją dłonią, jak pod kołysankę.

Po pięciu dniach zadzwoniła Kasia. Pytała, czym karmię, jak śpi, jakie ma kupki, jaki kolor ma przecier. Spokojnie odpowiedziałem na wszystkie pytania. Powiedziałem, iż wszystko jest w porządku, iż chętnie je moje domowe przeciery warzywne i owocowe — sam wszystko przygotowuję, nie ufam słoikom ze sklepu. Milczała. Nie wierzyła, iż dziecko może zasnąć bez piłki, bez specjalnych rytuałów.

Minęły dwa tygodnie. Żyłem tym dzieckiem, wkładałem w nie całą duszę. Moje ręce znów pamiętały, jak trzymać niemowlę, serce biło w rytm jego oddechu. Byłem zmęczony, oczywiście. Ale szczęśliwy. Wreszcie poczułem się dziadkiem.

Gdy Kasię wypisali, oddałem wnuka, spakowałem rzeczy. Ani „dziękuję”, ani uśmiechu. Tylko niechętne spojrzenie i słowa:
— Wszystko pan zrobił źle.
— Przepraszam? — nie zrozumiałem.
— Zburzył pan rytm. Teraz wrzeszczy w nocy, a od pana przecierów ma uczulenie. Nie słuchał pan nas. Prosiłam, żeby trzymać się instrukcji. Dlaczego pan nie stosował się do naszych metod?

Zdrętwiałem. Przez dwa tygodnie ani słowa skargi, a teraz — oskarżenia. Zamiast podziękowań — awantura. Zrobiło mi się przykro i boleśnie. Nie prosiłem się do nich, pomogłem w trudnej chwili. A usłyszałem tylko, iż „wszystko zepsułem”.

Teraz nie wolno mi widywać się z wnukiem. Kasia powiedziała, iż mi nie ufa. Jaśka widuję tylko na zdjęciach, które syn wrzuca do sieci. Milczy, nie wtrąca się. I ja nie nalegam. Ale w środku wszystko się rozpada.

Nie uważam, żebym postąpił źle. Wychowałem syna bez tych wszystkich piłek i wyrosA teraz tylko patrzę na te zdjęcia i myślę, iż miłość powinna być ważniejsza od wszystkich tych zasad.

Idź do oryginalnego materiału